Otworzyłem drzwi i przestąpiłem próg domu. Ściągnąłem buty i odstawiłem je na półkę. Cisza, tak ale ta zawsze stanowiła wstęp czegoś większego. Starałem się być jak najciszej, wolałbym jednak uniknąć konfrontacji z matką będącą pod wpływem alkoholu. Sama sobie niszczy życie. Ale to jej decyzja. Zbliżyłem się do schodów. Zacząłem po nich wchodzić. Trzask. Stopień. Skrzywiłem się. Zawsze zapominałem o tym. Czemu akurat ja miałem takiego pecha? Na drewnianym stopniu pojawiła się kropla krwi. Wbiegłem na piętro i przykucnąłem w miejscu, którego z parteru nie sposób dojrzeć.
Z salonu wybyła kobieta z papierosem w ręce.- Który to z was znowu tak hałasuje?! - krzyknęła. - Wy niewdzięcznicy jak w ogóle śmiecie coś takiego robić! Wiecie, że czekam na ważną osobę! Wiecie, że nie mogę się denerwować! Wy... - nie dokończyła.
Zawsze robiła awantury o byle co. Oczywiście nigdy nie zapominała o przypomnieniu nam kim jesteśmy, no tak jeszcze o tym, że na kogoś czeka. Zawsze na kogoś czeka. Niewdzięcznicy, idioci, debile, szmaty... To tylko niektóre z jakże przepięknych określeń swoich dzieci. Nie, już nie jest tak lekko.
Dzwonek do drzwi. Korzystając z okazji czym prędzej wpadłem do naszego pokoju. Mówiąc ,,naszego" mam na myśli pokój nazywany ,,Pokojem Spotkań". Rzuciłem torbę w kąt. Kilka kroków i byłem w łazience. Obmyłem szybko twarz porwałem rolkę papieru toaletowego i wróciłem do poprzedniego pomieszczenia.
- Siadaj - rzucił Jerry głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Zająłem wskazane przez niego miejsce. Przechyliłem głowę i przyłożyłem fragment papieru do nosa.
- Znowu się im dałeś? - spytał brat.
Postawił krzesło obok i na nim usiadł.
- Yhmm- mruknąłem.
Z dołu dało się słyszeć śmiech matki i jakiegoś faceta, a po chwili...
- Tylko spróbuj smarkaczu! Jeszcze raz się tak wyraź o Tomie to pożałujesz! - krzyknęła kobieta.
Do pomieszczenia wszedł wyraźnie znudzony Jim. Zatrzasnął drzwi.
- Znowu to samo - jęknął.
Spojrzałem na bliźniaka.
- Wyjąłeś mi to prosto z ust. Dodam do tego, może to, że nasza ,,szanowna" matka ma zamiar się z nim teraz spotykać. - odparłem.
- Żartujesz - rzucił.
- Czy wyglądam na kogoś skorego do żartów?
- Nie. Ale, znowu to samo. Nu... - powiedział, lecz... Powiedzmy sobie wprost. Nie dałem mu dojść do końca.
- Mi też się nudzi, ale jakoś nie uświadamiam o tym reszty. - odparłem lekko zirytowany zachowaniem brata.
Spojrzał na mnie.
- Ty lepiej siedź cicho. - powiedział Jerry.
Nie,on nigdy nie był zadowolony, gdy słyszał takowe wymiany zdań prowadzone między mną, a bliźniakiem. Zwłaszcza dzisiaj.Także spokojnie. U niego to normalne... Tak mi się wydaje.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia Jimmy jeśli chodzi o sytuację na parterze? - dodał po chwili namysłu.
- ON tu jest! - oświadczyło moje odbicie lustrzane.
Teraz to nawet ja byłem zainteresowany tą sprawą.
- Tommy? - spytałem z lekką ekscytacją w głosie.
- A któżby inny - rzucił od niechcenia Jim.
No w sumie było słychać. Po co się pytałem? W sumie i tak za chwilę powinien się mnie spytać kiedy idę do laboratorium. Następnie stwierdzi ,,Idę z tobą". Zawsze tak jest...
- Kiedy idziesz do laboratorium?
- Jutro - rzuciłem bez większego zastanowienia.
- Idę z tobą. - odparł.
A nie mówiłem, że tak będzie? Wstałem z miejsca. Otworzyłem drzwi i wyjrzałem z pokoju.
- Są na dole w sypialni matki. Zgadnijcie co robią. - rzuciłem.
- Nie ma takiej potrzeby. - powiedział Jerry.
- Są tam trucizny prawda? - spytał Jim.
Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem i przytaknąłem.
- W takim razie Toma mamy z głowy. - stwierdził bliźniak.
- Nie zrobisz tego, stchórzysz.
- Skąd ta pewność braciszku? - rzucił Jim.
- Ja zajmę się naszym ,,kolegą" z klasy, ty zajmij się Tomem. Zobaczymy, który się z tego wywiąże. Zgoda?
- Wchodzę w to, a co z tym, któremu się nie uda? - spytał.
- Może się zająć zwłokami. - rzuciłem.
- Konkretne? - dopytywał szczegółów brat.
- W przyszłości idzie na medycynę, powodzenia. - powiedział całkowicie poważnie Jerry. - To bez sensu. Obaj lubicie te klimaty.
- Ale co? Obaj mamy siedzieć na jednym kierunku? - odparł oburzony bliźniak.
- To by było nudne Jerry. - skwitowałem.
- Róbcie co chcecie... - westchnął starszy z rodzeństwa i uniósł ręce ku górze na znak kapitulacji.
Zawarliśmy umowę poprzez wzajemne ściśnięcie swoich dłoni.
- Powodzenia - odparłem patrząc prosto w parę ciemnych oczu Jim'a - w przegrywaniu. - dodałem po chwili nieco ciszej tak by najstarszy z towarzystwa tego nie usłyszał.
CZYTASZ
Perfect Weapon
FanfictionChłopak patrzył z niedowierzaniem na to co właśnie się stało. Cisza. Nie, jednak nie do końca. Jedna kobieta krzyknęła zrozpaczona i pobiegła do leżącego na trawie dziecka. Ciemnowłosy spojrzał na to co trzymał w ręce, a potem na swoich rodziców i d...