Trucizna

337 49 5
                                    

  Laboratorium chemiczne, pracuje tu znajomy mojego ojca. Przychodziłem tu zawsze, gdy miałem kłopoty z czymkolwiek, raz z Hinson'em innym razem z kimś innym. Sam nie wiem czemu. Tak po prostu. Sama w sobie chemia mnie nie interesowała, ale zawartość znajdujących się tu fiolek wręcz przeciwnie. Pamiętam, że gdy byłem młodszy brałem do ręki każdy pojemnik po kolei i wypytywałem o jego zawartość. Teraz już wiedziałem o wszystkich. Gdzie stały do czego służyły. Brak jakichkolwiek tajemnic. Denerwujący ludzie, raz myślą, że mogą tobą całkowicie manipulować innym razem traktować cię jak zwykłą zabawkę. To naprawdę niezbyt komfortowe. Ja zawsze byłem tym niepozornym, nieskarżącym się małym popychadłem docenianym jedynie przez nauczycieli, a najczęściej matematyków. Rozejrzałem się wokół. Byłem sam, cóż co się dziwić, przerwa obiadowa. Szybkim krokiem ruszyłem do tak zwanego ,,działu trucizn". W sumie to nie tylko one tam były, ale stanowiły większość. Fiolki nie były ustawione alfabetyczne, kolorystycznie, czy w jeszcze jakiś inny sposób. Osoba tutaj pracująca od zawsze nienawidziła, ładu i składu, a raczej stawiała na coś w rodzaju "nieładu artystycznego". O dziwo zawsze wiedział gdzie co jest. Wziąłem do ręki jedną z fiolek. Eee, nie to nie ta. Następna. Też nie ta, kolejna i znowu pudło. Zawsze moim największym przekleństwem był wzrost. Gdybym był choć odrobinę wyższy nie szukałbym teraz tej substancji na ślepo. Jeszcze nie daj Boże coś zbije! Sterczeć tak jakieś pół godziny by znaleźć jedną substancje! Za równo pięć minut kończy się przerwa, muszę się pospieszyć. Nie mam zakazu wstępu ale wolałbym, żeby mnie tu nie przyłapali, nie w tym dziale i nie z tą buteleczką w ręce. Jest całe szczęście już traciłem cierpliwość. Jim cały czas błąkał się między regałami nie dostrzegając niczego co mogłoby go w jakiś sposób zainteresować. Chwila, kiedy on tu wszedł? Mniejsza o to. Z kieszeni wyciągnąłem mały słoiczek. Część cieczy z fiolki po krótkiej chwili znalazła się właśnie w nim. Zakręciłem wieczko i schowałem pojemnik z powrotem do spodni. Ten nieco mniejszy nazwałbym go "oryginalnym" odstawiłem na miejsce. Zastawiłem go jeszcze dwoma innymi pojemnikami. Przecież, czy ja i Jim musimy używać tej samej substancji? Nie jest to konieczne, a ja osobiście nie chce skończyć na biol - chemie. Wolę matmę. Niepostrzeżenie opuściłem budynek i udałem się do szkoły. Czemu akurat tam? Powiedzmy, że zastawiam pułapkę.
Furtka, zamknięta. Przez płot, naprawdę? Złapałem się siatki, a po chwili przerzuciłem nogę przez płot. Następnie drugą. Po chwili stałem na płycie boiska. Nie, nie czuję się jak jakiś włamywacz. Nie tylko ja przy niedzieli przychodzę tutaj. Za szkołą mieści się boisko do koszykówki. Tak właśnie w jego stronę skierowałem swój marsz. Nie będę biegł, jakoś specjalnie mi się nie śpieszy, a z resztą po co wzbudzać podejrzenia. Minąłem się z kilkoma nauczycielami, którzy właśnie opuszczali budynek. Każdemu z nich się skłoniłem. Oni odpowiedzieli. Naprawdę dziwi mnie to, że przygotowania do imprezy sportowej mogą zachęcić trenerów do pracy w weekend. W dodatku i tak zapewne więcej niż zwykle nie zarobią. Ale to ich decyzja...
Jest i boisko. Usiadłem na jednej z ławek należących do widowni. Boisko, tak... Zejście z niego to jakaś minuta w porywach do dwóch. Co można zrobić... Podanie napoju zawodnikowi... Tak ta opcja mi pasuje. Jeszcze tylko przydałaby się zgoda trenera, z drugiej strony byłbym wtedy odpowiedzialny za "pomoc" reszcie drużyny... Dobra, wolę to niż ryzyko wiążące się z wpadką...

- Proszę pana, panie Lee mógłbym jutro pomóc podczas meczu? - krzyknąłem, nawet nie ruszając się z miejsca.

- Tak oczywiście James, coś konkretnego?

- Myślałem o podawaniu napoi, ręczników, wie pan o co chodzi...

- W porządku. - rzucił roztargniony trener.

   Po kilku sekundach zniknął za wejściem do sali gimnastycznej. Mówiąc szczerze nawet na mnie nie spojrzał. Liczę, że podczas meczu też tak będzie..

Perfect WeaponOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz