Od pogrzebu ojca i Josh'a minął już miesiąc. Zastanawiające jest to jakim cudem wciąż żyje. Sam nie odpowiem sobie na to pytanie. Dlaczego? Nie pamiętam zbyt dużo z tamtego dnia. Było na pewno dużo wody i krwi, krzyki, no tak jeszcze te wściekle zielone tęczówki ukazujące obojętność podczas mordu. To tyle finito resztę stanowi pustka. Mniejsza o to, kto w ogóle chciałby pamiętać o takim wydarzeniu? Dzisiaj był 2 września, pierwszy dzień lekcji. Jeśli chodzi o mnie i Jima klasa 3 gimnazjum. Ostatni rok w tej szkole... Dobra koniec tych sentymentów. Ostatnia lekcja. Razem z bratem wkroczyliśmy do klasy tzw. ,,macierzystej". A tak serio matematycznej. W ławce usiadłem z Jim'em. Z resztą jak zwykle. Bo kto by chciał siedzieć z jak oni to ujmują ,,kurduplem bez wyobraźni". Ja im pokażę mój brak wyobraźni. Do klasy wparował profesor Stevens. Zajął stałe miejsce za biurkiem. Do pomieszczenia wlała się pozostała część uczniów.
- Dzień dobry, kochana młodzieży. - zaczął mężczyzna - naprawdę cieszę się, że wracacie do szkoły cali i zdrowi, a co najważniejsze pełni zapału do nauki.
Po tych słowach przez wszystkie zajęte miejsca przeszedł szmer. No jakoś się im nie dziwie. Entuzjazm aż promieniował od młodych adeptów szkolnej wiedzy.
- To teraz pora na obecność. Po kolei... Adler...
- Obecna - rzuciła niezainteresowana, czarnowłosa dziewczyna.
- ... dalej - kontynuował profesor. - Braun
-Jestem - opowiedział brunet z ostatniej ławki.
- Następny... - i tak ciągnęło się dalej sprawdzanie obecności.
Następnie wykład na temat szkolnego oceniania. Nuda. Dzwonek. Po ,,ciekawym" przemówieniu wyszedłem z klasy. Koniec lekcji. Jakoś nie uśmiechał mi się powrót do domu. Ojciec nie żyje, matka popadła w nałogi i stała się bardzo agresywna. Minął mnie Hinson. Chłopak chodził ze mną do klasy jednak z mojej strony zero satysfakcji z tego powodu. Należał do szkolnej drużyny koszykarskiej i był stawiany za wzór, chyba wszechobecnej głupoty. Niedoczekanie.
- Och, wybacz mały ale cię nie zauważyłem - powiedział ironicznie. Milczałem. Znowu to samo, co rok. Za chwilę będzie tu reszta jego paczki. O proszę o wilkach mowa. Jeden z nich pchnął mnie. Upadłem na podłogę. Mój brat, ach szczęściarz już pewnie dawno opuścił szkołę. Następny z nich kopnął mnie w brzuch. To bolesne i to bardzo. Jednak ja jakoś nie czułem potrzeby oddania im. Przynajmniej nie w tej chwili. Jak już to w bardziej wyszukany sposób.
- Patrzcie tam na dole mała czarna mrówka. Co się z takimi dzieje? Czas najwyższy ją zdeptać. - rzucił dobitnie ,,przywódca watahy".
W dodatku do wypowiedzi kopnął mnie w nos. Zaczął krwawić. To nie był pierwszy raz, tak było zawsze i tak samo bolesne. Oddalili się. Wstałem. Z torby wyciągnąłem chustkę i przyłożyłem do nosa.
- Co się stało? - spytała dziewczyna przechodząca obok mnie.
Nie odpowiedziałem.
Byłem aktualnie zajęty krwotokiem. Dziękowałem Bogu, że to tylko tak się skończyło. Mogło być gorzej... Zawsze może być gorzej, albo lepiej, zależy od osobistej interpretacji.
- Jaime, co jest? - znowu zapytała.
- Nic - odparłem.
- I ty sobie na to pozwalasz?! - raczej stwierdziła niż spytała.
Wywróciłem oczami. Chustka cała przesiąkła brunatną cieczą. Zacząłem szukać w torbie kolejnej. Dziewczyna była jednak szybsza. Podała mi swoją. Wziąłem ją.
- Dzięki - odparłem z wymuszonym uśmiechem.
- Zrób coś z tym. - rzuciła na ,,do widzenia" i opuściła budynek szkoły.
,,Zrób coś z tym" - tak właśnie te słowa odbijały się echem w mojej głowie, a kto wie czy nie były początkiem czegoś większego....
CZYTASZ
Perfect Weapon
FanfictionChłopak patrzył z niedowierzaniem na to co właśnie się stało. Cisza. Nie, jednak nie do końca. Jedna kobieta krzyknęła zrozpaczona i pobiegła do leżącego na trawie dziecka. Ciemnowłosy spojrzał na to co trzymał w ręce, a potem na swoich rodziców i d...