Mecz Pechowca

274 48 10
                                    

   Słońce wstało dzisiaj roztaczając swoją aurą szczęście i zapach świeżo skoszonej trawy. Tak rano w okolicy skosili trawę. Przynajmniej pachnie nawet znośnie na zewnątrz w dodatku padało w nocy.  Wymarzony dzień na odejście, prawda? Na moją twarz wpłynął uśmiech. Słonko świeci, ładnie pachnie, śmierć - na wszystkich plagą spadnie. Ciekawe jak tam sobie poradzi mój braciszek... Nie, to nie istotne. Najważniejszy jest mecz. TEN mecz. Hinson zapewne zapamięta go do końca życia. Będzie, pięknie, wręcz wybitnie. Później zmienić tylko wynik w tabeli.

Moriarty: 1 

Hinson: 0

  Piękny dzień. Zerwałem się z łóżka. Po chwili już ubrany schodziłem po schodach. Zapamiętać 15 schodek skrzypi. Ominąć. Zadanie wykonane pomyślnie. Skierowałem się w stronę kuchni. Czas przygotować śniadanko. W sumie to nie ma sensu robić TEGO na pusty żołądek... Szczerze to nie wiem jakie to uczucie... Ale pragnę tego..., dowiem się. Najwyżej zwrócę posiłek. Jedyne poprzednie "morderstwo" zostało wykonane przeze mnie na żabie. Tak wiem niezbyt oryginalne... Co ja miałem zrobić? Ach tak, śniadanie. Otworzyłem lodówkę. Co prawda 3/4 stanowił alkohol matki, ale na całe szczęście znajdowały się tu podstawowe produkty spożywcze. Wyciągnąłem najpotrzebniejsze z nich i postawiłem na szawce, uprzednio zamykając lodówkę. Z blatu porwałem nóż i rozpocząłem przygotowywanie posiłku. Co by było gdybym jednak go zadźgał? Nie, zbyt duże ryzyko, ostrze kusi, ale nie w szkole, bez przesady. Chociaż.... Nagle ktoś złpał mnie za ramiona. Wyrwany z zamyślenia upuściłem nóż, który upadł na podłogę.

- Spokojnie młody, nie szalej - usłyszałem głos Jerry'ego.

Ciemnowłosy podniósł przedmiot z podłogi i umieścił go na kuchennym blacie.

- Nie strasz mnie więcej. - rzuciłem.

Brat się tylko uśmiechnął.

- Chodzisz z głową w chmurach, którą na poziomie utrzymują skowronki. - odparł rozbawiony.

- Masz z tym problem? - spytałem.

- Wyglądasz jak panna przed pierwszą randką z tą różnicą, że panną nie jesteś. - powiedział i po chwili parsknął śmiechem.

- Przestań, zawsze mogło być gorzej.

- Albo też lepiej, zrobić to za ciebie? - spytał.

- Mam 16 lat, potrafię zrobić sobie śniadanie... - odparłem.

Spojrzał na mine.

- A ja 17 i jakoś nie widzę powiązania. - powiedział.

Po chwili wziął ostrze. Pokręciłem głową. Czy on zawsze będzie mnie traktować jak małe dziecko? Echh... Szkoda gadać. Chociaż w sumie... Z jednej strony nawet fajnie, gdy ktoś mnie wyręcza. Zawsze mniej roboty... Ciekawa myśl, może kiedyś to wykorzystam? Sam nie wiem...

      Boisko. Tak, tak "spiąłem się". Teraz odbywał się ostatni trening szkolnej drużyny. Białe Orły ( bo tak się nazywali) śmigały po całym boisku. Niby to ostatni trening, ale na moje taktyka "totalnego chaosu" nie będzie zbyt skuteczna, ale co tam. Przywitałem się z trenerem. Mężczyzna mnie i jeszcze dwóch chłopaków zobowiązał do wytarcia trybun. Ciekawa praca... Zaopatrzyłem się w ścierkę i przystąpiłem do roboty. Nudne, ale... Trzeba przygotować miejsca dla publiczności. Scena gotowa, aktorzy, scenografia... Wszystko gotowe! Tylko ciekawe, czy wszystko będzie zgodne ze scenariuszem... Koniec! Przygotowania dobiegły końca. Trener wytłumaczył mi i pozostałej dwójce co dokładnie mamy robić.

- Zrozumieliście? - zapytał nauczyciel.

My tylko pokiwaliśmy twierdząco głowami.

- Świetnie - dodał i wrócił do "motywacji" drużyny.

  My zajęliśmy miejsca na trybunach. Teraz pozostaje tylko czekać. Zjawiła się publiczność, a po chwili także przeciwnicy. Minęło pół godziny zanim mecz na dobre się zaczął. Przerwa. Po części jakże pięknej rozgrywki kiedyś musiała nastąpić. Chłopacy podawali wodę większości. Ostatnia decyzja. Zrobić, czy nie zrobić? Zrobić. Złapałem pierwszą z brzegu butelkę. Schyliłem się nieco. W takiej pozycji nikt nie zobaczy co robię. Odkręciłem butelkę i wlałem do niej nieco cieczy laboratoryjnej, po czym zakręciłem butelkę. Do ręki wziąłem jeszcze jedną i podałem kumplowi ofiary. Tą drugą natomiast Hinson'owi. Obaj odkręcili je bez zastanowienia i przyłożyli do ust, wlewając w siebie jednocześnie płyn. Chwila, którą butelkę podałem, komu? Oou, mam złe przeczucia. Jedna z zawartością druga bez. Co jeśli to będzie ten życiowy błąd? Nie, tak na pewno nie będzie. Nie może. Koniec przerwy. Zawodnicy wrócili na boisko. Sam nie wiem czego się tak bałem, przecież to tylko śmierć. Spotka każdego...

 Minęło pięć minut, czyli spowolnienie organizmu. Nie widzę kogo to dotyczy...

 Przyspieszenie rytmu serca. Nie jednego z nich ale mojego. Co jeśli zginie nie ten co powinien?

Dziesięć minut. Duszność. Dalej nic nie widzę...

Czternaście minut... Jeszcze tylko jedna...

10

20

30

40

50

58

59

60

Piętnaście minut - zgon.

Wróg pada na boisko. Koledzy z drużyny podbiegają do niego. Dołącza trener.

Moje serce ponownie przyspiesza.
- Młody żyjesz? - pada pytanie.

Ale do kogo? Jerry. Do mnie?!

- Ale, ja? - pytam.

  Patrzę przed siebie. Brat patrzy się bezpośrednio na mnie. Wie kto za tym stoi. Pokiwałem twierdząco głową.

Dlaczego, ja...

Mam pytanie, czy tylko mi nie wyświetla całego rozdziału?

Perfect WeaponOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz