-Spróbuj wygrać...Potrafisz pływać, jesteś sprytna i szybka, jesteś wysportowana. Dasz radę...
Moja mama tuli mnie na pożegnanie. Ściskam ją z całej siły, nie odzywając się ani słowem.
-Dam z siebie wszystko. –Obiecuję.
Stoimy w ciszy, nie ruszając się nawet o milimetr. Jedynie ramiona mojej mamy podskakują lekko od cichego szlochu. Ja stoję osłupiona, nie potrafię uwierzyć, że to już mój koniec. Nie wygram, ja to wiem. Mam tylko 16 lat, dlaczego ona sądzi, że mam jakikolwiek cień szansy, że wrócę z igrzysk, ciesząc się, że żyję. Nawet jeśli uda mi się przeżyć dzień, nie przeżyję kolejnego... Nawet mój ojciec nie przyszedł, aby się pożegnać. On już zaakceptował myśl, że nie zobaczy mnie żywo. Nie licząc ekranu, na którym będzie pokazana moja śmierć, jak zginę z rąk jednego z trybutów. Prawdopodobnie i tak on nie będzie na to patrzył.
-Musi pani wyjść.
Wysoki, czarnoskóry strażnik chwyta moją matkę za ramię i wyprowadza ją z pomieszczenia.
-Kocham cię! –Krzyczy, a duże drewniane drzwi zatrzaskują się za nią.
-Ja ciebie też... -Szepczę, wpatrując się przed siebie.
Podchodzi do mnie czterech strażników, każdy jest co najmniej o głowę ode mnie wyższy. Odprowadzają mnie na peron, na którym stoi już Lilian. Wymieniamy spojrzenia, a następnie ktoś popycha mnie w stronę pociągu. Jest metaliczny, szary. Na środku stoi wielki stół z jedzeniem.
-Musimy wyglądać dobrze, gdy będą nas pokazywać. –Mruczy Lilian.
Obracam się do niego. Nie widziałam go, od kiedy przestał chodzić do szkoły.
-Przecież dobrze wyglądamy. –Naburmuszam się.
Wiem, że mnie nie obraził, ale czuję się dziwnie. Czwórka nie jest biednym dystryktem.
-Może oddamy trochę żywności do 12?
Finnick wchodzi do przedziału, jedząc małe kostki cukru. Bez wahania biegnę się z nim przytulić. Odwzajemnia gest. Pachnie bosko, jakimiś drogimi perfumami.
-Będziesz naszym mentorem? –Piszczę podniecona.
-Nie chciałem męczyć Mags. –Szepcze.
Kiwam głową. Stoimy wtuleni, nie słuchając nikogo, nawet gdy Vena prosi, abyśmy coś zjedli.
-Może już usiądziemy? –Szepczę do jego torsu.
Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Podnoszę głowę, obok nas stoi Lilian. Jest trochę zdenerwowany oraz zawstydzony naszym zachowaniem.
-Mentorze. –Warczy przez zęby, udając życzliwość.
Finnick jest młodszy od Liliana, lecz mimo to musi okazywać mu szacunek. Przeżył, więc musi nam pokazać, jak my mamy przeżyć. Jemy, pijemy. Nie odzywamy się ani słowem, póki Vena nie wstaje z ogromnej kanapy.
-Dzisiaj pójdziemy wcześniej spać, jutro czeka was pracowity dzień!
Vena wychodzi podekscytowana z wagonu, zostawiając mnie i Liliana samych. Finnick śpi już od ponad godziny w swoim przedziale. Zerkam na chłopaka, który bawi się małym, srebrnym nożem. Ma podkrążone oczy i czerwony nos. Jego mina powoduje, że do oczu napływają mi łzy.
-Więc... -Zaczynam, aby pozbyć się przygnębiającego nastroju. –Jak tam u twojej siostry?
Znam Lilię, jego młodszą siostrę. Przyjaźniła się z moją siostrą, jeszcze przed tym, jak zaczęły chodzić do szkoły. Oczy zachodzą mi mgłą, kiedy przypomina mi się jej uroczy uśmiech.
-Lilii? Pewnie źle, gdy zdaje sobie sprawę, że mnie już nie zobaczy. –Odpowiada smętnie.
Krzywię się. Nie zapowiada się na przyjemną rozmowę.
-Wciąż szydełkuje?
-Możliwe, że nawet w tym momencie. –Uśmiecha się smutno.
-Wciąż pamiętam ten prześliczny obrusik, który nam wyszydełkowała. –Wspominam.
-Szkoda, że już go nie zobaczysz...
-Możesz nie mówić o tym, że...
Przestaję mówić, gdy czuję na sobie czyjś wzrok. Obracam się. Finnick stoi w progu, obserwując moje ruchy. Wygląda gorzej niż Lilian. Siada przy stole, obok chłopaka, który wbija nóż w stół.
-Umrzemy, prawda?
Jego głos się załamuje, przyprawia mnie o dreszcze. Spoglądam na Finnicka, który uśmiecha się tylko.
-Nie obiecuję, że wrócicie.
-Moja rodzina...
-Ale... -Zaczyna mentor. –Nie powiedziałem, że nie macie szans, aby nie wrócić.
-Wróci jedno z nas. –Zauważam.
W wagonie zapada cisza. Nie powinnam tego mówić. Obydwoje patrzą na mnie jak na egoistkę. Nie potrafię tego znieść. Wstaję z siedzenia i bez słowa wychodzę z wagonu. Wchodzę do mojego przedziału. Mimo ogromnej prędkości jaką rozwija pociąg czuję się, jakbym leżała na eleganckim łóżku, daleko od igrzysk, daleko od domu, od ludzi... Daleko od tego piekielnego pociągu, który zawiezie nas prosto do Kapitolu, w którym tylko czekają, aż rozpoczną się walka na arenie. Od Patricka, burmistrza z naszego dystryktu, słyszałam, że za każdym razem, gdy umiera jeden z trybutów w Kapitolu rozbrzmiewają okrzyki radości lub jęki zawodu. Staram się zasnąć, ale jestem na to zbyt rozbudzona. Kręcę się z boku na bok, czując, jakby minęła już cała wieczność. Skradam się powoli do głównego przedziału. Jest pusty, za oknem panuje ciemność. W oddali widzę światła, zbyt odległe, abym mogła odgadnąć skąd dochodzą. Siadam przy stole, zajadając czekoladę. Czas mija o wiele szybciej, niż bym sobie tego życzyła. Przed wschodem słońca Vena dołącza do mnie przy stole, krytykując głośno na temat mojej fryzury, którą powinnam jak najszybciej zmienić. Jej zdenerwowanie wzrasta, kiedy Lilian spóźnia się na śniadanie. Finnick ze stoickim spokojem zjada bułkę z dżemem. Odmawiam, gdy podsuwa mi ją pod nos. W ostatniej chwili przed wjazdem do stolicy przychodzi zdenerwowany Lilian, mrucząc coś nerwowo pod swoim orlim nosem. Niegrzecznie spławia Venę, która wygłasza mu wykłady na temat punktualności i kulturze osobistej. Rano zatrzymujemy się w Kapitolu, wśród okrzyków i wiwatów ludzi w dziwnych, pstrokatych perukach w różnych kolorach i odcieniach.
-Im więcej ludzi was pokocha, tym łatwiej przeżyjecie. To oni będą wam wysyłać paczki z lekarstwem, gdy zachorujecie. Jedzenie, gdy będziecie umierać. Uśmiech i machać. Bądźcie weseli, udawajcie, że igrzyska to zabawa, przynajmniej przed kamerami i nimi. -Wskazuje tłum Kapitolczyków. -Uśmiech i do przodu.
CZYTASZ
67. Głodowe Igrzyska
FanfictionWdech, wydech... Zostałam wybrana na Głodowe Igrzyska... Nikt nie wierzy, że uda mi się utrzymać przy życiu dłużej niż dzień... Jestem ostatnim dzieckiem moich rodziców. Zostaną sami. A ja? Jako szesnastolatka umrę na arenie. Niech los wam zawsze sp...