Wygrałem

742 33 1
                                    

Pokonałem go! Trybut leży bez ruchu. Powinno mnie to cieszyć? Czuję ulgę.

Słyszę głuche uderzenie, poniżej, jakby coś spadło z wysokości. Zerkam za barierkę. 

Blednę. Nie dowierzam, patrząc na ciało dwóch osób, obydwa leżące w nienaturalnej pozycji. Nie muszę schodzić na dół, aby wiedzieć, w kogo się wpatruję. 

Nie czuję rąk, nóg. Słyszę krzyk, który przyprawiłby każdego o ból serca, bo wydobywa się ze złamanego człowieka, którego życie właśnie kończy się przed jego oczami. 

Przestaję krzyczeć dopiero, gdy jestem na tyle wykończony, że padam na kolana. Ciepłe łzy spływają po mojej rozgrzanej twarzy.

Siedzę w bezruchu, nie rusza mną nawet wybuch armat. Raz, dwa, trzy... Cztery.

Po chwili dociera do mnie, że zostałem sam. Ostatni trybut musiał zginąć z przyczyn naturalnych lub środowiskowych. Jakoś mnie to nie interesuje. 

Poduszkowiec zabiera mnie, jestem bezwładny. Boję się patrzyć w stronę takiego samego, który zabiera zmarłych. Gdzieś tam jest Eleonor, która straciła życie.

Ktoś musiał umrzeć z waszej dwójki, jaka to różnica! 

Boli mnie, jak bardzo ten fakt nie mija się z prawdą.

Lepiej, że zginęła sama, nie musisz bardziej niszczyć swojego sumienia.

Jak bardzo człowiek może się brzydzić własnych myśli, jednocześnie się z nimi zgadzając?

Ekipa Kapitolczyków gratuluje mi, starają się odwrócić uwagę od areny, opowiadając o tych tłumach, które mnie przywitają. O nagrodach, które otrzymam. O domu i nowym życiu w bogactwie i chwale. Powinienem się cieszyć. Śmiać się. 

Ale przecież nie jestem pierwszą osobą, która wcale nie cieszy się ze zwycięstwa. 

Było nas dwudziestu czterech. Został jeden. Jeden, który oddycha, widzi, czuje.

I wcale mnie to nie cieszy.

Czuję mdłości, gdy tylko pomyśle o tym, że do końca życia będę patrzał tych młodych, podekscytowanych Trybutów mojego dystryktu, wyruszających na igrzyska, wracających z satysfakcją i dumą. Dumą, że zamordowali tych innych, słabszych.

Czuję, jakby całe moje ciało drętwiało, jakbym nie potrafił oddychać, a mimo to mój oddech jest skrócony i przyśpieszony. Jeszcze silniejsze mdłości, jeszcze silniejsze dreszcze. 

Głosy wszystkich są tak oddalone ode mnie, jakby były za poduszkowcem. Przeskakuję wzrokiem po kolorowych twarzach, uśmiechach. Ktoś porusza ustami, patrzy na mnie. Słyszę go, ale go nie słyszę. Ogłuchłem czy zgłupiałem?

Ponownie, mniejszy uśmiech, w końcu znika z jego twarzy. 

Wskazuje na kogoś, ktoś wstaje. Podchodzi do mnie, czuję, że przecina mi koszulkę. Czuję igłę, który wbija mi w mięśnie pleców, niedaleko karku.

Organizm uspokaja się, oddycham. Aż w końcu zasypiam.

67. Głodowe IgrzyskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz