4.Potwór?

3.3K 138 39
                                    

Byłam lekko przybita tym co odkryłam. Weekend minął szybko. Mój poranny, rutynowy rytuał. Poszłam do łazienki. Znowu wyglądałam inaczej! Moje tęczówki były krwisto czerwone. Włosy zdawały się być ciemniejsze. Skóra biała jak śnieg. Bez najmniejszej niedoskonałości. Mogłabym zostawić wszystko oprócz oczu. Złapałam okulary przeciwsłoneczne i założyłam. Nie było widać tęczówek. Nie chce być tematem rozmów z powodu koloru oczu. Nikt z ,,rodziny" mnie nie zaczepiał. Poszłam do szkoły. Oczywiście Allie siedziała teraz z July, swoją nową przyjaciółką. Ja je olałam. Nauczyciele nie dopytywali o moje okulary. Zaskoczyło mnie to, ale co tam.

Postanowiłam zajrzeć do Domu Dziecka, z którego mnie adoptowano. To doprowadzi mnie do matki. Dowiedziałam się, że znajduje się w mieście. Znalazłam ładny budynek z murami koloru żółtego. Jak na miejsce, w którym mieszkają porzucone dzieci wygląda przyjaźnie. Weszłam do środka i zastałam w recepcji kobietę w starszym wieku.

- ,,Może ona wie coś o moich rodzicach?"- pomyślałam.

Podeszłam do recepcji.

- Dzień dobry. Nazywam się Rachel Elizabeth Morgan. Przynajmniej tak było napisane w papierach adopcyjnych z tego Domu Dziecka. Czy może wie coś pani o Lyrze Morgan. Mojej biologicznej matce- mówiłam całkiem pewnie.

Kobieta popatrzyła na mnie wielkimi oczami, jakby nie mogła uwierzyć że tu stoję.

- Córka Lyry?- powiedziała.- Jakaś ty duża. Ostatnio widziałam cię czternaście lat temu. Byłaś maleńka. Adoptowali cię państwo Summer. Jak sprawują się w roli rodziców?

- Nie najgorzej- skłamałam, robiąc sztuczny uśmiech.- Wie pani coś o Lyrze?

- Lyra zmarła rodząc cię. Znała ją moja córka. Miała pewnego mężczyznę. Nie mówiła jednak kto to jest. Gdy była w ciąży, on zniknął bez śladu. Anna, bo tak ma na imię moja córka, opiekowała się nią. Jednak i tak nie udało się jej ocalić. Anna nie mogła cię adoptować, bo miała tylko siedemnaście lat. Twoja mama rodząc cię miała zaledwie osiemnaście. Trafiłaś tutaj i po kilku miesiącach adoptowali cię państwo Summer.

Historia mnie zaszokowała. Czyli moja mama nie oddała mnie, po prostu nie przeżyła porodu. Łzy napłynęły mi do oczu. Dobrze, że miałam okulary słoneczne. Inaczej kobieta zobaczyłaby jak płaczę.

- Nie wiadomo kim był mój ojciec?- zapytałam.

- Nic o nim nie wiadomo. Lyra nic nie mówiła.

- No cóż. Bardzo dziękuję. Dzięki pani wiem kim była moja matka.- Uśmiechnęłam się, a ona to odwzajemniła.

Wyszłam z budynku i ruszyłam w kierunku domu. Miałam za złe rodzicom, że nic mi nie powiedzieli. Zaraz, to nie są moi rodzice. Nigdy nawet nie powinnam ich tak nazywać. Na myśl o tym co mi robili przez te wszystkie lata robię się wściekła. Nigdy więcej! Nigdy!

Te myśli krążyły mi po głowie. A ogień nienawiści podsycił widok Sama i Matta i idących ulicą. Gdy mnie zobaczyli podeszli w moją stronę.

- No chodźcie, chodźcie. Zobaczymy kto tu będzie miał zabawę- powiedziałam cicho, prawie niesłyszalnie.

Gdy byli metr ode mnie uśmiechnęłam się złowieszczo.

- Summer zaczęła ostatnio wracać późno- śmiał się Sam.

- Niegrzeczna dziewczynka.- Matt dodał swoje.

- Morgan. Nie Summer. Taka informacja dla waszych pustych móżdżków- śmiałam się.

- No i co z tego?!- Sam się wkurzył- Jesteś tą samą frajerką, co zawsze.

- Głupia, brzydka, żałosna. To cała ty- słowa Matta jeszcze bardziej mnie wkurzyły.

Z każdym ich słowem gniew rósł. Czułam też ból nasilający się w plecach. Najpierw go ignorowałam, potem stał się nie do wytrzymania.

- Nie powinnaś się nigdy urodzić- gdy Sam powiedział te słowa już nad sobą nie panowałam.

Poczułam jak z moich pleców coś wyrasta. Gdy zobaczyłam co to, zorientowałam się że to skrzydła. Wielkie, piękne, czarne skrzydła. Okulary mi spadły i widać było moje czerwone oczy. Zauważyłam, że moje włosy są kruczo czarne. Sam i Matt patrzyli na mnie ze strachem. Ja zaśmiałam się tylko psychicznie.

- Kto tu jest teraz żałosny?- śmiałam się.

Chłopacy próbowali uciec, ale ja zamachnęłam się skrzydłami. Powiew wiatru był tak silny, że upadli. Podeszłam do Sama. Przewróciłam go na plecy i jednym ruchem wyrwałam mu serce. Matt chciał uciekać.

- Tak dobrze nie ma- wzniosłam się w powietrze.

Wylądowałam przed nim. Zamachnęłam się skrzydłem i rozpołowiłam go. Zaśmiałam się i zwinęłam skrzydła. Na plecach miałam tatuaż ze skrzydłami. To pewnie taki kamuflaż.

- Rodzinko, pora na ciebie- uśmiechnęłam się i ruszyłam do domu.

*Perspektywa biologicznego ojca Rachel*

Leciałem nad miastem i szukałem Rachel. Ostatnio zainteresowała się swoim pochodzeniem. Nareszcie! Widzę ją. Ma czarne włosy i skrzydła.

- ,,Moja krew"- pomyślałem i patrzyłem co robi.

Rozpoznałem chłopaków, którzy jej dokuczali. Machnęła skrzydłami i ich powaliła. Podeszła do jednego i wyrwała mu serce. Drugi chciał uciekać. Jednak ona wzbiła się w powietrze i wylądowała przed nim. Rozcięła go na pół skrzydłem. Byłem dumny.

Następnie ruszyła do swojego domu. Wiedziałem, że szybko się zmieni. Teraz jej wrogowie powinni czekać na zemstę. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Angel or DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz