Level 14

243 23 4
                                    



Zastanawialiście się kiedyś jak to jest popełnić jeden z największych będów w życiu? Uledz, pójść na łatwiznę nie zważając na konsekwencje, które zawsze nastąpią, czasem wcześniej, czasem trochę później. To jak dragi, pomyślisz sobie:
,,Okej, w sumie to tylko jeden raz, nikomu jeszcze nie zaszkodził." Tylko że jeden raz nigdy nie wystarcza, potem chce się więcej i więcej, ale co zrobić kiedy odetną nam źródło? Albo jak to źródło na przykład ucieknie, nie wróci na noc do domu, nie wiadomo gdzie jest i to z twojej winy? Wydawało ci się, że robisz dobrze, ale przecież nałogu nie można rzucić od tak. Zwłaszcza tego mojego, bo ten był zdolny do wszystkiego.

Przez ostatnie 8 godzin prowadzimy poszukiwania, a pomimo że spędziliśmy je w jednym samochodzie Zach w ogóle się do mnie nie odzywał. Patrzył tępo przed siebie, większość uwagi skupiając na drodze. Jego twarzy była zimna i jakby nieobecna, a mnie to bolało, bo wcale nie było mi łatwo z cała ta sytuacja. Bolało mnie to, że pomimo tego jak postąpiłem, przeprosiłem, starałem się mu to wszystko wynagrodzić, chciałem żeby było między nami jak dawniej, a on dalej mnie zbywał, jakby to wszystko było moją winą. Co z tego, że to prawda, jest mi cholernie ciężko a on wcale mi nie pomaga, zachowuje się, jakby wcale nie chciał żebym z nim tutaj był.

- Dalej będziesz tak cicho siedział? Jeśli masz jakiś problem to powiedz mi to, może trochę ci ulży... - mówię lustrując przy tym wyraz jego twarzy.

Ten parska cichym śmiechem, wciąż nieodrywając wzroku od drogi.

- Nie wiesz jaki jest problem? Kurwa... ty jesteś pieprzonym problemem. Nawet dziecka nie można zostawić pod twoją opieką...

Przez chwilę próbuję odtworzyć w głowie jego słowa. Po prostu wydają mi się tak cholernie niedorzeczne że to aż śmieszne.

- Czy ty siebie słyszysz? To twoja siostra do cholery a nawet nie zauważyłeś jak wymyka się w nocy.

- Człowieku, ty porwałeś dziecko! - unosi się i w końcu zwraca na mnie wzrok.

Czuję jak coś się we mnie gotuje. Jestem wściekły, jak mogłem doprowadzić do takiej sytuacji. Nigdy w życiu nie prowadziłem z nim tak ciężkiej wymiany zdań. Z każdym słowem bardziej się pogrążam, on zresztą też. Zbieram się w sobie. Mówię to, w końcu to mówię:

- To już nie jest dziecko Zach. Jest cholernie mądra i bystra jak na swój wiek, tylko po prostu się zgubiła. Zupełnie tak jak ja, i wiesz co? Wiem co sobie teraz pomyślisz, ale te dni które spędzliliśmy razem były najlepszymi w moim życiu. Przez te zaledwie parę chwil w końcu czułem że żyje, że życie to coś więcej niż seks i pieniądze. Mam wrażenie, że wydaje ci się, że mam ją gdzieś, że to wcale nie miało dla mnie znaczenia, ale tak nie jest... I może dalej wierzysz w to że się z nią przespałem ale to nie prawda, kurwa, to wszystko kłamstwo i to jest w tym najgorsze, bo po prostu... - przełknąłem ogromną gulę w gardle. - Przy niej czułem się jakbym nie był na to gotowy.

Poczułem ogromną ulgę w końcu to z siebie wyrzucając. Chciałem mu to przedstawić jak najlepiej tylko umiałem. Nie było aż tak źle, bo kiedy przychodzi mi o niej mówić od razu na język przychodzi mi dużo przepięknych określeń i stwierdzeń. Mam tylko nadzieję, że w końcu Zach mnie zrozumie i weźmie to sobie do serca.

Między nami zapada niezręczna cisza. Oddech lekko mi drży, tak bardzo jestem ciekaw jego reakcji. Kątem oka obserwuje jego twarz. Widzę jak lekko blednie, wypuszcza ze świstem powierze, ale nic nie mówi. Świetnie. Mam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, tylko być może obawia się mojej reakcji. Nie wiem, ciężko go rozgryźć.

- Ale jak ty sobie was wyobrażasz? - pyta w końcu.

Zastanawiam się chwilę.

- Nie wiem... - odpowiadam. - Ale wydaje mi się, że nie ma nikogo lepszego od niej. Jest totalnie bezkonkurencyjna.

Zach posmutniał.

- Wiesz.... Nie wybiegaj z nią tak daleko w przyszłość... bo ona... - tu urywa przygryzając wargę.

- Ona co...? - pytam.

Zach znów chwilę myśli, a potem widzę na jego twarzy baaardzo wymuszony uśmiech.

- Bo nie mieszka tutaj. - mówi.

Podrapał się po uchu, znam go jak własną kieszeń. Oznacza to że skłamał. Cholera, czyli jest coś o czym powinenem wiedzieć. Jestem pewnien że tę marnie zagraną odpowiedź zaimprowizował ze scenariusza który wymyślił parę sekund wcześniej. Ale nie pytam. To może poczekać, przynajmniej taką mam nadzieje.

- W każdym razie musisz o niej zapomnieć, a ona musi zapomnieć o tobie bo żademu z was nie wyjedzie to na dobre. - jego twarz znów zmienia wyraz na kamienny i chłodny.

Przełykam zalegajacą w gardle ślinę, czując jak spływając w dół przełyku wypala mi go, zupełnie jak jego słowa mój umysł.

- Wiem. - odpowiadam. Gdybym ja tylko dał rade wcisnąć sobie taki kit. - Wiesz co? To nie ma sensu, wysadź mnie tutaj, poszukamy jej oddzielnie. - dodaje.

Muszę wysiąść, ochłonąć i pomyśleć. Zapalić, zastanowić się nad sobą, znaleźć ją.

Zach patrzy na mnie podejrzliwie, ale w końcu kiwa niepewnie głową i zjeżdża na pobocze, gdzie mogę w końcu opuściś pojazd. Wychodzę ze środka, od razu zaciągając się świeżym powietrzem. Mam nadzieje że ochłodzi mój przegrzany od ostatnich wydarzeń umysł. Rozglądam się dookoła, zapalając przy tym papierosa. Jestem w okolicach Santa Monica Beach. Idealnie, słońce właśnie zachodzi więc plaża będzie pierwszym miejscem na którę zaryzykuję zajrzeć.

Moje stopy grzęzną w głębokim piachu, utrudniając mi swobodne poruszanie się, jednak pomimo to prę do przodu nie zwracając na to większej uwagi. Wtedy zauważam drobną istotę siedzącą na końcu pomostu, jakieś 100m przede mną. Jej nogi swobodnie zwisają nad wodą, a w rękach trzyma coś w rodzaju szkicownika. Czuję jak kamień spada mi z serca. Lekko przyspieszam kroku, jednak kiedy wchodzę na drewniane deski znów go zwalniam. Wolnym krokiem zmierzam do końca mostu. Siedzi odwrócona do mnie plecami, więc raczej ciężko będzie jej mnie zauważyć. Nagle odkłada swój szkicownik na bok, w taki sposób że swobodnie mogę zobaczyć co się na nim znajduje. Patrzę. Uśmiecham się. Rysunek. Portret. Mój portret. W dodatku cholernie dobry i realistyczny. Perfekcyjny. Nagle jakby czuję w sobie coś w rodzaju elektrycznego napięcia. Zgrywam się z nią. Teraz wiem, że ona zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Nic nie mówię. Podchodzę bliżej i podnoszę ją, oraz zeszyt. Układam ją sobie wygodnie i wynoszę w kierunku wyjścia. Dalej żadne z nas nic nie mówi. Jest jakby nieobecna i nie wykazuje żadnych reakcji.

- Przepraszam. – szepczę cicho i całuję ją we włosy. Wtedy w końcu wtula się w moją klatkę piersiową i zamyka oczy.

--------

Duejduejsk rekompensata za poprzednie niewiadomo co, od nastepnego lecimy z akcja.

BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz