- Mamo, musisz tu przyjechać... tak... nie wiem, co mam robić, oni chyba chcą ją zabrać...przepraszam, to moja wina, nie pilnowałem jej...wiem...Jak przez mgłe słyszę przytłumiony głos Zacha gdzieś z drugiego końca pomieszczenia. Powoli podnoszę ciężkie powieki i rozglądam się dookoła. Po nocy spędzonej siedząc opartym o szpitalną ścianę okropnie bolą mnie plecy.
- Mamo, co się stało temu panu? - pyta około 5 letnia dziewczynka, zatrzymując się przy moich zwłokach.
- Chodź kochanie. - jej mama taksuje mnie przerażonym wzrokiem i ciągnie dziecko za rękę za chwilę znikając w innym korytarzu.
Wzdycham ciężko i o mało nie dostaję zawału kiedy dostrzegam swoje odbicie w szybie automatu z napojami. Moje ubrania są kompletnie umazane w zaschniętej krwi, włosy polepione od potu i w góle wyglądam okropnie. Kręce głową w geście bezradności i próbuję niezgrabnie podnieść się z ziemi. Kiedy w końcu mi się to udaję zdaję sobię sprawę, że za oknami jest już zupełnie jasno. Chwiejnym krokiem ruszam w kierunku Zacha, właściwie nie wiem dlaczego. Możliwe, że to odruch, nawyk, cokolwiek. Ale jest błędny. Muszę się tego oduczyć. Stoi tyłem i wciąż rozmawia przez telefon.
- Mamo, przepraszam cię... Nie, nie dzwoniłem do taty... Jestem właściwie sam... Tak, Jesse jest tutaj ale on mi nie pomoże... Nie, nie poproszę go o pomoc... Nie... Nie, nie rozumiesz...Dobrze. - dostrzega mnie i kończy połączenie.
Urywki z rozmowy niewiele mi mówią, właściwie nic nie wiem, jestem zupełnie rozdarty w dodatku nikt nie chce mnie poinformować o dalszym postępowaniu. Jedyną osobą, która może mi cokolwiek powiedzieć jest Zach. Nie mam wyjścia.
- Zach... - mówię cicho, kładąc mu rękę na ramieniu. - Pomogę ci, chodźby nie wiem co, tylko proszę, powiedz mi co się dzieję.
Wtedy on odwraca się napięcie i wbija we mnie przepełniony bólem wzrok.
- Nie chcę już od ciebie niczego. No może poza jednym. - bierze głęboki oddech i zaciska oczy w cienką linię. - Zostaw nas. Po prostu odejdź i zerwijmy kontakt. Ty już zrobiłeś swoje w tej historii. I jeszcze... ta wasza gra, o której mówiła Sage. Już się skończyła, jeśli nie zrozumiałeś poprzedniego przekazu. Po prostu odejdź. - Kiedy tylko z jego słów wywnioskowałem, że Sage się obudziła już dalej nie słuchałem. Wyminąłem go klepiąc jeszcze przelotnie po ramieniu i ignorując zawroty głowy pobiegłem do sali w której przebywała. - Jesse, stój! - krzyczy, ale ja mam to zupełnie gdzieś.
Teraz nie liczy się dla mnie nic innego niż rozmowa z białowłosą. Wparowuję do środka i kiedy dostrzegam skrawek białych włosów wystający znad pościeli uśmiecham się mimowlnie, czując ogromną ulgę na sercu. Podchodzę do szpitalnego łóżka i siadam na przyłączonym do niego krzesełku, łapiąc lekko jej dłoń. Unoszę ją lekko i całuję, na co zdaję się obudzić. Po chwili wyswobadza się spod kołdry, a ja widząc jej twarz i już wiem, że wcale nie spała. Wbija we mnie obojętny wzrok. Jej twarz kompletnie wyprana z jakich kolwiek emocji, blada i przeźroczysta, jak zwykle.
- Dlaczego? - pytam. Tylko na tyle mnie stać, przepraszam.
- Nie wiem. Po prostu czułam, że muszę to zrobić dla ciebie, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie bardzo, bardzo ważny. - odpowiada ciągiem, jakby odpowiedź miała ułożoną w głowię już od dawna. Nie wykluczone, że tak właśnie było.
- Przecież wiesz, że doskonale o tym wiem. Nie możesz robić takich rzeczy bo...
- ...Zabiorą mnie do ośrodka dla nieletnich ćpunów. - przerywa mi.
Przełykam litr nagromadzonej z nerwów śliny, która spływając w dół mojego zdartego gardła zdaje się go kaleczyć.
- Nie brałaś leków.
- Wiem.
- Obiecałaś, że będziesz. Myślałem, że można ci ufać. - nie prawda, ja wcale nie myślałem.
- Nikomu nie można, Jesse. Zwłaszcza komuś kto jest chory psychicznie.
- Nawet sobie samym.
- Nawet.
Cisza. Słowa są już nie potrzebne, bo prawda jest taka, że nikt do końca nie wie co się stało. Nikt, nawet sama sprawczyni nie jest tego do końca pewna. Sprawa zamknięta, Jesse Rutherford zostaje skazany na wieczne cierpienie w samotności. Co ja pierdole, dajcie mi alkohol. Dużo alkoholu.
- Ale spieprzyłam... - mówi, a w jej głosie w końcu słychać nutkę emocji.
- No. - odpowiadam śmiejąc się cicho. Wtedy nasze spojrzenia na chwilę się łapią, a zaraz potem oboje zaczynamy się śmiać.
- Tylko, że teraz to już jest naprawdę koniec, bo oni naprawdę chcą mnie zabrać. Nic już z tym nie zrobimy. - poważnieje, zaczynając bawić się palcami pojej dłoni.
Muszę się na chwilę zatrzymać. Zatrzymać, żeby pomyśleć. Albo nie. Nie będę myślał, bo nic dobrego nigdy z tego nie wychodzi, a przecież gorzej już być nie może więc...
- Masz ochotę na małą, a raczej wielką wycieczkę?
Słysząc to jej twarz promienieje, a ja przeklinam w duchu swój prymitywny sposób spostrzegania rzeczywistości i naszych możliwości. Zbliża się i łączy nasze usta w krótkim pocałunku. W końcu odsuwa się lekko, jednak wciąż jest na tyle blisko, że czuję jej oddech na swoich wargach.
- Pod warunkiem, że nigdy się nie skończy.
Bardzo serdecznie zapraszam do Matrhers ! Wspaniale opowiadanie : ,, Jestes moim bratem?'' Sto tysięcy razy lepsze niz jakies tam unfair czy URMB... Hahaha musicie to zobaczyć!

CZYTASZ
BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️
FanfictionWszystko co robi, co mówi sprawia że mam ochotę na więcej. Cholera, może nawet mnie zabić. Tak, niech to zrobi. Niech mnie zabije, z ogromnym uśmiechem na ustach. Niech wbija we mnie pojedyncze ostrza, aż się wykrwawie patrząc prosto na nią. Niech m...