Tydzień później
- Nie wierzę w to, to nie możliwe.
- Musisz. Ale to nie twoja wina... Ona po prostu... mówiłem ci, że jest niebezpieczna, a raczej planowałem ci powiedzieć ale ty po prostu z nią uciekłeś.
- Czyli nikt nie dzwonił na policję? - spytałem z niedowierzaniem.
- Nie! Policja o niczym nie wie, nie było żadnych poszukiwań ani nic w tym rodzaju, nie zrobiłbym ci tego.
- I to naprawdę ona mi to zrobiła? - pytam wskazując na cięcia widoczne na moim przedramieniu.
Zach kiwa głową a ja czuje jak grunt zapada mi się pod nogami. To wszystko wydaje się tak absurdalne że mój mózg nie chcę w ogóle przyjąć tego do wiadomości. - Naprawdę cały czas dosypywała mi czegoś do jedzenia?
- Mówiłem Ci, prosiłem, żebyś trzymał się od niej z daleka ale ty nie słuchałeś.
Ból ścisnął moje serce bo niemogłem uwierzyć jak mogłem aż tak się pomylić.
- Zach, tak cholernie cię przepraszam, zastąpiła mi cały świat, dniami i nocami myślałem tylko o niej, gotowy oddać życię za tę gówniarę. - śmieję się żałośnie, poprawiając sobię wenflon, który wbity mam w dłoń. - Gdzie ona teraz właściwie jest?
- Nie myśl o tym, odpocznij. - mówi, po czym klepie mnie po ramieniu i wstaje kierując się do wyjścia.
- Poczekaj. - proszę a on odwraca się patrząc na mnie pytająco. - Naprawdę cię przepraszam.
- Nie myślałeś trzeźwo, rozumiem. - uśmiecha się po czym wychodzi z sali.
Biorę głęboki oddech i rozglądam się dookoła. Pomieszczenie przypomina to, z którego zabrałem ją poraz pierwszy. Patrzę na szafkę przy łóżku i sięgam po mój portfel który akurat rzucił mi się w oczy. Otwieram go i przeglądam zawartość. Parę banknotów, prawo jazdy, dowód i... zdjęcie. Drżącą dłonią wyciągam je z przegrody i przyglądam się uważnie. Mimowolny uśmiech wkrada się na moje usta, jednak szybko znika, kiedy gniotę je w dłoniach i ciskam nim jak najdalej za okno. Patrzę jak spada wirując na wietrze a z nim wszystko na czym mi kiedykolwiek zależało. Kiedy znika z pola widzenia, znów czuję się jakbym był martwy. Jakby niczego już nie było. W mojej głowie pojawia się mętlik myśli. Mam tyle pytań... Jak się tutaj znalazłem, kto w ogóle znalazł mnie ledwo żywego na tamtej plaży i przetransportował aż tutaj, co spowodowało u mnie takie szkody, co to za proszki czy tabletki. Wszystkie te pytania były schowane za tym jednym, wziąż męczącym moją głowę. Gdzie ona jest? Gdzie zniknęła i co teraz robi? Co ma do powiedzienia i dlaczego to zrobiła?
Przebywanie samemu w tych czterech ścianach nie służy mi, więc zrywam z siebie wszystkie rurki i chwiejnym krokiem ruszam w kierunku drzwi. Wychodzę na korytarz i ignorując Zacha siedzącego pod salą, mówi coś do mnie i próbuje zatrzymać, próbuję znaleźć wyjście. No właśnie, jest tutaj tylko on i właśnie wtedy zdaję sobię sprawę, że został mi już tylko on, bo reszta ma mnie głęboko gdzieś, ci ludzie, których uważałem za przyjaciół, gdzie teraz są? Emocje szarpią mną we wszystkie możliwe strony, Zach łapie mnie za ramie i wciąż próbuje zatrzymać a ja daje im upust i czując pierwszą łze spływającą po moim policzku wpadam w ramiona przyjaciela.
- Przepraszam cię, tak cholernie bardzo tego żałuję, błagam wybacz mi. - jęczę w jego ramię czując coraz więcej łez na moich policzkach.
- Ja też cię przepraszam, nie dopilnowałem tego wszystkiego a przecież mogłem domyślić się, że może się to tak skończyć. - słyszałem jak jego głos też się łamię więc mimo że sam byłem w rozsypce jeszcze mocniej się w niego wtuliłem, jak kolwiek gejowsko by to nie brzmiało, ale potrzebowałem tego. Bliskości drugie człowieka, kogoś kto mnie nie okłamie i jest tutaj, mimo że rozsądek na pewno podpowiadał mu, że powinien się na mnie wyprzeć tak jak wszyscy inni.
- Możesz odwieźć mnie do domu? - pytam, kiedy udaje mi się w końcu uspokoić.
- Musisz zostać tu jeszcze parę dni...
- Nie, błagam, nie każ mi spędzać tutaj samotnie nocy, ja nie mogę być teraz sam proszę... - błagam go, chociaż wiem, że nie wiele będzie mógł tutaj zdziałać. Zachowuję się jak dzieciak ale nic nie mogę na to poradzić. Moja psychika została totalnie zniszczona i zdeptana.
- Hej, przecież jestem tu, tak? Zobacz, nikt nie mówi, że będziesz sam. - próbuje mnie uspokoić ale ja nie wytrzymam tutaj ani minuty dłużej.
- Odwieź mnie, błagam, czuję się dobrze, naprawdę. - przekonuję go a on waha się.
- Porozmawiam z lekarzem. - mówi po chwili namysłu. - Ale wróć do łóżka, zaraz do ciebie przyjdę.
Kiwam energicznie głową, jak jakiś pieprzony szczeniak, ale nic nie mogę na to poradzić. Czuję się jak mały chłopiec któremu ktoś zniszczył zabawkę. Tylko w moim przypadku jest trochę inaczej, bo to mnie ktoś uważał za zabawkę, którą potem po prostu rzucił w kąt i zniczczył. Wolnym krokiem ruszyłem w kierunku tak znienawidzonego przeze mnie szpitalnego łóżka. Siadam na jego skraju i wbijam wzrok w niedziałający zegar wiszący nad drzwiami.
*
Zach naszczęście wybłagał lekarza i załatwił mi wypis, za co byłem mu cholernie wdzięczny. Rany na przedramieniu cholernie mnie bolały, podobnie jak głowa i brzuch, bo podobno przeprowadzono mi płukanie żołądka. Dowiedziałem się też, że znalaźli mnie jakcyś przechodnie, a Sage już wtedy przy mnie nie było, przez co czułem się jeszcze gorzej. Nie zrobiłbym czegoś takiego największemu wrogowi a co dopiero osobie, którą kochałem, chociaż kto ją tam wie, pewnie wszystko co mówiła to jedno wielkie kłamstwo. Wydaje się niesprawiedliwe, co? Sam sobie na to wszystko załużyłem, i to boli najbardziej. Dałem się wciągnąć w tę chorą grę jeszcze zanim zaczęła podawać mi te wszystkie świństwa. Tak, podobno regularnie podwała mi jakieś środki psychotropowe, które miała zażywać w związku ze swoją chorobą. Jak mogłem się nie zorientować? Dałem się wykorzystać, jak durny, naiwny dzieciak, i może to kara. Może po prostu sobie na to zasłużyłem. Jednak wciąż... wciąż męczy mnie jedno rzecz.
- Zach. - zaczynam. Tej nocy postanowił przenocować u mnie, martwił się a ja nie wiedziałem jak mu za to dziękować. Siedziliśmy na kanapie popijac piwo z puszki, jak to robiliśmy jeszcze za czasów studiów. Wszystko miało pomóc mi zapomnieć, ale czas ,,wolny'' nasilał tylko natłok myśli w mojej głowie.
- Hm? - mruknął, pociągając łyk napoju.
- Czy ona próbowała mnie zabić? Chciała... no wiesz, żebym się wykrwawił? - pytam a on jakby zbladł. Spojrzał na mnie żałośnie a ja już wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
- Nie wiem, Jesse. Nie wiem co uroiło się w jej głowie ale nie myśl już o tym. - odpowiada klepiąc mnie po ramieniu, a ja przełykam ślinę która drażni moje obolałe gardło.
- Gdzie ona teraz właściwie jest? - pytam skupiając wzrok na mało znaczącym punkcie gdzieś przedmną.
- Wróciła do Anglii, kiedy byłeś w szpitalu. I uprzedzając twoje pytanie, tak, próbowałem z nią rozmawiać ale ona zachowywała się jakby była głucha. Wsadziłem ją w samolot i powiedziałem, że nie chce nigdy więcej jej widzieć, więc jak dobrze pójdzie to już nigdy nie będziesz musiał jej oglądać.
Posłałem mu słaby uśmiech, kiedy coś wewnątrz mnie krzyczało. Chciałem powiedzieć coś czego nie powieniem, bo sam nie wiedziałem czy to rozwiązanie było dobre. Z perspektywy kogoś z zewnątrz napewno nie, ale kogoś takiego jak ja? To wcale nie jest takie proste, a najgorsze było to, że dalej nie potrafię być na nią zły.
- Coś nie tak? - pyta po chwili. Mogłem się domyślić, że wyczyta to z mojej twarzy, w końcu znamy się już tyle lat.
- Wiesz... nie jestem pewnien czy nie chcę jej już oglądać. Możliwe, że jest zupełnie na odwrót...
Jeden z ostatnich rozdziałów. Nie wiem ile jeszcze napisze, moze 1-2 maksymalnie 3 ale jest to juz sama końcówka. Chce to skonczyc przed 16.08 bo wtedy wylatuje do Stanow a tam napewno nie bede miała czasu na pisanie, a nie chce tez zostawiać was w niepewności przez 3 tygodnie. To co, członkowie klubu antyfanów Sage zwiększyli liczbę?
![](https://img.wattpad.com/cover/69332362-288-k149678.jpg)
CZYTASZ
BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️
Hayran KurguWszystko co robi, co mówi sprawia że mam ochotę na więcej. Cholera, może nawet mnie zabić. Tak, niech to zrobi. Niech mnie zabije, z ogromnym uśmiechem na ustach. Niech wbija we mnie pojedyncze ostrza, aż się wykrwawie patrząc prosto na nią. Niech m...