Rozdział 1

1K 54 1
                                    

- Dzień dobry, co dla pani? - odbierałam kolejne zamówienie od klienta tego dnia.

Miałam wrażenie, że siedzę w kawiarni całą wieczność. Przyszłam wcześniej niż zwykle mając nadzieję, że moja szefowa wypuści mnie przed 18. Nic z tego, ponad to musiałam zostać dłużej aby pomóc posprzątać po ostatnich klientach. Była godzina 17, co równało się z tym, że została godzina męczenia się z ludźmi.

Lubiłam moją pracę ze względu na jej godziny, ale spędzanie całych dni na nogach biegając z filiżankami herbaty, kawy czy talerzykami z ciastem przez 9 godzin było czystą udręką. Po powrocie do domu moje stopy umierały wraz ze mną. Dumnie szłam z tacką niosąc zamówienie. Zerkałam pod nogi, aby nie potknąć się o któreś z biegających dzieci. Podałam zamówienie i odeszłam do lady. Oparłam się o nią tyłem i obserwowałam pomieszczenie.

- Co jest? Masz dość? Może Cię wymienię? - zwróciła się do mnie moja koleżanka Lauren.

- Nie dziękuję, została tylko godzina, dam radę. - uśmiechnęłam się i widząc kolejnego czekającego klienta udałam się do niego. - Dzień dobry, co panu podać?

- Kochanie, przecież to ja - Mark. - spojrzałam na mężczyznę.

- Matko, przepraszam. - nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. - Nie zdążyłam ci się przyjrzeć, wyglądasz jakoś inaczej. - zaśmiałam się.

- Nie sądzę skarbie. Jesteś po prostu zmęczona. - uśmiechnął się. - Usiądę przy barze, tam coś zamówię, chodź.

- Nie mogę, mam klienta. - uśmiechnęłam się i podeszłam do stolika obok. - Dzień dobry, co dla państwa?

Jestem z Markiem ponad pół roku. Wcześniej byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a raczej znajomymi. Mimo wszystko dogadywaliśmy się dobrze i byliśmy zgodną parą. Mark bardzo nalegał abyśmy zamieszkali razem, bo przez to mielibyśmy się do siebie zbliżyć, jednak ja nie chciałam. To było za wcześnie. Nasze wizje związku były zupełnie inne.

Dumnym krokiem wróciłam do lady ponownie się o nią opierając. Spojrzałam na Marka, który zajadał najnowsze ciasto w kawiarni. Porozmawiałam z nim trochę o wieczorze. Mieliśmy się spotkać, ale w ostatniej chwili umówiłam się z siostrą. Miała co do mnie jakieś "szalone plany" jak to określiła. Widziałam, że chłopak był lekko zawiedziony, ale nie sprawiło mi to wyrzutów sumienia.

Ponownie ruszyłam ku stolikom z gośćmi i tak minęła mi ostatnia godzina pracy. Obsługując ostatniego klienta i zbierając jego talerze byłam niesamowicie szczęśliwa. Szybko ogarnęłyśmy lokal z Lauren. Ona również miała już dość.

Prawie pobiegłam na zaplecze aby zrzucić fartuszek i zabrać swoje rzeczy. Przebrałam buty, chwyciłam torebkę i wyszłam z kawiarni. Pożegnałam się z Lauren i ruszyłam w stronę przystanku. Liczyłam, że nie będę musiała wracać autobusem, że Mark mnie odwiezie. Najwyraźniej się przeliczyłam. Idealnie, gdy dotarłam na przystanek nadjechał mój magiczny pojazd. Zajęłam wolne miejsce, wyjęłam słuchawki i włączyłam muzykę.

Jechałam do mieszkania mojej mamy, gdzie żyję z nią jej partnerem oraz siostrą. Siostra była w trakcie przeprowadzki. Dzielę z nią pokój odkąd pamiętam. Nigdy mi to nie przeszkadzało, ale wszyscy wiemy, że dorastamy i potrzebujemy własnego kąta, gdzie moglibyśmy po prostu posiedzieć sami. Mi go niestety brakowało. Chodziłam do pracy, żeby zebrać trochę pieniędzy na wynajem jakiegoś małego mieszkanka.

Wstałam z miejsca i wysiadłam z autobusu. Do przejścia miałam jeszcze 15 minut drogi, a moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Wolno kroczyłam przez uliczki prowadzące do mojego domu. Patrzyłam na dobrze znane mi budynki, sklep, kwiaciarnie. Mijałam paru znajomych ludzi mieszkających tutaj od lat. Wreszcie weszłam na plac przed moim blokiem. Sporo dzieci biegało i krzyczało do siebie, bawiło się na zjeżdżalni, w piaskownicy. Uśmiechnęłam się widząc biegnącego w moją stronę Rogera- mojego 6-letniego sąsiada, którym czasem się opiekuję. Chłopczyk rzucił mi się na szyję.

- Cześć Roxi! - ucałował mnie w policzek.

- Cześć szkrabie. - mocno go przytuliłam.

- Zabierzesz mnie na tosty? Bardzo chce mi się jeść.

- Kochanie, z wielką chęcią zabiorę cię na tosty. - postawiłam chłopca na ziemie. - Chodź, idziemy.

Roger chwycił mnie za rękę. Ruszyliśmy w strone wejścia, a chłopiec opowiadał mi o swoim dniu. Znam go odkąd skończył pół roku. Jego mama często prosiła mnie o opiekę nad nim. Był bardzo sympatycznym dzieckiem. Uwielbiałam z nim spędzać czas. Zawsze potrafił poprawić mi humor. Był bardzo grzeczny, chociaż umiał dać w kość.

Weszliśmy do mieszkania, zdjęłam buty i odłożyłam torebkę. W tym czasie Roger zdążył przywitać się z mamą i zacząć jeść. Jak na małego chłopca dużo jadł, jego zamiłowanie do jedzienia wcale nie było problemem. Weszłam do kuchni, była tam też moja siostra.

-Cześć. - uśmiechnęłam się do nich.

- No nareszcie jesteś, czekam i czekam. - Rose wstała i przytuliła mnie. - Długo cię dzisiaj przetrzymali.

- Może byłabym wcześniej, gdyby mój chłopak mnie odwiózł, ale chyba ma focha.

- Roxanne, on od początku mi się nie podobał... - mama podała Rogerowi tosty i spojrzała na mnie.

- Mamo, ja z nim jestem!

- Spokojnie skarbie, zabieram cię dzisiaj do klubu, załatwimy ci towarzystwo.- Rose poklepała mnie po ramieniu.

***
Witam witam
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod prologiem, jestem bardzo szczęśliwa, że tak wam się podoba.
Do następnego ♡♡

Fake Lover // g-eazy ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz