[Rozdział po korekcie - 23.10.2020]
ROK 2000.
Minęło pięć lat, odkąd zabrali mnie od rodziny. Pięć długich, mozolnych lat, naznaczonych bólem, zmęczeniem i strachem w miejscu, gdzie dwadzieścioro dziewczyn w podobnym do mnie wieku, było poddawane treningom fizycznym, aby na koniec zostać powołanym do wojska i być chlubą naszego kraju. Nazwali to Czerwonym Pokojem. Skąd ta nazwa – nie miałam pojęcia.
Ośrodek, jeśli w ogóle można to tak nazwać, znajdował się nie gdzie indziej, jak na dwóch ostatnich piętrach szkoły baletowej, do której uczęszczałam. Chwilę potem, gdy tu trafiłam, szkołę zamknięto i przerobiono na "internat dla młodych recydywistów". Cóż za ironia... Jeszcze na początku zastanawiałam się, dlaczego nikt nie widział, co się tu dzieje. Czy naprawdę fakt, że nikt stąd nigdy nie wychodzi, nie wzbudzał podejrzeń? Dopiero potem zaczynałam nabierać świadomości, że człowiek jest zbyt zafrasowany własnymi sprawami, by interesować się jakimś podejrzanym budynkiem na obrzeżach miasta. Kogo by tam interesowały jakieś młodzieżowe degeneratki. Przecież pewnie zasłużyły. Gdyby tylko ktoś znał prawdę...
W Czerwonym Pokoju zostałyśmy ulokowane na samej górze. Na drugim piętrze, mieściły się sale treningowe, a na trzecim, nasze sypialnie, a właściwie jedno ogromne pomieszczenie z dziesięcioma łóżkami piętrowymi. To właśnie kraty w oknach tego pokoju widziałam z zewnątrz. Z biegiem czasu postanowiono nawet na lekką renowację wnętrza, które teraz przynajmniej pozbyło się dziur w suficie i spróchniałych desek w podłodze. Poza tym, nie było tam nic. Żadnych szaf, mebli tylko metalowe stelaże łóżek, które wbijały się przez cienki materac w plecy każdej nocy. Ale czy do szczęścia potrzebowałyśmy czegoś jeszcze? I tak miałyśmy tylko dwie pary ubrań. Te moje, domowe, prawie zerwano ze mnie tuż po tym, jak mnie tu przywieziono. Nie wiem, co się z nimi stało - przypuszczalnie je spalono. Nas z kolei od razu wrzucono pod prysznic z lodowatą wodą i zasypano jakimś białym proszkiem. Wtedy zauważyłam, że nie jestem sama. Obok mnie myło się jeszcze pięć innych dziewczynek w moim wieku. Dwie z nich płakały, reszta stała nieruchomo, co jakiś czas zerkając po sobie.
Gdybyśmy wtedy wiedziały, co nas czeka...
Pierwszy rok był dla mnie bardzo ciężki. Praktycznie nie do zniesienia. Nie wiedziałam, po co tam byłam, dlaczego akurat padło na mnie. Mimo, że byłam zaledwie jedenastolatką, rzucili mnie od razu na głęboką wodę. Najpierw przyszły ćwiczenie, mające wzmocnić organizm fizycznie. Codziennie rano wywozili nas na opuszczone boiska, gdzie biegałyśmy po 10 kilometrów dziennie. Bez względu na to, jaka była temperatura, każda z nas miała hartować swoje ciało.
Później przyszły zajęcia teoretyczne. Kobieta w średnim wieku opowiadała nam o podbojach, jakich dokonała Rosja na tle historycznym. W między czasie streszczała historię ojczyzny, wielokrotnie podkreślając, jak jest potężna. Jako argument podawała fakt, że z małego skrawka ziemi zmieniła się w imperium. Mottem przewodnim, które powtarzane było na każdych zajęciach było: "Rosja to nasze wspólne dobro, nie ma nic cenniejszego". Wpajano nam, że życie jest kruche, więc nie jest najważniejsze. Najważniejsze było dobro państwa. Jeśli imperium upada, a ty nie poświęcisz życia, walcząc ku jego czci i wolności, nie jesteś godzien nazywać się jego obywatelem. Rodzina, przyjaciele, ty... nie liczyło się nic, prócz ojczyzny.
Po pewnym czasie początkowy strach przerodził się w uczucie rutyny. Pewnie w kółko powtarzana mantra odcisnęła ślad na mojej psychice, choć właściwie ciężko było wymienić to, co nie odcisnęło. Wszystko, co mówili było przykładem czystego nacjonalizmu, który poznawałam stopniowo. Początkowo obiecałam sobie nawet, że nigdy się do tego nie dostosuję. Zostało mi tylko doskonale udawać, że wierzę w te przesłania, by się nie zdradzić - w końcu byłam na w takim etapie życia, że pewne wartości wyniosłam z domu. Przez pierwsze trzy lata szło mi z tym dość łatwo, ale potem, gdy już zaczęłam dojrzewać część z tych wartości podświadomie zaczęła wydawać mi się racjonalna.
Mówi się, że człowiek by żyć, musi w coś wierzyć, a będąc w zamknięciu, żyło się zasadami narzuconymi przez tego, kto rządził.
CZYTASZ
Natasha Romanoff - From Dusk Till Dawn. Historia Czarnej Wdowy
FanfictionNie tak miało wyglądać dzieciństwo Natalii Romanovej. Nie na tym miało polegać jej życie, ale nikt pytał, czy się na to godziła. Kiedy odebrana siłą od rodziców, znalazła się w ośrodku szkoleniowym, nawet przez myśl nie przeszło jej, że ten jeden wi...