Rozdział 20.

428 51 17
                                    

Pod osłoną nocy oboje ruszyliśmy do mojej kryjówki. Spojrzałam na Bartona, który szedł przed siebie ze stoickim spokojem. W tamtej chwili nie różnił się zbytnio wyglądem od typowego turysty, który wybrał się na spacer po mieście. Łuk, będący jego cechą charakterystyczną, spoczywał teraz złożony, gdzieś na dnie niewielkiego plecaka.

- Kiedy przyjechałeś?

- A co? Już nie mogłaś się mnie doczekać? - Odpowiedział pytaniem na pytanie z szelmowskim uśmiechem pod nosem.

Prychnęłam.

- To, że się spotkamy, wiedziałam już wcześniej. Sądziłam tylko, że w trochę innych okolicznościach - przyznałam szczerze. - Wiesz, założyłam, że to ty podłożyłeś tę bombę w samolocie i akta...

- No nie tym razem. Ale odpowiadając na twoje pytanie. W Budapeszcie jestem od wczoraj. Dostałem cynk od swoich ludzi - tu wskazał ręką na rozświetlone centrum Budapesztu. - Udało im się ciebie namierzyć. Przyznając się bez bicia, śledziłem cię, przez te dwa dni. Kiedy dzisiaj weszłaś do domu tego dziadka, postanowiłem się zaczaić. Potem już wiesz, co było dalej...

Pokiwałam głową. Nawet przez myśl mi nie przyszło, że ktoś mnie śledził.

Nawet tu straciłam czujność - zganiłam się.

Wygląd Amerykanina faktycznie świadczył o tym, że nie był przygotowany na dzisiejszy atak. Ubrany w zwykłe, lekko starte jeasny i czarną, materiałową kurtkę, sprawiał wrażenie chęci wtopienia się w tłum, a nie udziału w misji międzynarodowej.

Schowałam głębiej dłonie w kieszenie. Zaczęłam się zastanawiać, jakim sposobem udało mi się zachować czystą odzież, bo choć wewnątrz kurtki widniały ślady czerwonej cieczy z moich rąk, tak na zewnątrz nie mogłam dojrzeć ani kropli.

- Ej, to nie twoi ludzie?

Rozejrzałam się wokół siebie, szukając osób, o których mówił Clint. Paręnaście metrów dalej dostrzegłam dwa znajome mundury, które niebezpiecznie szybko zbliżały się w naszą stronę.

- Cholera - przeklęłam.

Momentalnie zaczęłam analizować plan jakiejkolwiek ucieczki. Widząc moje zafrasowanie i dezorientację, blondyn postanowił działać sam.

- Chodź i rób, co ci powiem. - Barton chwycił mnie pod łokieć i pociągnął w stronę krawędzi chodnika. - Publiczne okazywanie uczuć wprawia ludzi w zakłopotanie - powiedział na wdechu.

Zdziwiona zmarszczyłam brwi.

- I co w związku z tym? - Wzruszyłam ramionami.

Nagle, zanim zdążyłam zrozumieć, o co mu chodziło lub doczekać się odpowiedzi z jego strony, poczułam usta Amerykanina na swoich.

Zdezorientowana zesztywniałam, próbując się natychmiast odsunąć, ale dłonie blondyna na moich biodrach konsekwentnie mi to uniemożliwiały.

- Nawet na środku ulicy się całują... - szepnął głos niedaleko nas.

- Chodź, kretynie. Mamy co robić - warknął drugi z nich, by po chwili dźwięk kroków rozbrzmiewał już tylko za nami i sukcesywnie się wyciszał.

Czując, że zagrożenie minęło, odepchnęłam mężczyznę od siebie i szybciej, niż zdążyłam pomyśleć, moja dłoń uderzyła go mocno w policzek.

- Bóg cię opuścił?!

Blondyn złapał się za twarz, ale po chwili zaśmiał się lekko.

- Nie mówię, że nie zasłużyłem, ale sama przyznasz, że właśnie uratowałem nam tyłek. Sama to kiedyś wykorzystasz.

Natasha Romanoff - From Dusk Till Dawn. Historia Czarnej WdowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz