Rozdział 16.

427 56 41
                                    

- O czym ty, do cholery, mówisz? - Alexei podszedł do mnie i spojrzał mi przez ramię. - Jesteś pewna, że to nie profanacja? - Zapytał, biorąc między palce kartkę.

Przez otumanienie, jego słowa odbiły się od mojego umysłu, jak od ściany. Wciąż z niedowierzaniem wpatrywałam się w zszarzałe fotografie, zrobione gdzieś z ukrycia. Wyjątkiem było zdjęcie Jamesa. Ono przedstawiało akurat pełen profil twarzy i wyglądało jak wzięte żywcem z jakiś akt. Pod każdym były wypisane nazwiska. Oczywiście rosyjskie.

Dotykając ich opuszkami, drżącymi z emocji, mocno zacisnęłam powieki. Do dziś udawało mi się wypierać z pamięci widok zakrwawionej matki, leżącej na podłodze tamtej nocy, gdy mnie zabrano. Strach w oczach mojego ojca, gdy kazał mi się chować... Ostatnie spojrzenie na niego, gdy wbiegałam do pokoju.

Nigdy nie dowiedziałam się, czy oboje wtedy zginęli, choć z czasem przestałam się łudzić, że kiedykolwiek miałam ich jeszcze zobaczyć. Z czasem zaczęłam nawet automatycznie myśleć o tym, że nie żyli. Zawsze na ich wspomnienie wyobrażałam sobie jakieś dwa groby - zaniedbane, bez imion i nazwisk, prawie bezpańskie, a wokół inne zbiorowe mogiły tych, którzy skończyli jak oni.

Początkowa trauma i wypieranie tego choćby z myśli i tak było prostsze, niżeli naiwne zastanawianie się nad tym, czy ktoś na tym świecie, poza murami ośrodka, jeszcze na mnie czekał. Tak było prościej. Do dzisiaj. Do czasu, aż stanęłam twarzą w twarz z rzeczywistymi aktami zgonu, które na zżółkniętym papierze rozwiewały wszelkie moje wątpliwości.

Data śmierci: 07.08.1997

Przyczyna zgonu: Liczne rany postrzałowe w okolicach klatki piersiowej

Więc żyli jeszcze przez kolejne dwa lata...

Przewróciłam stronę. Jak się spodziewałam, był tam akt zgonu Zimowego Żołnierza - 30.11.2001... Zginął zaledwie miesiąc po naszej pamiętnej rozmowie.

Za to, że mi pomógł - dodałam automatycznie, sama dopisując powód.

Oni wszyscy zginęli przeze mnie.

Z bólem odwróciłam wzrok i cisnęłam teczkę w dłonie zdezorientowanego szatyna, który przez cały czas wpatrywał się w odkryte dane, próbując cokolwiek z tej sytuacji zrozumieć. Ja nie chciałam już tego więcej oglądać.

- Muszę się przejść. Z łaski swojej, nie idź za mną - poprosiłam chłodno na jednym wdechu i bez czekania na odpowiedź, wyszłam z pomieszczenia i całości zgliszcz budynku.

Idąc przed siebie w głąb lasu czułam, jak kotara słonej cieczy przed oczami zaczynała już piec mnie pod powiekami oraz upośledzać wzrok. Szum w uszach sprawiał, że przestałam słyszeć praktycznie wszystko, poza dudniącą mi w żyłach krwią, a każdy ruch ciała wydawał się tak kontrolowany i na pamięć, że w pewnym momencie nie byłam nawet pewna, czy szłam, czy biegłam. Nieświadomość obezwładniała mnie nagle i szybko. Nie czułam nic. Żadnych bodźców, głosu, oddechu, który w targających mną wstrząsach szlochu, nie potrafił wydostać się z piersi.

Spojrzałam za siebie, chcąc upewnić się, że chłopak za mną nie szedł. Otoczona przez ciemność i własny amok, nie widziałam już nawet zarysu ruin domu, w którym go zostawiłam. Czas rozmył się razem z przestrzenią, gdy pokonywałam kolejne metry, nie mając pojęcia, jak daleko byłam. Miałam oczywiście świadomość, że razem z pilotem, została tam też cała dokumentacja w tym kto wie, ile informacji o mnie samej, ale w tamtej chwili jakoś nie obchodziło mnie to nic a nic. Prawda była dla mnie jak powalenie na ziemię w najmniej spodziewanym do tego momencie i okazała się zbyt bolesna, bym mogła ją znieść. Poczułam się niewyobrażalnie słaba, a może po prostu zawsze taka byłam. Może tak naprawdę przez całe życie zamykałam się w kokonie własnej strefy komfortu, uciekając od przeszłości, licząc, że już nie wróci?

Natasha Romanoff - From Dusk Till Dawn. Historia Czarnej WdowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz