Rozdział 5.

993 100 47
                                    

[Rozdział po korekcie - 23.10.2020]

Tej nocy moja głowa walczyła z resztą ciała. Każda komórka mięśni wołała o odpoczynek z bólu i zmęczenia, podczas gdy jakaś siła utrzymywała umysł w trzeźwości i świadomości, a drżenie ramion i nóg po paru minutach stawało się wręcz wyczuwalne przez materiał prowizorycznej pościeli, przesiąkniętej potem.

Modliłam się o sen. Zaciskałam mokre ręce na krańcach kołdry, licząc, że tym razem się uda, ale ten nie nadchodził, choć zamykałam oczy tak mocno, że byłam pewna, iż tym razem nie będę już w stanie unieść powiek.

Nadzieja matką głupich...

W końcu przeklęłam pod nosem i trzęsąc się z powodu nadmiernej ilości adrenaliny w moim organizmie, po prostu usiadłam na skraju materaca.

Rozejrzałam się po pokoju. Odkąd zostało nas tylko dziewięć, przenieśli nas do innej sypialni. Zniknęły piętrowe łóżka, które zostały zastąpione przez polowe, podłoga wydawała się jeszcze bardziej skrzypiąca, a okna były tak małe, że, aby cokolwiek przez nie zobaczyć, trzeba było praktycznie pod nie podejść. Akurat miałam o tyle szczęścia, o ile cokolwiek w tym budynku można było określić szczęściem, że moje łóżko znajdowało się tuż przy nim. Nawet siedząc bezczynnie na posłaniu, mogłam dojrzeć przechylające się od huraganu drzewa i błyskawice, przecinające nieboskłon na pół.

Przyglądając się szalejącemu żywiołowi, zaczęłam zauważać, jak bardzo wszystko wokoło stało się dla mnie obojętne. Łącznie z wyrzutami sumienia. Być może spowodował to fakt, że parę godzin temu straciłam jedyną osobą, która stanowiła dla mnie oparcie w tym piekle na Ziemi, a może dlatego, że w końcu, z pełnym impetem, brutalnie dotarły do mnie realia tego miejsca.

Dość dosadnie zdałam sobie sprawę, że wcześniej wszystko było tylko teoretyczne. Słowa były tylko słowami, czyny czynami bez zrozumienia konsekwencji, a nawet samo zrozumienie tylko względne. Teraz już nie było zabawy w kotka i myszkę, lecz ostateczna rywalizacja, w którym zwycięzca mógł być tylko jeden i jeśli to ja chciałam nim być, wszystkie uczucia i ludzkie odruchy musiały pójść na bok. Uczucia są dla słabych - słowa Zimowego Żołnierza nigdy tak wyraźnie nie brzmiały w moich uszach, szczególnie teraz, gdy zaczynałam widzieć ich sens. Śmierć Kataliny była dla mnie jak bardzo mocne uderzenie w twarz, które zamroczyło zdrowy rozsądek i zachwiało moje poczucie równowagi w sytuacji. Stanowiło pewne odchylenie na, wydawało mi się, idealnie ułożonej, przez dobranie celu, drodze, prowadzącej do zwycięstwa.

Wcześniej myślałam, że to oczywiste, ale dopiero nabierając doświadczenia, zauważyłam, że wcale nie takie łatwe do przetrawienia. Nadmierne sentymenty w tym miejscu nie miały prawa bytu i jeśli chciałam dać z siebie wszystko, to odrzucenie wszelkich emocji było na to jedynym rozwiązaniem.

- A ty co? Spać nie możesz?

Chłodny ton głosu sprawił, że przestraszona podskoczyłam na łóżku. Po wzięciu głębokiego wdechu, odwróciłam się, spostrzegając, stojącego za mną Zimowego Żołnierza.

- Po prostu się przebudziłam. Przepraszam, już wracam do łóżka - powiedziałam, choć nie od razu.

Brunet spojrzał na mnie z nieukrywanym rozbawieniem, po czym lekko się uśmiechnął. Ciężko było mi wyczytać, czy jest to gest udawany, czy zwyczajnie szczery, dlatego sama posłałam mu zdziwione spojrzenie.

- Kłamanie idzie ci coraz lepiej, ale musisz jeszcze nad tym popracować - przyznał, zakładając ręce na ramiona.

Westchnęłam, odwracając głowę. Przecież miał rację, nie było sensu udawać.

Natasha Romanoff - From Dusk Till Dawn. Historia Czarnej WdowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz