Żaden instynkt nie liczy się tak bardzo, jak instynkt serca.
Położone na wzgórzu Montjuïc w Barcelonie Museo Nacional de Arte de Cataluna było punktem na mapie w którym w zasadzie wszystko się zaczęło. Kto wie, gdyby nie ono, być może nigdy nie byłoby mnie na świecie. Spoglądnęłam w jego stronę, czując jak gdzieś tam w środku tli się we mnie podekscytowanie. Wokół tego przepięknego, monumentalnego budynku spacerowało właśnie setki ludzi, co dzień przewijało się tu wiele turystów z całego świata. Wciąż nie potrafiłam pojąć tego, jak tata zdołał wypatrzyć mamę w tłumie tych wszystkich, na pozór podobnych do siebie, osób.
Widok tej dwójki siedzącej dzisiaj obok siebie po tylu latach, był dla mnie inspiracją. Wybrałam to właśnie miejsce, by i dla nas było ono nowym początkiem.
- Czemu przyjechaliśmy tu, a nie na stadion olimpijski? - zapytał Davi, podskakując wysoko z nogi na nogę. Wykorzystywał sytuację w której razem z Neymarem trzymaliśmy go za ręce po obydwu stronach. Ten drugi zaś nie spuszczał z niego oka, po jego intensywnym spojrzeniu mogłam wywnioskować, że wciąż analizuje wszystko w głowie. Wciąż nie może uwierzyć. - Jest całkiem niedaleko.
- Wiesz, zajączku, że tu, gdzie teraz jesteśmy, poznali się moi rodzice? - zagadnęłam, puszczając mimo uszu jego wcześniejsze pytanie. Myślami wciąż krążyłam wokół romantycznej historii sprzed lat.
- Babcia i dziadek? Tu na tym chodniku? - spuścił głowę w dół, z zainteresowaniem przyglądając się gruntowi pod swoimi nóżkami. Zaczął nimi stukać jak gdyby chciał tym odnaleźć jakiś dawny ślad obecności swoich dziadków.
- No może nie dokładnie tutaj. - parsknęłam cicho. - Ale tu przed nami, w muzeum.
- I co potem się stało? - spojrzał zaciekawiony do góry, mrużąc oczka przed intensywnymi promieniami słońca, które dopominało się dziś swojej uwagi.
- Cóż, bardzo się sobie spodobali. Tak bardzo, że z tego wszystkiego... - przygryzłam wargę, rozglądając się dookoła. Zaczęłam szukać pomocy u Neymara, ale on tylko posłał mi uśmiech mówiący "radź sobie sama." - ...z tego wszystkiego urodziłam się ja i wujek Alex. - powiedziałam w dużym skrócie, wypuszczając z ust wstrzymane powietrze. Neymar zasłonił usta dłonią, na co posłałam mu piorunujące spojrzenie. Jak inaczej wytłumaczyć tak poważne rzeczy czterolatkowi? - Ja też kiedyś spotkałam takiego kogoś kto... - urwałam znowu, uświadamiając sobie, że to dość marne porównanie. Mama i tata zakochali się w sobie, dzieci były owocem ich miłości. Nas natomiast poniosła chwila. Różnica była diametralna.
- Kto też Ci się spodobał. - dokończył Brazylijczyk z rozbawieniem.
Wywróciłam na to oczami, jednak nie zaprzeczyłam. Davi przyglądał się nam z lekka pogubiony.
- Czyli jak ktoś się komuś bardzo spodoba, to wtedy robią się dzieci? - podsumował z powagą w głosie.
Razem z Neymarem spojrzeliśmy na siebie równocześnie, ze wszystkich sił starając się ukryć uśmiech. Dzieciaki jak zawsze konkretne! Gdyby dorośli czasem zwolnili tempa i zaczęli się im przyglądać, mogliby się wiele od nich nauczyć.
- Hm, mniej więcej tak. - przytaknęłam, z trudem się opanowując.
- Ja i mama też kiedyś się sobie spodobaliśmy. - brunet ukucnął przed Davim, chwytając jego malutkie dłonie. Serce mocniej mi zabiło na myśl, że to właśnie ta chwila. Nikt nie jest w stanie zrozumieć co to znaczy samotne rodzicielstwo, dopóki los nim go nie obdaruje. Ile wymaga trudu i poświęcenia, miłości za dwóch, wylanych w ukryciu łez... i ślepej wiary w to, że kiedyś będzie lepiej. Nawet wtedy, kiedy nic się na to nie zapowiada.
Macierzyństwo nauczyło mnie wiele, w wieku osiemnastu lat musiałam wyrzec się dzieciństwa i przeszłam przez test do którego nikt w żaden sposób mnie nie przygotował.
Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że chyba jednak go zdałam.
- I z tego wszystkiego... - zacytował moje wcześniejsze słowa, gdy zmieszana nie wiedziałam jak to wyjaśnić. - Urodziłeś się ty.
W tym momencie czas się dla nas na moment zatrzymał. Mijający nas ludzie stanęli w miejscu, woda w fontannach przestała szumieć, a przelatujące nad naszymi głowami ptaki, zamarły jak sparaliżowane. Ze skupieniem obserwowałam, jak Davi przetwarza otrzymaną informację.
- To znaczy, że... jesteś moim tatą? - jego cieniutkie brwi wystrzeliły ku górze, a ja automatycznie wstrzymałam oddech. Wiedziałam, że jest jeszcze za mały, by przyjąć to wszystko i racjonalnie zrozumieć, ale mimo to, gdzieś w głębi, bałam się tego, jak zareaguje.
Neymar pokiwał jedynie głową, nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Oczy wypełniły mu się łzami, co najwyraźniej było zaraźliwe, zupełnie jak ziewanie. Złapałam prędko za chusteczkę, by uniknąć rozpłynięcia się mojego starannego makijażu. - Ale... ale super! - wrzasnął niespodziewanie.
Super. I tyle?
- To znaczy, że będziemy razem grać w piłkę?
Tym pytaniem zagiął mnie na kolana. Neymara chyba również, bo mimo malującego się na twarzy uśmiechu, nie krył swego zdumienia.
- Jasne, jak długo będziesz chciał. - otarł z policzków łzy i wziął drobnego blondyna w swoje ramiona, po raz pierwszy tak na prawdę zdając sobie sprawę, że trzyma w dłoniach połówkę samego siebie.
Nigdy przez te wszystkie lata nie sądziłam, że doczekam się tej chwili. Cóż, szczerze mówiąc, nawet nie jestem pewna, czy w ogóle kiedykolwiek na nią czekałam.*
- Chyba zbyt skomplikowanie rozegraliśmy to podejście. - westchnęłam, gdy Davi wynudził ode mnie monetę i pobiegł wrzucić ją do fontanny. - Wystarczyłoby: Hej, jestem twoim tatą, możemy pograć razem w nogę!
- Tata... - powtórzył niespiesznie Neymar, uśmiechając się. - Boże, ja nadal nie dowierzam! - wniósł oczy ku bezchmurnemu niebu, kierując swoje zawołanie do Najwyższego, który zapewne oglądał całe nasze przedstawienie z popcornem w ręku.
- Zaczniesz, jak wyciągnę od Ciebie alimenty za te wszystkie obsrane pieluchy. - sprowadziłam go szybko na Ziemię, pstrykając dwoma palcami przed twarzą. - Czar prysł.
- Mówiłaś, że nie zależy Ci na moich pieniądzach. - wypomniał, wsuwając dłonie do kieszeni.
Naszej rozmowie wciąż towarzyszyła aura rozbawienia.
- Wszystkie laski na początku tak mówią, nie poznałeś się jeszcze na nas, panie Alvaro? - dźgnęłam go łokciem w bok, przyglądając się mu z zainteresowaniem.
Nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami, jakby chciał przemilczeć tę sprawę. Zdaje się, że trafiłam w delikatny temat.
- Pieniążek wrzucony, od teraz będziemy mieli caaaałe mnóstwo szczęścia! - oznajmił zziajany Davi, podbiegając do nas kilka minut później.
- Pamiętasz, że w domu mieliśmy pewnych gości? - przypomniałam sobie nagle o Santosach czekających w naszym salonie. Miałam nadzieję, że Alex jeszcze ich nie pozabijał, z nim i jego bazyliszkowym spojrzeniem nigdy nie do końca wiadomo. - To również twoja rodzina. Jedziemy ich poznać?
- Okej. Kupimy lody? - spojrzał na naszą dwójkę z nadzieją, jakby to było najistotniejszym priorytetem.
- Kupimy. - westchnęłam, wyciągając z torebki telefon, który rozdzwonił się na dobre. Odrzuciłam włosy na lewe ramię i odebrałam, nim Ría zdążyła się rozłączyć. Zapomniałam, że nie rozmawiałam z nią odkąd wczorajszego wieczoru wylecieliśmy nagle z klubu. - Oby to było coś pilnego.
- Jest pilne, i to bardzo. - po drugiej stronie usłyszałam jej przeraźliwy szept. - Chodzi o Elíasa.
CZYTASZ
Limerencia
FanfictionMarília była pewna jednej rzeczy: nienawidziła piłkarzy. Świętujac swoje osiemnaste urodziny, spędza noc z przypadkowym chłopakiem - który, okazuje się być zawodnikiem Santosu. Przez jeden błąd całe jej życie wywraca się do góry nogami - zachodzi w...