Czterdzieści Trzy

4.9K 288 80
                                    

Wszystko może być zniszczone przez małą pomyłkę.

- 4 MIESIĄCE PÓŹNIEJ  -

- Minęło już prawie pół roku, a Valentia nadal prosi o spotkanie ze mną. Chyba naprawdę jej na tym zależy. - westchnęłam, parkując pewnego słonecznego poranka pod ośrodkiem karnym. Gdy już uznałam, że tył samochodu nie wystaje, odpięłam pas i wraz z Ríą udałam się w stronę wejścia strzegącego przez ochroniarzy.
- Cóż, ma teraz dość dużo czasu na rozmyślanie. - zgodziła się ze mną. Cieszyłam się, że mi towarzyszyła, bo nie uśmiechało mi się przychodzić tutaj samej. To miejsce na samą myśl wywoływało u mnie gęsią skórkę. Dręczyła mnie ta świadomość, że przybywamy z miejsca, do którego wszyscy więźniowie każdego dnia tęskno wzdychają. Odebranie człowiekowi wolności jest najgorszą rzeczą, jaką można mu zrobić. Ale równocześnie najlepszym sposobem, by zapłacił za to, za co się tu znalazł.
Jak tylko usiadłyśmy na krzesłach w specjalnie wyznaczonym pomieszczeniu do odwiedzin, drzwi otworzyły się i strażnicy wprowadzili dziewczynę, która w żadnym stopniu nie przypominała tej, którą znałyśmy. Włosy koloru dojrzałej wiśni były teraz ciemne i poplątane, zniknęły przyjemne dla oka krągłości, cała sylwetka wydawała się nieco wychudzona. Gdy Valentia usiadła naprzeciwko nas, pierwsze co dostrzegłyśmy, to okropne cienie pod oczami i ten wzrok. Smutny, przygnębiony, ciężki...
- Dobrze was widzieć dziewczyny. Mari, dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać. - na jej twarzy wstąpiło coś, co miało symbolizować uśmiech.
- Przepraszam, że musiało minąć tyle czasu, ale chyba lepiej późno niż wcale. - wzruszyłam ramionami, a ona wybałuszyła i tak już wielkie oczy.
- Przeze mnie stało się to okropne świństwo, a ona jeszcze mnie przeprasza? - powtórzyła do Rii z wyraźnym niedowierzaniem. - Niesamowite.
- Marília jest ostatnimi czasy dość milutka. Tym lepiej dla Ciebie. - rudowłosa puściła jej oczko. Rozmawiałam z nią przed przyjściem tutaj i wiedziałam, że ta wizyta nie należała dla niej do najłatwiejszych. Przed naszym pierwszym spotkaniem, współpracowała z Val już prawie dwa lata i nie mogła uwierzyć, że tak zaufana osoba byłaby zdolna do wplątania mnie i samej siebie w taki koszmar.
- Nie mamy wiele czasu, więc przejdę do konkretów, choć... - dziewczyna wzięła głęboki oddech, zastanawiając się jak dokończyć. - Tyle razy układałam sobie w głowie to, co będę chciała Ci powiedzieć, a kiedy wreszcie mam tę sposobność, wszystko wyparowało. Powiem jednak, że nawet nie zdajesz sobie sprawy, Marí, jak wielkie męczą mnie wyrzuty sumienia za to wszystko, co się wydarzyło. Nie ma dnia żebym o tym nie myślała.
- Ale powiedz dlaczego... Dlaczego to się stało? Zrobiłam coś nie tak? - chciałam wiedzieć.
- Nie, nie! - zareagowała szybko, kładąc dłonie na stole. Jej zwykle wypielęgnowane, kolorowe paznokcie były teraz króciutkie i poobgryzane. Nie chciałam nawet wiedzieć ile nieprzespanych nocy przetrwała tutaj, nie mając żadnego zajęcia. Prędko odwróciłam od nich wzrok, skupiając się na jej twarzy. - Winna jest tutaj tylko jedna osoba, a jest nią mój brat. Ten, który Cię postrzelił i chciał zamordować twoją babcię.
Na te słowa poruszyłam się niespokojnie, co nie uszło jej uwadze, lecz wyglądało na to, że ona tutaj pozbyła się wszelkich skrupułów. Zmieniła się. To miejsce musiało bezpowrotnie zmieniać wszystkich, którzy pobyli tu choć dłuższą chwilę.
- Od dziecka był buntownikiem i wdawał się w liczne bójki, nie słuchając naszych opiekunów. Mieliśmy bardzo trudne dzieciństwo, rodzice byli alkoholikami, uwielbiali się awanturować i zdradzać na każdym kroku, a nas traktowali jak bezwartościowe śmieci. - gdy to mówiła, nagle oblała mnie fala wielkiego współczucia dla tej kruchej dziewczyny siedzącej naprzeciwko. - Na początku trafiliśmy do domu dziecka, ale na szczęście szybko się stamtąd wydostaliśmy, zamieszkując z rodziną zastępczą. Ja dość dobrze się zaaklimatyzowałam, jedyne czego pragnęłam to domu, ciepła, miłości... I oni nam to dali. Ale Eusebio był bardzo trudny do wychowania, już jako nastolatek trafił do poprawczaka. Dwa lata temu wyszedł z więzienia, miałam nadzieję, że jakoś go to otrzeźwi, że się ustatkuje... Okazało się, że nim się spostrzegłam, znów wdał się w jakieś kryminalne towarzystwo, narobił sobie wrogów i okropnych długów. Chciał żebym mu pomogła, ale ja nie miałam wiele pieniędzy. Wściekał się, myśląc, że nie chcę mu dać ani grosza przez własną pychę, a do tego był zazdrosny. Zawsze był. Za to, że nowa rodzina szybko mnie pokochała, że po wyjściu z domu potrafiłam się usamodzielnić, znalazłam stabilizację i satysfakcjonującą pracę... On był i nadal jest złym człowiekiem, mam tego świadomość, dziewczyny. - westchnęła ciężko z łzami w oczach. - Ale to mój brat. Chciałam mu pomóc wydostać się z tego bagna. Kiedy zaczęliśmy nagrywać te wywiady z Neymarem, pewnego razu, gdy Cię czesałam, zauważyłam zza twojego ramienia, jak logujesz się na pewnego bloga. - zwróciła się do mnie, a mnie coś ciężkiego spadło na serce, wiedząc do czego zmierza. - Bloga hejtującego Neymara. Znałam go i przyznam, że czasem nawet sama go czytałam, dlatego zdziwiłam się, odkrywając, że to ty jesteś jego autorką. Ty, która siadałaś z mikrofonem naprzeciwko niego i wspólnie gawędziłaś. Zostało mi to w głowie, w tym samym dniu spotkałam się z bratem, który zauważył, że jestem jakaś zamyślona. Wspomniałam mu o tym co zauważyłam, bo czułam, że muszę się tym z kimś podzielić, ale... Boże, Mari, ja nawet przez sekundę nie pomyślałabym, że on tak bardzo sobie to zapamięta i będzie chciał wykorzystać do okropnych celów!
Na sali zapadła głucha cisza. Valentia zamknęła twarz w dłoniach, czując żal i głęboko ulgę jednocześnie, mogąc wreszcie wyrzucić to z siebie. Wpatrywałam się tępo w ścianę za nią, ale przed oczami majaczył mi inny obraz. Przypomniałam sobie jeden z tych zwariowanych dni, kiedy to musiałam zgarniać do studia skacowanego Neymara i dzięki mnie mogliśmy wyrobić się z nagraniem na czas. Tego samego popołudnia opowiadałam o tym Eshanie, która jak zwykle zaczęła paplać głośno o tym, że Davi jest jego synem, a potem wspomniała o tej nieszczęsnej stronie internetowej. Jak dziś dzień dokładnie pamiętam, że mówiła to przy pewnym łysym, napakowanym kliencie z wielką głową tygrysa wytatuowaną na nadgarstku. Zapamiętałam go wyraźnie, bo ze swoim wyglądem nie bardzo pasował do tak kulturalnego lokalu. W dodatku odnosiłam wtedy dziwne wrażenie, że słucha z uwagą o czym mówimy, więc upomniałam roztrzepaną hinduskę, by nie trajkotała o tym tak głośno.
- Tygrys. - wymsknęło się nagle z moich ust, przerywając ciszę. Dziewczyny wbiły we mnie wzrok. - Twój brat ma wytatuowanego tygrysa na nadgarstku? - zwróciłam się do Valentii, która nieśmiało skinęła głową. - A ty chodziłaś w naszyjniku z tygrysią głową. Pokazywałaś mi go z bliska na imprezie u Rafinhi. - połączyłam fakty.
- Tak, dostałam go właśnie od Eusebio. - wyraźnie posmutniała. - Zdziwiłam się skąd miał na niego pieniądze, wyglądał na bardzo cenny. Dopiero potem dowiedziałam się, że zaczął Cię szantażować i wyłudzać od Ciebie pieniądze. Kazałam mu przestać, błagałam go na kolanach, by nie wpakowywał się w kolejne kłopoty i by zostawił Cię w spokoju, ale co ja mogłam? - w dusznym powietrzu zawisło pytanie, które najwyraźniej często ją dręczyło. - Gdy dowiedziałam się, że jego kumple porwali dla okupu twoją babcię, wiedziałam, że ta sprawa zaszła o wiele za daleko. Pojechałam tam, zawiadamiając wcześniej policję i...
- Koniec odwiedzin. - surowy głos zabrzmiał zza drzwi, Ría aż podskoczyła w miejscu. Valentia uśmiechnęła się do nas słabo, wstając posłusznie.
- Resztę już znasz. Cieszę się, że jesteście bezpieczni. Do zobaczenia, dziewczyny. - pożegnała nas cichym głosem, walcząc ze sobą, by przy tym nie jęknąć. My również wstałyśmy, obserwując jak wychodzi w obstawie strażników do miejsca w którym będzie zmuszona przetrwać jeszcze co najmniej dwa i pół roku.
D w a   i   p ó ł   r o k u.
- Dobrze się czujesz? - przyjaciółka spytała łagodnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Oderwałam zagubiony wzrok od metalowych drzwi.
- Ría... - wyszeptałam z trudem. - Przecież ona jest niewinna.

*

- Gdzie umawiałaś się z chłopakami? - rudowłosa mknęła przez ulice Barcelony, z uporem szukając jakiejś fajnej stacji radiowej. Usiadła za mnie za kierownicą, bo moje myśli wciąż krążyły wokół Valentii i tego zimnego więzienia.
- Na Montjuïc. - pokierowałam ją, a ona pogłośniła radio i wrzuciła kolejny bieg.
Pół godziny później odnalazłyśmy Neymara, Jotę, Daviego i Big Blacka - ochroniarza - przy magicznych fontannach. Podczas gdy Neymar wyjaśniał mi dlaczego nasze dziecko jest przemoczone od stóp do głów, Ría i Jotace znaleźli się we własnym świecie pełnym czułości i żarcików. Czasami wciąż nie mogłam uwierzyć, że są razem.
- Dobra, to teraz rodzice sobie troszkę odpoczną od rozbrykanego syna, bo najlepsza pod słońcem ciocia Ría i najlepszy pod księżycem wujek Jota zabiorą go na loody! Co ty na to, młody kawalerze? - rudowłosa uśmiechnęła się do Daviego, na co ten automatycznie zaczął odprawiać jakieś dzikie tańce.
- Czasami myślę, że on ma jakieś ADHD. - złapałam się za głowę, kiedy oddalili się od nas kilka minut później, robiąc przy tym wielkiego szumu. Ría, wiedząc, że chcę porozmawiać z Neymarem, zaciągnęła do lodziarni również Big Blacka.
- Albo po prostu zespół niespokojnych nóg. - zachichotał brunet. - Musimy go w końcu wysłać na te zajęcia z Milanem, Pique mówi, że naprawdę warto.
- Byleby nie wracał po nich jeszcze bardziej nabuzowany, bo uprzedzam, że zamieszka z tobą na stałe.
- A czy to, że zostaliśmy sami, to miał być jakiś spisek? - zaciekawił się, siadając na pobliskiej ławeczce. Na początku stałam przy nim, drepcząc z miejsca na miejsce, ale w końcu również postanowiłam się przysiąść.
- Trochę tak, bo muszę Ci o czymś powiedzieć. - na moje słowa odwrócił się całkowicie w moją stronę, dając mi do zrozumienia, że jest gotów na wsłuchanie mnie. To tylko sprawiło, że serce mocniej mi zabiło, a dłonie momentalnie zrobiły mi się zimne jak lód. - Pamiętasz tę twoją imprezę kilka miesięcy temu?
- Którą, bo trochę ich po drodze było? - parsknął śmiechem, podpierając głowę na dłoni. Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się jak mu to powiedzieć.
- No tę na której... się do siebie zbliżyliśmy, a potem kazałam Ci spadać. - zaśmiałam się nerwowo. Neymar złapał się za serce z teatralnym jękiem, demonstrując że go wtedy zraniłam. - Bo tak się stało, że wtedy akurat tak się jakoś dziwnie podziało, sama nie wiem jakim cudem, ale jak widać cuda się zdarzają, bo okazało się, że tak jakby jestem znowu... - podczas gdy ja wyrzucałam z siebie słowa jak pocisk na jednym wdechu, on wpatrywał się we mnie ze zmrużonymi brwiami. -... w ciąży. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
LimerenciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz