Mówią, że jeśli dobrze szukasz, to odnajdziesz nawet Boga.
- Ale piękna pani... - przejechałam drobnym paluszkiem po czarno-białej fotografii przedstawiającej młodą, zadbaną kobietę w jasnych włosach zaplecionych u góry czarną kokardą. W smukłych dłoniach trzymała malutkiego szczeniaka, a jej zadziorny uśmiech utwierdzał w przekonaniu, że była w tym czasie wesoła. - Kto to jest? - spytałam zaciekawiona. - Skądś ją kojarzę.
- Och, kochanie... - babcia wybuchnęła perlistym śmiechem, ukazując swe bialusieńkie, równe zęby. Takie same, jak na zdjęciu. - To ja, oczywiście. - uszczypnęła mnie pieszczotliwie w policzek. - Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata.
- Niesamowite, że byłaś taka młoda! - zawołałam, nie kryjąc zdziwienia, a swoją uwagą rozbawiłam ją po raz kolejny. Jako dziesięciolatka wciąż byłam ciekawa świata i chciałam dowiedzieć się o tym zdjęciu jak najwięcej. - Do kogo się tak uśmiechałaś?
- Do twojego dziadka. To była dopiero nasza trzecia randka... - rozmarzyła się. - Na naszym pierwszym spotkaniu znalazł mnie całą zapłakaną w parku, wracałam właśnie od byłej przyjaciółki, która postanowiła zerwać ze mną kontakt. - mówiła powoli, zapatrzona w starodawny album - księgę zawierającą wspomnienia z całego jej życia. Ja natomiast słuchałam jej uważnie. - Byłam załamana! Czułam się samotna i zawiedziona jak nigdy... Lorenço przechodził akurat przypadkiem i przysiadł się do mnie. Wysłuchał moich zasmarkanych zażaleń. W tym dniu, w którym zrobiono tą fotografię, przyniósł mi tego młodego psiaka. "Był taki samotny, jak ty, kiedy spotkałem Cię na tej ławce. Teraz możecie zostać przyjaciółmi na dobre i na złe. Gwarantuję, że on na pewno Cię nie zostawi." - powiedział mi wtedy i miał rację. Chanchi był ze mną nawet w momencie swego ostatniego tchnienia.To wspomnienie z dzieciństwa było pierwszym, jakie przychodziło mi na myśl, jeśli chodziło o babcię. Mieszkałam od urodzenia w Brazylii, z rodziną ze strony taty widywałam się bardzo rzadko, dlatego każdą wspólną chwilę poświęcałam na poznanie ich jak najlepiej. Kiedy dziadkowie przygarnęli nas do siebie, gdy Davi był już w drodze, zbliżyłam się do nich jak nigdy wcześniej. Nie mogę ich teraz stracić. Nie mogę.
Wpadł mi ostatnio w ręce pewien cytat... „My jak się modlimy, to modlimy się tak jakoś niepewnie. „Panie, jeśli chciałbyś uczynić coś wielkiego, to proszę Cię... Ale nie musisz. Oczywiście jeśli taka jest tylko Twoja wola. Leży mi to głęboko na sercu, ale nie śmiałbym Cię prosić i nie będę naciskał." Rozumiecie? To tak jakbyś przyszedł do kogoś do domu, i on mówi: „Co byś chciał?". A ty mówisz: „Herbatę". On mówi: „Okej". „Ale wiesz co, gdybyś jednak nie poczuł tego, że chcesz mi zrobić herbatę, to jej nie rób." „Ale jak to? To chcesz tą herbatę?" „No ta, niby chcę, ale... no wiesz, jeśli taka jest twoja wola. Oczywiście obejdę się bez." Tak działamy w modlitwie. To nie jest postawa chrześcijańska. „Możesz zadziałać, Panie, tak troszeczkę, żebym się nie przyzwyczaił do tego, że jesteś wielkim Bogiem". Ale Bóg chce działać. Bóg chce przychodzić i odpowiadać na Twoją modlitwę." *
Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam, ale faktycznie, czasami nawet nieświadomie sama tak robiłam. Więc teraz, najkonkretniej jak potrafiłam, skierowałam swa pełną żałości prośbę do Boga, by pomógł mi znaleźć rozwiązanie.
Zbiegłam po schodach na dół, zastanawiając się co robić. Głowa pękała mi od najgorszych myśli, miałam ochotę rzucić się na ziemię i płakać, płakać bez końca. Byłam bezradna. To słowa nawet nie chciało mi przejść przez gardło.
Wtem nagle rozległ się odgłos przychodzącej wiadomości. Przeczytałam ją z szeroko otwartymi oczami.Nie cofaj zeznania, i tak ją skrzywdzą. Carrer de Sant Adrià 20.
- Boże... działasz piorunem. - szepnęłam zdumiona i zapisałam adres na kawałku, by go nie zgubić, ani nie zapomnieć. Rzuciłam się pędem do kuchni, gdzie zostawiłam kluczyki i pobiegłam do samochodu. Nie byłam pewna, czy powinnam od razu powiadomić policję, czy zaczekać z tym aż dotrę na miejsce. Drżącymi dłońmi wybrałam ostatnio używany kontakt, a był nim chyba Alex. Nagrywając mu się na sekretarkę, wyjaśniłam pospiesznie, że stało się coś niebezpiecznego i by jak najszybciej powiadomił policję, która namierzy mnie swoimi sposobami. Szlochając, wyjaśniłam, że go kocham i że... że jeśli coś mi się stanie, chcę żeby to on zaopiekował się Davim. Starłam wierzchem dłoni ciężkie łzy, przerwałam nagranie i wklepałam adres w GPS. - Cokolwiek się stanie, nie opuszczaj mnie, Boże. - doprosiłam szeptem.
*
Nawigacja zaprowadziła mnie w miejsce jakiejś dawnej fabryki, czy magazynu, który od zewnątrz wyglądał na opuszczony. Oddalony kilkadziesiąt metrów od najbliższej, ruchliwej ulicy, nie zasługiwał choćby nawet na spojrzenie spieszących się przechodniów, których w okolicy było niewiele. Czas sjesty robił swoje, wszędzie dookoła było pusto.
Łapiąc za gaz pieprzowy schowany w szufladzie samochodu, weszłam na teren samotnej posiadłości. Głuchemu dźwiękowi moich kroków towarzyszyły ciarki przelatujące mi po plecach i przyspieszony nienaturalnie oddech. Jak tylko znalazłam się w środku, wzięłam do ręki leżący nieopodal metalowy pręt. Czy wiedziałam jak się nim bronić? Nie miałam bladego pojęcia, ale na filmach zawsze to działało. Ostatecznie, lepiej mieć coś pod ręką, niż nie mieć nic.
- Co ja właściwie robię? - szepnęłam przerażona sama do siebie. Skąd brała się we mnie odwaga, a może raczej... czysta głupota, skoro porwałam się na coś takiego? Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, jakie przychodziło mi do głowy była miłość. Z miłości człowiek jest w stanie zrobić wszystko, nawet wybrać się na samobójczą misję.
Niedługo przyjedzie policja... - pocieszyłam się w duchu, wsłuchując w głosy dobiegające z niedaleka. I wtedy, w ciągu zaledwie jednej chwili, cała nadzieja spłynęła po mnie jak po wodospadzie.
Po pierwsze, zdałam sobie sprawę z tego, że zapomniałam wezwać pomoc.
Po drugie, zza sterty ogromnych pudeł dostrzegłam skuloną na brudnej podłodze babcię. I czarną lufę pistoletu przyłożoną do jej skroni.* - Krzysztof Demczuk , "Buduj - Bóg używa zwyczajnych ludzi."
CZYTASZ
Limerencia
FanfictionMarília była pewna jednej rzeczy: nienawidziła piłkarzy. Świętujac swoje osiemnaste urodziny, spędza noc z przypadkowym chłopakiem - który, okazuje się być zawodnikiem Santosu. Przez jeden błąd całe jej życie wywraca się do góry nogami - zachodzi w...