Lucas
Od wczorajszego dnia znów czułem te pieprzone wyrzuty sumienia. Zalegały we mnie, niczym kamień, zatruwając wnętrze i osłabiając oddech. Czułem, że źle robię, ale dlaczego nie mogłem przestać? Miałem wrażenie, że rozkręciłem diabelną machinę, której nie byłem w stanie zatrzymać.
Chciałem zranić Elisabeth. Temu nie mogę zaprzeczyć, chociaż wiem, jak bardzo źle to wygląda. Problem polega na tym, że raniąc ją, czułem się jeszcze gorzej. Widok jej takiej biednej, załamanej i zdruzgotanej nie opuszczał mojej głowy. Zwłaszcza, gdy wczoraj zaskoczyła mnie kompletnie, będąc na mojej zmianie w Starbucksie. Po tym co zrobiłem, nie mógłbym nawet marzyć, że przyszłaby do mnie. A ona naprawdę to zrobiła.
Usłyszała to, co śpiewałem. Jestem tego w stu procentach pewien. I chociaż ta piosenka pomagała mi się uspokoić i w jakiś sposób opanować nerwy wiedziałem, że znów ją zraniłem. Elisabeth nie jest głupia, na pewno musiała zrozumieć, że śpiewam to z myślą o niej.
Wolałem nie wiedzieć, co pomyśli i poczuje, gdy zobaczy, że na kanale naszego zespołu pojawiło się nagranie z tą piosenką, tylko w ostrzejszej wersji. Nagle zapragnąłem, by w ogóle tego nie zobaczyła.
Wzdychając, odrzuciłem połączenie Clarissy, już trzecie dzisiejszego dnia, po czym wyłączyłem telefon. Nagle zrobiła się strasznie nachalna. Chciałem jedynie skorzystać trochę z jej pomocy, tymczasem ona chyba za bardzo się zaczęła angażować. I tak planowałem to zakończyć, jednak teraz widzę, że będę musiał zrobić to o wiele wcześniej.
-Lucas?
Włożyłem telefon do fartucha, podnosząc wzrok. Przy ladzie stała pani Shell, trzepocząc rzęsami i miętoląc zębami górną wargę. Westchnąłem ciężko, czując jak coraz bardziej irytuje mnie jej zachowanie.
-Słucham – powiedziałem.
Pani Shell zaczęła wodzić wymalowanym na czerwono paznokciem po blacie, uśmiechając się przy tym delikatnie.
-Klient przy czwórce prosi o ciebie. To jakieś specjalne zamówienie – powiedziała.
Uśmiechnąłem się sztucznie i wziąłem do ręki kartę.
-Już idę.
Wyminąłem ją, starając się uciec od jej spojrzenia. Szkoda, że tym razem nie wziąłem ze sobą do pracy baseball'ówki. Byłaby w tej chwili bardzo przydatna. Zakrywałaby mnie i ratowała od tych irytujących spojrzeń.
Minąłem kilka stolików, kierując się na prawy koniec kawiarni. Zastanawiałem się w międzyczasie, o co chodzi z tym specjalnym klientem. Dlaczego prosił o mnie? Czy to ktoś, kogo znam?
Skierowałem się do stolika numer cztery, przy którym siedział jakiś blondyn. Odchrząknąłem, wyjąłem swój mały notes i długopis, poprawiłem swój fartuch, po czym podszedłem do specjalnego klienta.
-Dzień dobry, co mogę podać? – spytałem uprzejmie, po czym na wszelki wypadek położyłem na stole menu.
Specjalny klient obrócił się w moją stronę, a ja na ten widok napiąłem wszystkie możliwe mięśnie. Zacisnąłem szczękę, przestając się uśmiechać. W powietrzu dało się wyczuć pewnego rodzaju napięcie, które oblegało mnie, tworząc ciasny i frustrujący kokon. Na fotelu siedział Noah, podpierając głowę łokciem. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, jednak oczy mówiły wszystko.
Będzie zabawa.
-Co możesz mi podać? – spytał złowrogo. – Najlepiej twoją gębę na talerzu.
CZYTASZ
There's Nothing Without You - T. "II"
RomansKontynuacja "Please, Don't Leave Me"! Od wyjazdu Elisabeth do Stanforda minęły trzy lata. Dziewczyna starała się zaaklimatyzować w nowym miejscu i kompletnie zacząć od nowa, bojąc się bolesnej przeszłości. Jej plan życia na nowo nie zawierał powrotu...