14

4.5K 385 21
                                    

         Obudziłam się w środku nocy. Wilcze wcielenie rozrywało mnie, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Byłam spocona, miałam nierówny oddech i nie mogłam się uspokoić. Natychmiast podbiegłam do kalendarza, który jasno powiedział, że zbliżała się pełnia. Wilkołaki bardzo reagowały na fazy księżyca, bo wtedy psie wcielenie było bardzo zdenerwowane. Przybywało nam sił, byliśmy zwinniejsi i bardziej agresywni. Wyjrzałam przez okno na garbaty księżyc, który lśnił na niebie. Zawsze uwielbiałam oglądać, jak Srebrny Glob porusza się po czarnym niebie. Jego połyskująca powłoka była magiczna. Najpiękniejsze były dla mnie jednak morza księżycowe i chociaż wiedziałam, że to tylko magma i tak wyobrażałam sobie wodę, która płynęła po jego powierzchni. Kiedyś interesowałam się astronomią, gdy jako szczeniak uczyłam się faz księżyca na pamięć. Ogromnie ciekawiło mnie, jak powstały wszystkie planety, ale najbardziej interesowało mnie, jak to jest możliwe, że woda nie spływa z Ziemi. Żyliśmy przecież na kuli, czymś okrągłym, a woda mogła po niej po prostu spłynąć. Nigdy nie rozwiązałam swojej zagadki z dzieciństwa, ale nadal miałam ją na uwadze.

         Musiałam być przez moment trochę poważniejsza. Zbliżająca się pełnia nie była Superksiężycem, ale i tak wymagała ode mnie przygotowań. Miała nadejść dokładnie w poniedziałek, a więc za trzy dni. W tym czasie miałam być już w Valier, z dala od stada Cade'a. Nie miałam pojęcia, jak dotychczas radzili sobie z pełniami, ale byłam tego ciekawa. Może mogłam uśmierzyć jakoś ich przemianę.

         Sama jednak bardzo chciałam się teraz zmienić. Wilk nadal wyrywał się i skomlał, bym wybrała się na nocną przebieżkę. Bałam się, że babcia obudzi się i wejdzie do mojego pokoju, więc zamknęłam drzwi na rygiel i wyskoczyłam przez okno. Drzwi były już przereklamowane. Gdy stanęłam na miękkiej trawie, zrobiłam duży wdech. Cudowny zapach trawy, zroszonej rosą musnął moje nozdrza. Chciałam więcej, więc po chwilowym trzasku kości, stałam już na czterech łapach. Oblizałam pysk i od razu poczułam, że czuję się lepiej. Nic mi nie przeszkadzało, nic mnie nie blokowało. Wilcze wcielenie zapewniało mi wolność, o której marzyłam. Zaczęłam dreptać w kierunku lasu, a gdy ukryłam się już za gęstwiną drzew, rozpoczęłam szaleńczy bieg w kierunku polany i niewielkiego wzgórza.

       Coś ciągnęło mnie w tamtym kierunku i kazało zachować się jak prawdziwa Alfa. Gdyby nie lata przygotowań, nie wiedziałabym, że to, co robię, jest całkowicie normalne przed pełnią. Mając na tyle silną wolę, że w każdej chwili mogłam się powstrzymać, miałam prawo wybiegać się przed dniem, w którym Srebrny Glob wejdzie w ostatnią fazę. Wiedziałam, że w poniedziałek znów będę bardzo rozwścieczona, ale każdy wilkołak się z tym zmagał. Nieważne, czy był Alfą, Betą czy Omegą. Złego humoru i gniewu nie dało się kontrolować. Problem leżał jednak w tym, że niektórzy dawali mu się ponieść, co kończyło się zbyt nagłą przemianą, bólem, pościgami i... wolałam przestać o tym myśleć, bo właśnie dobiegałam do wzgórza.

        Wspięłam się na samą górę, raz po raz potykając się o kamienie, które były zbyt luźne i osuwały mi się spod łap. Widok z góry był naprawdę nieziemski. Widziałam dokładnie całe Great Falls, rzekę, jeziora, góry. Krajobraz mojego domu zawsze był niezwykły i dlatego tęskniłam za nim, gdy byłam w Valier. Tam nie mogłabym czegoś takiego doświadczyć. Usiadłam na nagiej ziemi i otwarłam pysk, by unormować oddech. Mój język zwisał w dół, gdy się wentylowałam. Przełknęłam ślinę i nadal jako wilk, zaczęłam przygotowywać się do tego, co wszystkie psy lubią najbardziej. Wstałam i wygięłam wilcze ciało w łuk, a następnie zebrałam całą swoją siłę, wzięłam duży oddech i zawyłam.

        Wilki wyły zwykle, by zwołać swoją watahę albo coś ogłosić, ale ja wyłam dla samego komfortu. Raczej nie spodziewałam się, że ktoś mi odpowie, bo przecież byłam samotną Alfą. Myliłam się. Gdy na moment przestałam, a potem ponownie zabrałam się za wycie, dwa inne wilki dołączyły się do mnie. Wydawało mi się, że doskonale wiem, kim są. Moje ludzkie wcielenie uśmiechnęło się dumnie. Ja sama w końcu zbiegłam ze wzgórza i popędziłam do domu.

~*~

        Zerwałam się z łóżka z samego rana, gdy usłyszałam donośne pukanie do drzwi swojego pokoju. Byłam jeszcze senna, więc moje zmysły były mocno przytępione. Odsunęłam pościel na bok, ale mimo to ona spadła z łóżka i prawie się o nią przewróciłam, gdy otwierałam rygiel. Gdy wróciłam do domu po nocnej przebieżce, zupełnie o nim zapomniałam. Babcia pewnie chciała mnie obudzić, ale zmartwiła się, że nie może otworzyć drzwi. Odsunęłam zawias i nim miałam jakąkolwiek szansę pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadli Cade i Daniel. Rozejrzeli się po nim i zdenerwowani weszli dalej. Stałam jak wryta, patrząc to na nich, to na pusty korytarz. Babci nie było w domu, więc musieli się wkraść. Zamknęłam drzwi pokoju i skrzyżowałam ramiona na piersi, patrząc na tych idiotów.

– Któryś z was wytłumaczy mi, o co tutaj chodzi? – zapytałam, czując, jak włos jeżą mi się na karku

– Fałszywy alarm – odpowiedział Daniel i usiadł przy biurku.

– Jaki znów alarm? – drążyłam temat.

– Nieważne, wilczku – zabrał głos Cade, a potem uśmiechnął się tajemniczo.

        Przewróciłam oczami. Miałam prawo wiedzieć, z jakiej paki wtargnęli mi do domu, ale widziałam, że żaden z nich nie piśnie słówka.

– Jak się mieszka w nowym domu? – Usiadłam na materacu i nadal uparcie wpatrywałam się w tę dwójkę.

– Całkiem nieźle. To znaczy, o wiele lepiej niż w namiocie. – Westchnął Daniel. – Dlaczego wyszłaś w nocy?

– Jestem wilkiem, czyż nie? Wilki tak robią – burknęłam w odpowiedzi i zagryzłam wargę. – Mam do was dwa pytania i oczekuję odpowiedzi. – Chłopcy skinęli głowami. – Ile macie lat?

– Dwadzieścia dwa – odparł Cade. – Daniel jest dwa lata młodszy. A ty?

– Skończone osiemnaście. W styczniu mam dziewiętnaście. – Rozluźniłam się, wiedząc, że dzieli nas tylko kilka lat. – Drugie pytanie. Jak radzicie sobie w czasie pełni?

        Wilki spojrzały po sobie i wzruszyły ramionami.

– Raz bywa lepiej, raz gorzej. – Wiedziałam, że Cade kłamie, więc spojrzałam na Daniela.

– To istna katastrofa, bo nie możemy nad nikim zapanować. I tak, potrzebujemy twojej pomocy.

        Wstałam i podeszłam do kalendarza, wskazując palcem na poniedziałkową datę.

– Nie będzie mnie przy was, gdy księżyc będzie w pełni. Nie mogę zabrać was wszystkich ze sobą do Valier.

– Nas wszystkich? To znaczy, że kogoś z nas zabierasz? – spytał Danny.

– Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeżeli Cade pojedzie ze mną.

        Szatyn podniósł głowę w górę i łypnął na mnie okiem, posyłając mi szczery uśmiech. 

A/n: Rozdział miał być dopiero po weekendzie, ale jakimś cudem udało mi się go napisać. Wieczorny nastrój i zbliżająca się pełnia (18.07) pomagają! Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Przy okazji zawarłam tu kilka typowo astronomicznych anegdotek i słów, ale cóż, po prostu to lubię xD 

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz