23

3.9K 350 48
                                    


         Chodziłam od ściany do ściany, myśląc nad znaczeniem słów swojego „chłopaka". Od wczoraj żadne z nas się do siebie nie odzywało i byłam pewna, że Cade nie odpuści, dopóki sama nie dotrę do tego, co chciał mi przekazać. Jego słowa miały drugiego dno, tyle wiedziałam.

          Babcia powoli pakowała wiklinowy koszyk w różnego rodzaju przetwory. Wiedziała, do kogo się wybieram i nie byłaby sobą, gdyby nie wcisnęła mi swoich dżemów. To po prostu leżało w jej obowiązku babci i starszej pani.

– Przekaż przyjaciółce, że koniecznie musi do nas zajrzeć przed twoim wyjazdem. – Podała mi pakunek. – Twój chłopak też idzie?

– Nie, musiał załatwić kilka spraw.

            Nie chciałam kłamać, ale co miałam jej powiedzieć? Wystarczyło, że rodzice wiedzieli o naszej kłótni i nie chcieli naprowadzić mnie na właściwy tor. Czułam, że wiedzą, o co chodzi mojemu mate i specjalnie robili ze mnie idiotkę. Nie mogli mi po prostu powiedzieć?

– Uważaj na siebie! – dodała babcia na odchodne i poklepała mnie po ramieniu.

            Rodzice „odsypiali" swoją podróż. W rzeczywistości pewnie od dawna byli na nogach, któreś z nich zdążyło przebiec się po lesie, a teraz tylko siedzieli i czekali. Życie z babcią, wróć, życie ze zwykłym człowiekiem było ciężkie. Zachowywanie pozorów było ciężkie i ukrywanie swojego prawdziwego „ja" też było ciężkie. Gdybyśmy od zawsze żyli w sforze, pewnie byłoby nam łatwiej, ale mieszkając wśród ludzi od tak dawna, nauczyliśmy się, chociaż trochę, jak mamy zachowywać się tak, by nikt nie domyślił się, że jesteśmy z innej bajki.

Albo koszmaru.

            Pakunek od babci mocno mnie hamował. Wolałam pobiec w głąb lasu i szybko dotrzeć na miejsce. Były ważniejsze sprawy niż taszczenie za sobą jakichś cholernych konfitur, gdy tutaj chodziło o mojego przeznaczonego! Skryłam koszyk pod rozległym krzakiem i ruszyłam pędem.

Zajmę się tym później.

           Niedługo zajęło mi dotarcie do malusieńkiej chatki na drugim końcu lasu. Dym jak zawsze wydobywał się z komina, a soczyście zielony mech wprost spływał z niskiego dachu. Mieszkanko dwóch ważnych dla mnie osób wyglądało jak miejsce, w którym chowała się czarownica. Na szczęście, mieszkańcy nie mieli zakrzywionych nosów.

            Podbiegłam do szerokiej, drewnianej ławy i zawyłam, zwracając na siebie uwagę. Drzwi momentalnie się otworzyły. Wysoka brunetka, której kruczoczarne włosy zdobiły fioletowe pasemka zerknęła na mnie, a na jej twarzy natychmiast pojawił się promienny uśmiech. Przemieniłam się w tempie błyskawicy i podbiegłam do dziewczyny, przytulając ją mocno.

– Zadusisz mnie, Brianno! – wykrzyczała przyjaźnie, oddając mój uścisk.

– Nie widziałam cię tak dawno, że mało mnie to obchodzi – westchnęłam – Stęskniłam się, Lorelyn!

             Dziewczyna pacnęła mnie w ramię i odsunęła się ode mnie, mierząc mnie czujnym wzrokiem swoich piwnych oczu. Nic się nie zmieniła. Ciągle te same wariacje kolorystyczne na jej głowie i ta sama szczupła sylwetka. A jej policzek ciągle zajmowała długa, prawie niewidoczna blizna. Od wypadku, w którym straciła wilcze zmysły minęło już tyle lat, a ta rana nigdy nie przestała istnieć. Lorelyn przyzwyczaiła się do niej, ale doskonale pamiętam, że kiedyś nienawidziła siebie za to, kim się stała. Za to, że przez nią jej babcia mogła zginąć.

– Jak się trzymasz w Valier? Kiedy wróciłaś? – zapytała i łapiąc mnie za rękę, zaprowadziła mnie do ławy.

– Byłam w mieście kiedy byłaś na obozie. Wróciłam drugi raz z pewnym... problemem.

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz