24

4.1K 350 36
                                    

CADE

                 Mój mały wilczek popatrzył na mnie swoimi piwnymi oczyma i uśmiechnął się szeroko, czepiając się mojej koszulki. Brianna była ode mnie niższa i sięgając mi do obojczyków była dla mnie w pewien sposób idealna. Nigdy nie przepadałem za wysokimi dziewczynami i chociaż moja mate nie należała do najwyższych, uwielbiałem to, że kiedy chcę ją pocałować, muszę uchylić głowę.

              Zaśmiałem się w duchu. Ostatnio wszystko toczyło się tak szybko, że ledwo co zdążyłem mrugnąć, a dziewczyna, której na początku naprawdę nie chciałem zaufać, stała się moją bratnią duszą.

               Staliśmy na podwórku niewielkiej posesji w środku lasu. Nie wiedziałem dokąd biegnę, ale czując, że coś dzieje się z Bri, rzuciłem wszystko i przemieniłem się, biegnąc do niej. Nie wiedziałem, skąd we mnie tyle empatii. Nigdy nie przejmowałem się innymi bardziej, niż wymagało tego bycie Alfą. Inni byli mi obojętni i raczej nie rzucałbym się na ratunek komuś, kto po prostu cierpi. Ale ona? Nie mogłem zignorować jej cichego wołania.

– Gdzie jesteśmy? – spytałem, patrząc na nią z góry i rozglądając się po okolicy.

                Nie znałem tego miejsca. Właściwie, wciąż nie znałem Great Falls. Urodziłem się w niewielkim mieście Island Park w Idaho, a większość życia spędziłem w sfory, żyjącej na terenie niewielkich kabin w parku narodowym Yellowstone. Byliśmy leśnymi strażnikami, którzy strzegli porządku na wschodniej granicy stanu, bardzo często podróżując do Montany czy Wyoming. Tamte rejony znałem jak własną kieszeń – znałem każdy strumień, każdą polanę, drzewo. W dzieciństwie siedziałem na wysokich skałach, jako wilk obserwując turystów, którzy zachwyceni robili fotki strzelających gejzerów. Tu w Great Falls nie potrafiłem zbytnio się odnaleźć. Oczywiście, tylko na początku, bo z każdym dniem, kiedy towarzyszyła mi Brianna, czułem, że ten leśny zakątek zamienia się w mój dom.

Dom dla swojej watahy.

                Dopiero uświadamiałem sobie, jak złym Alfą byłem, a na początku swojego szkolenia Bri wcale nie szczędziła sobie słów na mój temat. Miałem to gdzieś, ale z czasem zdawałem sobie sprawę, że miała rację. Moi ludzie po jednym spotkaniu z nią stwierdzili, że ma w sobie to „coś". Byłem zły, wręcz wściekły, a do tego zazdrosny, że byle jaka obca Alfa potrafi przyporządkować sobie kogoś tak łatwo. Nawet to, że była prawdziwą niczego nie zmieniało.

– Cade, poznaj moją przyjaciółkę Lorelyn oraz jej babcię. – Brianna wskazała na dwie kobiety, siedzące na długiej, drewnianej ławie.

                Czarne włosy Lorelyn odznaczały się przy jej jasnej cerze, była całkiem ładna, ale nie nazwałbym jej jakoś specjalnie urodziwą. Jedyne, co bardzo rzuciło mi się w oczy, to nie fioletowe pasemko na jej włosach, a długa i dość szpetna blizna. Poza tym, dziewczyna nie pachniała jak wilkołak. Zerknąłem na babcię dziewczyny, która mierzyła mnie czujnym i trochę dziwnym spojrzeniem. Poczułem się nieswojo i niemal warknąłem na nią, by wreszcie przestała się tak gapić.

                   Kiwnąłem do kobiet i wróciłem spojrzeniem do swojego wilczka. Czułem, że jest naprawdę wesoły i bardzo rozemocjonowany. Biła z niej wielka radość. Nie potrafiłem jeszcze dokładnie wyczuć i opisać tego, co się z nią działo, ale treningi z Brianną trochę mnie do tego przygotowały.

– Nie obraź się, ale powiedziałam im o nas. – Słowa szatynki wytrąciły mnie z chwilowego odrętwienia. – To dzięki nim zrozumiałam, że... – Zawiesiła głos.

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz