33

2.8K 297 91
                                    

                         Tydzień mijał w tak ślimaczym tempie, że piątkowego popołudnie wydawało mi się być jedynie odległym pragnieniem; snem, z którego nie mogłam się obudzić. Bolały mnie wszystkie części ciała, każdy kawałek skóry, cebulki włosów, które zaczęłam wyrywać ze zgryzoty. Chodziłam wiecznie podenerwowana, ale po rozmowie z Cade'm było jeszcze gorzej. Miałam ochotę warknąć na wszystko, co się rusza. Moja żałosna sytuacja była naprawdę... żałosna.

                           Lekcja religii mijała mi na wpatrywaniu się w oparcie krzesła przed sobą, na którym ktoś wielokrotnie zapisał różne obelgi na temat nauczycieli. Nie wczytywałam się w ich treść, a zwyczajnie śledziłam wzrokiem fakturę drewna, którą pokrywał bezbarwny lak i niezmywalny marker. Myślałam o wszystkim i o niczym: trochę o rodzicach, z którymi rozmawiałam jeszcze dzisiejszego ranka, i których także wypytałam o Cade'a, a trochę o lekcji, prowadzonej przez zakonnicę. Żadna z tych rzeczy mi się nie podobała, mama i tata nie mieli pojęcia o tym, co dzieje się z moim przeznaczonym, ale obiecali sprawdzić, co u niego gra. Nie chciałam ich fatygować, ale skoro tata i tak miał do niego zajrzeć... Lekcja religii była natomiast nudna ze względu na tematykę, która mnie nie interesowała.

                              Odliczałam minuty do ostatniego dzwonka. Później miałam już tylko wrócić do swojego pokoju w zapchlonym internacie, zabrać ten przeklęty tobołek włóczykija i wrócić do Great Falls, żeby porządnie skopać Cade'owi tyłek. Zaczęłam skupiać się na wymyślaniu jakiejś nauczki dla tego idioty. Szczera rozmowa miała być tylko rozmową, ale musiał zapłacić za to, co robił. Zasługiwał na traktowanie go jak szczeniaka, którym był. Niedoświadczonego szczeniaka, który przerwał trening w połowie.

                            Kiedy dzwonek zadzwonił, zerwałam się z miejsca, natychmiast wrzucając do swojej torby klamoty, a potem wybiegłam, nie czekając na modlitwę. Gdybym się pośpieszyła, zdążyłabym na wcześniejszy pociąg, który odjeżdżał za pół godziny, plus minut dziesięć minut. Miałam szansę dobiec na peron w krótszym czasie, ale zakładałam, że coś mnie zatrzyma i nie myliłam się.

                            Wpadłam na Jordana, kiedy skręcałam w stronę internatu. Zderzyliśmy się ze sobą i chociaż wymamrotałam jakieś przeprosiny, on i tak złapał mnie za ramię, nie dając mi odejść.

– Jordan, strasznie się śpieszę – rzuciłam z automatu, składając dłonie w błagalnym geście.

Chłopak nie odpuścił mi rozmowy, ale pozwolił kontynuować wędrówkę. Szedł więc obok mnie, zadając mi setkę pytań.

– Czyli jedziesz na weekend do domu? Planujesz jakąś imprezę? Masz tu samochód, może cię podwieźć?

                           Zatrzymałam się w pół kroku, wyrzucając ręce w powietrze.

– Jordan, błagam! – Prawie krzyknęłam, zwracając uwagę innych uczniów. – Zaraz odjedzie mi pociąg i nie mam czasu na rozmowy. Masz mój numer, możesz do mnie napisać, ale teraz proszę...

– Daj spokój, kapuję, Alfo. – Mrugnął do mnie. – Nie chciałem zawracać ci głowy. Trzymaj się – pożegnał się i spokojnym krokiem odszedł w swoją stronę.

                                             Nie wyglądał na przygnębionego i przypuszczałam, że chodziło mu jedynie o wspólną przebieżkę. W końcu bycie jedynymi wilkołakami nie robiło z nas najlepszych przyjaciół, a ja, chociaż lubiłam Jordana, wolałam nadal pozostawać w ukryciu i trzymać się obietnicy, którą złożyłam swojemu mate.

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz