37

2.8K 291 142
                                    

               W niedzielny poranek wiedziałam już, że wcale nie odpoczęłam. Byłam niewyspana i zaczynałam się robić marudna. Z ledwością poczłapałam do łazienki, żeby skontrolować mój wygląd wiedźmy, ale, ku mojemu zdziwieniu, odkryłam, że nie wyglądam aż tak źle. Jak widać, los litował się nade mną przynajmniej w ten sposób. Tylko że jeśli ktoś myślał, że w ten sposób zatuszuje sprawę Cade'a, grubo się mylił.

               Miałam wrażenie, że cały mój umysł i ciało znajdują się w trybie czuwania. Oczekiwałam na to, co się stanie. Wydarzenie losowe mogło okazać się moim zbawieniem albo niechybną klęską. Bałam się, że w tej sprawie szczęście nie stanie po mojej stronie.

              Zeszłam na dół w piżamie, kompletnie nie mając pojęcia, że kogoś tam zastanę. Kiedy jednak wkroczyłam do salonu, chcąc przywitać się z rodzicami, umknął mi fakt, iż czułam tam obcy zapach. Po prostu zignorowałam możliwość, że ktoś jest w środku.

– Ale z ciebie ranny ptaszek – skomentował głośno tata, kiedy wpełzłam do pokoju, ziewając cicho.

            Stanęłam jak wryta, gdy nagle ujrzałam Daniela, który jak gdyby nigdy nic popijał sobie herbatę z moim ojcem.

– Powinnam spytać? – Usiadłam tuż obok Bety i objęłam go mocno.

             Chłopak ucałował mnie we włosy, uśmiechając się szeroko.

– Szedłem do ciebie, kiedy natknąłem się na twojego tatę. Chciał porozmawiać ze mną o naszym ukochanym Alfie.

              Westchnęłam głośno, opierając głowę o ramię Dana.

– No więc, jak poszła rozmowa? – zwróciłam się do ojca.

              Tata uciekł dokądś wzrokiem. Czyli nijak, zwyczajnie nijak. Nie wymyślili żadnego racjonalnego powodu do dziwnego zachowania Cade'a. Ja za to zaczęłam się zastanawiać, czy Lorelyn przypadkiem nie miała racji. Mogłam to jakoś powiązać. Jeśli pamięć mnie nie myliła, Cade zmienił się totalnie, kiedy dowiedział się o Jordanie. Mówiłam mu, że mam z nim zajęcia i wybieram się z nim dokądś. A wilkołaki połączone bratnią duszą bywały naprawdę zazdrosne... To znaczy, że...

– On udaje – powiedziałam beznamiętnie, ale zaraz się poprawiłam. – To wszystko to jedno wielkie kłamstwo.

               Danny i tata zerknęli na mnie tak, jakbym postradała rozum. Otóż nie, no dobra, mogę trochę, ale moja teoria trzymała się kupy.

– Brianno, nie chcę psuć twojego dobrego humoru, ale Cade nigdy nie wykazałby się taką inteligencją, by udawać. I to tak dobrze – odparł wilk.

– Cade jest sprytniejszy, niż ci się wydaje – zastrzegłam. – Ale to prawda, mówię wam! Robi to z jakiejś chorej zazdrości, jestem pewna!

                  Energicznie wstałam i złapałam Daniela za rękę, ciągnąc go za sobą.

– Musimy natychmiast iść do waszego domu! – zawołałam, biegnąc z nim na górę.

                 Za to wszystko Cade'owi należała się porządna nauczka.

~*~

                 Duży, czarny wilk dreptał przede mną, gdy ja coraz bardziej zwalnialam kroku. Napaliłam się, by szybko pójść do domku watahy, ale jeśli mam być szczera, totalnie nie przemyślałam, co takiego chcę powiedzieć. Powinnam wygarnąć mojemu głupiemu chłopakowi, że jest idiotą i nie wiem, jak wybaczę mu to, że mnie okłamywał, robiąc ze mnie wariatkę, czy pozwodzić go za nos? Było tyle opcji, a ja nie wiem, która z nich była odpowiednia. Na szczęście był ze mną Danny i w razie czego, może coś wymyśli.

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz