Anonim zapytał(a) cię:
Więc ja chcę Larry'ego. AU. Louis ma depresję, ponieważ jego rodzice i siostry zginęły w wypadku samochodowym. Nie może się pozbierać, tnie się, ale raz gdy idzie na umówioną wizytę u psychologa, spotyka tam Harry'ego, który jest na praktykach. Chłopak jest nim zauroczony, czerwieni się, gdy Hazz na niego spojrzy i wgl. Później Louis wychodzi, a Harry w ostatniej sekundzie go dogania i zaprasza na kawę. I żeby było słodko na koniec, może jakiś całus w policzek. :)
AU - one direction nie istnieje, Louis ma 17 lat a Harry 19
Ostrzeżenia - autoagresja
Ilość słów: 933
marehullam: Trochę się w to wczułam to przez mój dzisiejszy mroczny nastrój.. Przypominam jeszcze, że dodałam dziś prompta o Ziamie ;)
Larry - Życie to wzloty i upadki
Louis nigdy nie spodziewał się, że jego rodzice i siostry zginą w taki sposób. Zawsze wyobrażał sobie jak odwiedza swoich rodziców z mężem i ich dziećmi, a jego mama i tata będą się bujać na bujanych fotelach na werandzie. Parę chwil później miały przyjechać jego siostry, z mężami i dziećmi. Wszystko byłoby na swoim miejscu, jak powinno być.
Jednak nic nie było na swoim miejscu, bo oni nie żyli, zginęli w wypadku samochodowym, bo pojechali całą rodziną do apteki chcąc kupić lekarstwa Louisowi na przeziębienie. To wszystko moja wina - powtarzał w każdej sekundzie swojego nędznego już życia.
Pamiętał dokładnie, gdy ktoś zapukał do drzwi, a on na drżących - od choroby - nogach, szedł w stronę drzwi. Kiedy je otworzył, za progiem stali dwaj policjanci, z grobowym wyrazem na twarzy. Powiedzieli "pańska rodzina nie żyje, zginęli w wypadku samochodowym".
20 lipca 2009 - tego dnia nie zapomni nigdy.
Pamiętał jak bardzo padało podczas pogrzebu, a on nie uronił ani jednej łzy. Otrzymywał kondolencje, od całej rodziny, a w jego myślach było tylko "wasze pieprzone wyrazy współczucia, nie przywrócą mi ich do życia".
Jako, że był niepełnoletni musiał zamieszkać u dziadków. Tego samego dnia, gdy dowiedział się, że jego rodzice nie żyją, opiekę przyznali dziadkom.
Pamiętał dokładnie, pierwszą noc tam (mimo tego, że kiedyś uwielbiał spędzać czas u dziadków). Nie spał, wpatrywał się w sufit. Nad ranem, wymknął się do salonu, gdzie stała maszyna do szycia babci, a w niej żyletki. Wziął jedną i resztę świtu spędził w łazience, zdobiąc swoje nadgarstki w czerwone szramy.
To ja powinienem zginąć, nie oni. - powtarzał sobie, gdy robił następne cięcia na wrażliwej skórze nadgarstka. Nie były one dość głębokie, jeśli nie umarł wtedy, to chciał zadać sobie dużo bólu na ziemi. Tylko na to zasługiwał - przynajmniej on tak myślał.
~x~
Louis, mimo tego że był środek lata, chodził w długim rękawku, nie jadł, przez co schudł parę kilogramów. Od wypadku jego rodziny minął miesiąc, a miejsce na jego lewej ręce na nowe cięcia się skończyło, dlatego przeniósł się na prawą.
Zdecydowanie zaczął pragnąć śmierci.
27 sierpnia 2009 - ten dzień sprawił, że jego życie ponownie obróciło się o 180 stopni.
Siedział na werandzie, wpatrując się w zachód słońca. Podkurczył ku sobie nogi, oplatając je rękoma. Dziś było wyjątkowo ciepło, przez co nie wygodnie mu było siedzieć w dość grubym swetrze z długimi rękawkami.
- Przyniosłam ci jabłko, kochanie. - usłyszał za sobą melodyjny głos swojej babci. Odwrócił się do niej i uśmiechnął się szeroko (och, babciu gdybyś tylko wiedziała, że moje życie to gra aktorska), po czym sięgnął po owoc.
Niestety rękaw jego prawej ręki (Louis ty durniu, masz jeszcze drugą rękę - skarcił się w myślach, ale jakby to wyglądało, gdyby ją cofnął w ekspresowym tempie?) podwinął się. Alice* spojrzała na jego rękę, całą w czerwonych szramach i wyblakłych bliznach. Mógł przysiąc, że jego babcia właśnie zbladła, była blada jak ściana.
- T-ty zabrałeś moją ży-żyl-etkę. - wypowiedziała drżącym głosem, blednąc bardziej - o ile się dało.
~x~
I takim to kurewskim sposobem Louis siedział na przeciwko brązowych, drewnianych drzwi z tabliczką z napisem: "Psycholg - James Lawson". Już go nie lubił.
W pewnej chwili, poczuł czyjś wzrok na sobie. Podniósł wzrok i niedaleko niego zauważył chłopaka, z burzą loków, wpatrującego się w niego z... nie wiedział z czym. Po prostu miał miłe spojrzenie i tak hipnotyzujące zielone tęczówki, że aż pod wpływem jego wzroku, zarumienił się dość mocno i spuścił wzrok na swoje dłonie.
Całe miejsce było...pojebane, lekko mówiąc. Szczerze to było tu dość ładnie, ciepłe kolory, sofy i w ogóle. Dlatego Louis tego miejsca nienawdził. Wiedział, że ci ludzie tutaj, chcą sprawić, aby ludzie potrzebujący pomocy - według nich, przecież jemu nic nie było - zaczęli czuć się dobrze. Nie było tak. Chociaż nie wiedział, jak działa to na innych, ale on nie miał zamiaru dać się złapać w tą ich sieć.
Psycholog starał się bardzo. Louis czuł to, ale nie miał zamiaru nic mu powiedzieć, nie chciał dać mu tej cholernej satysfakcji. Nie chciał ułatwiać mu życia. Jego było zjebane, więc dlaczego jego miałoby być łatwe?
Został umówiony na następną wizytę, kiedyś tam. Nie wiedział kiedy. Pieprzyło go to szczerze powiedziawszy.
Wyszedł z budynku, zły na cały świat.
- Hej! Czekaj! - usłyszał czyjeś nawoływanie, lecz zignorował to, bo to na pewno nie do niego. Ruszył przed siebie, modląc się aby jakiś samochodów pieprznął go tak mocno, że już nigdy nie ujrzałby świata dziennego. - Hej, wołałem cię. - poczuł jak ktoś ciągnie go za ramię, przez co stanął w miejscu.
Zadarł nos do góry, przez co zatonął w zielonych tęczówkach, chłopaka, którego spotkał wtedy na korytarzu.
- N-nie wie-działem, że to do m-mnie. - wyjąkał rumieniąc się niesamowicie.
- Jestem Harry, a ty Louis?
Tomlinson, nie zastanawiał się, dlaczego on zna jego imię, ale to było miłe...chyba.
- Może to dziwne, ale pójdziesz ze mną kiedyś na kawę?
Louis zmarszczył brwi, oglądając się za siebie, nikt a zwłaszcza taki przystojny koleś - Harry - nie zaprosił go nigdzie. Myślał, że to nie do niego.
- To do ciebie Lou. Chce cie poznać. Pozwolisz mi? - zmniejszył odległość między nimi i uśmiechnął się do niego szeroko, przez co w policzkach pojawiły mu się dwa dołeczki. Boże...
- Eee? J-ja myślę, że to byłoby w porządku. T-tak myślę.
- Super, masz mój numer. - powiedział i dał mu karteczkę z rządkiem cyferek.
Zanim odszedł, Harry pocałował jeszcze jego policzek, przez co Louis zarumienił się tak cholernie mocno, jak jeszcze nigdy.
Może, będzie lepiej - przeszło mu przez myśl.
Alice* - nie mam zielonego pojęcia jak nazywa się babcia Lou