Rozdział XVIII

933 50 1
                                    


Sobota

Przetrząsałam właśnie szafę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na spotkanie z moimi przyziemnymi przyjaciółmi, ale było w niej niewiele ciuchów oprócz mundurków i strojów do treningu. W końcu jednak zdecydowałam się najzwyklejszy w świecie komplet: czarne jeansy i czarna, luźna koszulka z krótkim rękawem.

Upinałam właśnie włosy w luźny warkocz, kiedy do pokoju wszedł Ryan

- nie mogłeś zapukać?! – pisnęłam wystraszona

- przepraszam – uśmiechnął się zaczepnie – chciałem tylko spytać, czy jesteś już gotowa.

- tak, już idę – mruknęłam i wyszłam z pokoju zaraz za Ryanem.

Jego Jeep stał już przy głównym wejściu Akademii. Na dworze było już dość chłodno, dlatego szybko przebiegłam drogę dzielącą mnie od samochodu.

- mogłem przecież dać ci bluzę – powiedział wchodząc do środka i zapinając pas.

- ee tam – rzuciłam. – to tylko woda – Ryan uśmiechnął się pod nosem.

- ciekawe kiedy następny patrol – zagadnął, kiedy byliśmy już w drodze, a drzewa za oknami samochodu niemal zlewały się w gładką ścianę z powodu niemałej prędkości. Ewidentnie Ryan lubił być wszędzie na czas, albo nawet wcześniej.

- nie wiem, pewnie w weekend wywieszą grafik.

- jacy oni są? – wypalił nagle Ryan, kompletnie zaskoczyło mnie to pytanie, więc musiałam si upewnić, że dobrze go zrozumiałam.

- Alice i Matt? – pokiwał głową. – cóż, są moimi przyjaciółmi. Matt jest bardzo opiekuńczy. Gra na gitarze w zespole. Znam go od zawsze. Alice jest za to szalona. Nigdy nie rozumiała mojej obsesji czarnych ubrań. – na wspomnienie przyjaciół uśmiechnęłam się. Trochę się za nimi stęskniłam.

- są razem?

- nieee, Alice chodzi z Rickiem, kolegą Matta.

- nigdy nie miałem długiego kontaktu z Przyziemnymi. Zawsze otaczali mnie Nocni Łowcy, z Przyziemnymi nie mogłem się widywać, z resztą oni nie wiedzieli praktycznie o naszym istnieniu. Tylko wszyscy powtarzali, że nie możemy wyjawiać im nic o Świecie Cieni.

- musisz zachowywać się normalnie. Tylko nie mów nic, co może wzbudzać ich podejrzenia, ani słowa o Nephilim, Runach, wampirach, wilkołakach, czarodziejach, Faerie i demonach. Dla nich ten świat istnieje tylko w książkach i filmach, niech tak pozostanie.

W tym momencie wjechaliśmy na parking restauracji, w której miałam spotkać się z przyjaciółmi. Ryan odwrócił się od kierownicy i spojrzał mi w oczy. – Cecily, może lepiej będzie, jeżeli pójdziesz do nich sama. Zadzwoń kiedy będę miał po ciebie przyjechać.

- okay – westchnęłam. Może rzeczywiście nie jest jeszcze gotowy na spotkanie z Przyziemnymi. Wyszliśmy z samochodu, nagle tuż obok mnie, jak spod ziemi, wyrośli Alice i Matt.

- matko, Cecily! – usłyszałam krzyk przyjaciółki - ale się zmieniłaś! A to kto? – spojrzała na Ryana stojącego przy drzwiach kierowcy.

- Matt, Alice, to Ryan. Też chodzi do Akademii. – Matt uścisnął rękę z Ryanem, który już ewidentnie nie czuł się swobodnie w ich towarzystwie.

- ja już może pojadę. Daj znać, kiedy będziesz chciała wracać – posłał mi zadziorny uśmiech mówiący „powodzenia z Przyziemnymi!" i odjechał z piskiem opon i widocznym wyrazem ulgi na twarzy.

Alice wzięła mnie pod rękę i poszliśmy w stronę restauracji.

- opowiadajcie, co tam u was? Jak wam mija ten rok beze mnie?

- ledwo udaje nam się tam przeżyć! Nauczycielom jeszcze bardziej odwala. Niedługo mam urodziny, mam nadzieję, że uda ci się wyrwać ze szkoły i przyjść, szykuje się niezła impreza – Alice trajkotała nie dopuszczając Matta do głosu. Ten jednak w końcu przerwał jej i z trudem opanowując irytację, powiedział

- a jak tobie podoba się nawa szkoła? – w głowie przemknęła mi masa odpowiedzi, jednak nie podzielę się z nimi moimi prawdziwymi przemyśleniami co do technik zabijania demonów.

- jest świetna – powiedziałam w zamian. – czuję się tam jak członek jednej wielkiej rodziny.

- a Ryan jest twoim ulubionym starszym bratem? – zapytała kąśliwie Alice, unosząc przy tym dwuznacznie brwi.

- można tak powiedzieć – wzruszyłam ramionami. – nie wiem, co z tego wyjdzie

- daj spokój kochana – Alice przybrała ton obeznanej przyjaciółki który zawsze doprowadzał mnie do szału. – nie widzisz jak na ciebie patrzy?

- może i tak, ale wydaje mi się, że coś przede mną ukrywa. Rzeczy, o których niekoniecznie chciałabym wiedzieć.

- przecież nie jest chyba żadnym kanibalem. Co najwyżej seryjnym mordercą, ale większość uczniów waszej szkoły tak wygląda. Bez urazy. Ale sama wiesz, o co chodzi, te tatuaże, mięśnie i skórzane kurtki... - nie wiem, czy słowa Alice mnie pocieszyły. Chyba wręcz przeciwnie.

- właśnie, Cecily, nie mówiłaś, że zrobiłaś sobie tatuaż. – kurde, zapomniałam go zamalować podkładem! Wiedziałam, że będą pytać o moją Runę Wzroku, trzeba wymyślić jakąś wymówkę.

- to częsty tatuaż w naszej szkole. Moi rodzice też go mają, tak samo Ryan. Jest modny w naszych stronach – wiedziałam, jak słabo to zabrzmiało, ale musieli się nacieszyć tym kłamstwem. Dobrze, że pozostałe Znaki są zakryte pod kurtką, nie mam ochoty opowiadać im ich zmyślonych historii.

- mnie to tam bardziej wygląda na jakiś znak przynależności do mafii – syknęła przyjaciółka

- daj spokój, Alice – westchnął zażenowany Matt.

Zanim przyjaciele zdążyli się pokłócić, do restauracji wpadł poddenerwowany Ryan. Miał rozczochrane włosy i nierówny oddech, jakby przebiegł dwa kilometry zanim się tu dostał. Przeczesał wzrokiem całe pomieszczenie zanim trafił na mnie. Trzema susami pokonał dzielącą nas odległość i szepnął mi na ucho

- sytuacja awaryjna, uwolnij się od Przyziemnych – był poważny, dlatego szybko pożegnałam się z przyjaciółmi.

- Alice, Matt, to pilna sprawa. Niestety muszę już iść, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy – odeszłam od stolika i dogoniłam wychodzącego już Ryana. Chłopak podszedł pewnym krokiem do swojego samochodu, otworzył bagażnik i wyjął z niego łuk, cztery Serafickie Ostrza i kilka krótkich noży do rzucania.

- szykuje się zabawa – powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy jak dziecko wchodzące do Disneylandu.


Witamy w Akademii JonathanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz