Rozdział XXII

845 51 1
                                    


Dzisiaj była niedziela – dzień wizyt rodziców. Musiałam jeszcze ogarnąć pokój, dlatego jak tylko otworzyłam oczy, wyskoczyłam z łóżka. I omal nie dostałam zawału.

- Ryan, co ty tu robisz do cholery?! – krzyknęłam tak głośno, że zapewne słyszeli mnie wszyscy. Chłopak siedział, jak gdyby nigdy nic, na fotelu z nogami wyciągniętymi na biurku.

- czekam, aż się obudzisz – powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Rzuciłam w niego poduszką. – a to za co?

- za to, że mnie przestraszyłeś, idioto – warknęłam

- przepraszam – wybuchnął śmiechem – myślałem, że jesteś nieustraszonym Nocnym Łowcą.

- a weź mnie ugryź, Fairchild

- kusząca propozycja, ale chyba nie skorzystam – wyszczerzył się, pokazując swoje kły, za co znów oberwał poduszką.

- dzisiaj dzień wizyt. Muszę ogarnąć pokój.

- pomogę ci – stwierdził.

- najpierw muszę się ubrać – to miało mu zasugerować, że powinien wyjść, ale on siedział i się nie ruszał. – Ryan!

- co?

- wyjdź, powiedziałam, że muszę się ubrać.

- a ja powiedziałem, że ci pomogę – powiedział zaczepnie.

- WYNOCHA!- krzyknęłam

- no dobra, dobra. Za pięć minut wracam – rzucił przez ramię. Od razu rzuciłam się do szafy. Dziś nie musiałam nosić mundurka, więc wybrałam czarną, dość przylegającą sukienkę do połowy uda i z długimi rękawami. Moje długie, kasztanowe włosy rozpuściłam, aby spływały falami na plecy. Przez pół roku w Akademii sporo urosły. Teraz sięgały mi prawie do końca pleców. Przez ich długość i moją nietypową urodę od razu było widać moje pochodzenie, jednak mi to nie przeszkadzało. W końcu nie byłam jedynym mieszańcem w tej szkole.

O wilku mowa. Ryan znów wszedł do pokoju.

- nadal nie nauczyłeś się pukać? – zapytałam .

- coś ty taka drażliwa dzisiaj?

- może dlatego, że zaledwie wczoraj dowiedziałam się o tym, że mój chłopak jest w połowie wampirem, a dzisiaj zastałam go bezczelnie wgapiającego się we mnie, kiedy spałam? To chyba może być to.

- Cecily, czy ty się mnie boisz? – zapytał z czułością.

- nie. – odpowiedziałam krótko ze wzrokiem wbitym w podłogę. Najwidoczniej odebrał to opacznie, bo w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i wyszeptał

- nigdy bym cię nie skrzywdził, Cecily – to było z jego strony urocze, ale przecież nie mógł o mnie myśleć jako o sierotce Marysi.

- cholera, nie boję się ciebie, dupku – odepchnęłam go od siebie. – daj mi się tylko przyzwyczaić, okay?

***

Byłam bardzo podobna do rodziców. Rudobrązowy kolor włosów odziedziczyłam po mamie, ale oczy po tacie. Oboje byli wysocy i dobrze zbudowani, zapewne po latach treningów. Szli w moją stronę, ale jeszcze mnie nie zauważyli. Rozglądali się zaciekawieni po szkole.

- to oni? – zapytał Ryan. Pokiwałam głową na potwierdzenie. – jesteś do nich taka podobna – szepnął. Uśmiechnęłam się na te słowa, bo dopiero co myślałam o naszym podobieństwie. Nie zdążyłam jednak nic mu odpowiedzieć, bo mama zobaczyła mnie i wzięła mnie w ramiona. Jej uścisk był mocny, dawał poczucie bezpieczeństwa, po prostu ucisk mamy. Tata także mnie uciskał.

- ale się za tobą stęskniłem – powiedział zduszonym głosem. – widzę, że urosłaś... i treningi też zrobiły swoje. Tylko mi nie przywal – zaśmiał się. Taki właśnie był tata, zawsze uśmiechnięty.

- no dobrze, a teraz powiedz mi, Cecily, co ci odbiło, żeby pójść do siedliska Shax'ów? – powiedziała mama. Jej uśmiech nagle zniknął, a na jego miejsce pojawił się surowy wyraz twarzy.

- ekhm- Ryan chciał zwrócić na siebie uwagę rodziców – to chyba moja wina – powiedział przeczesując włosy palcami. Mama i tata pojrzeli na niego zaskoczeni.

- twoja? – zapytał tata. Nie wyglądał na złego, bardziej na zaciekawionego. Zmierzył chłopaka od stóp do głów

- to... to był impuls i tak jakoś wyszło... - Ryan chciał wziąć winę na siebie, ale widocznie nie wiedział co powiedzieć.

- dobra, już nie ważne – mama westchnęła i wzniosła oczy ku niebu – ale to ma być ostatni raz – pojrzała groźnie na nas obu. Po chwili jednak jej spojrzenie złagodniało. – ty jesteś Ryan Fairchild?

- tak, ale...

- kiedyś przyjaźniłam się z twoją matką, jeszcze zanim się urodziłeś. Nie ma jej tutaj? – zapytała z zaciekawieniem. Nie wiedziała, że zadała właśnie jedno z najgorszych pytań, jakie mogła zadać.

- nie, ona tak jakby... mnie nienawidzi.- jego głos nie wyrażał żadnych emocji

- ale nie ma to związku z tym, że jesteś w połowie wampirem? – chciała się upewnić. Szczęka mi opadła. Oni wiedzieli?! Spojrzałam na Ryana, który wyglądał na nie mniej zaskoczonego ode mnie.

- nooo, po części ma.... – powiedział nadal w szoku. – ale chodzi bardziej o to, że tata ją zostawił. Przeze mnie.

- uhh, przecież to nie prawda – powiedziała mama smutno. – nie sądziłam, że Elaine aż tak się zmieniła – kiedy to powiedziała, zrobiła coś, czym kompletnie mnie zaskoczyła. Podeszła do Ryana i po prostu go uściskała. Chłopak chyba nie tego się spodziewał, w końcu nie był przyzwyczajony do takiego okazywania uczuć. teraz zrozumiałam, jak bardzo był skrzywdzony. – przepraszam, nie powinnam była poruszać tego tematu

- nic się nie stało, przyzwyczaiłem się. – wzruszył ramionami.

- może oprowadzicie nas po szkole? Trochę się tu pozmieniało... - tata postanowił przerwać ta sytuację, która zaczęła robić się krępująca dla na wszystkich. Za to go kochałam. Zawsze wiedział kiedy zmienić temat. Nie czekałam więc, aż Ryan przejmie dowodzenie, tylko wzięłam go za rękę i ruszyłam w stronę Sali. Dałam znak rodzicom, aby poszli za nami. Nie skomentowali głośno naszych splecionych dłoni, ale słyszałam jak szeptają za plecami. Chyba nie mówili nic złego, bo Ryan uśmiechał się pod nosem. Zapewne słyszał doskonale, co mówią.


Witamy w Akademii JonathanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz