Rozdział II

2.2K 97 5
                                    

Koncert trwał długo, więc mimo tego, że mama prosiła mnie, żebym nie wracała późno, w domu byłam dopiero około 4 nad ranem. Rodzice już spali, więc rano szykowała się niezła awantura.

Tak mi się przynajmniej wydawało, ale kiedy rano zeszłam na śniadanie, nie odezwali się na ten temat ani słowem, jedynie tata zapytał – jak tam koncert?

- świetnie, musicie kiedyś zobaczyć chłopaków jak grają. Trzy razy bisowali, tak się wszyscy dobrze bawili.

- kiedyś będziemy musieli się wybrać – podsumował tata. Nagle zadzwonił dzwonek. Mama poszła otworzyć, wróciła po kilku minutach.

- listonosz – oddała listy tacie i usiadła przy stole. Tata szybko zerknął na listy i okazało się, że jeden z nich zaadresowany był do mnie. Podając mi go wymienił z mamą spojrzenie. Rozpakowałam kopertę. W środku znajdował się list napisany na ozdobnym papierze, zapewne drogim.

Droga Cecily Blackthorn

Dyrektor Akademii Johnatana ma zaszczyt zaprosić Panią

Na wykorzystanie trzyletniego stypendium w naszej Akademii.

Będziemy niezmiernie wdzięczni za stawienie się 1 września od godzinie 9:00

Pod znany rodzinie adres.

Amelia Herondale

*wszelkie przybory szkolne i inne wyposażenie dostępne są na miejscu

W kopercie nie było nic więcej, oprócz tej kartki. „Pod znany rodzinie adres". Spojrzałam na rodziców –wytłumaczy mi to ktoś?

- chcieliśmy ci powiedzieć już wcześniej, ale nie mogliśmy. Ale teraz możemy chociaż trochę wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Mam nadzieję, że zrozumiesz.

- okay, słucham – niezbyt mi się podobał taki zwrot akcji. Co oni przede mną ukrywali?!

- bez zbędnych wstępów – zaczął tata – musisz uwierzyć nam na słowo. To nie jest żart, więc mam nadzieję, że podejdziesz do tego poważnie. Zacznijmy od tego, że wbrew temu, co może ci się wydawać, nie jesteśmy w pełni zwykłymi ludźmi – brzmiało ciekawie, ale nieprawdopodobnie. Jednak mu nie przerywałam. – wywodzimy się z bardzo starej rasy potomków ludzi i aniołów, Nephilim, lub jeśli wolisz, Nocnych Łowców. Naszym zadaniem jest ochrona zwykłych ludzi, których nazywamy Przyziemnymi, przed różnymi Demonami. Nadążasz?

-tak, tak, ale dlaczego nie powiedzieliście mi tego wcześniej?

- nie chcieliśmy ryzykować, że ktoś postronny dowie się o naszym świecie, musisz nam wybaczyć, ale dużo rodziców tak robi. Tak jest lepiej. – odpowiedziała mama

- okay, a wasze tatuaże? Mają związek z tym wszystkim? – musiałam zapytać z czystej ciekawości.

- to nie są tatuaże. To Znaki, nazywane też Runami. Każdy z nich ma jakieś znaczenie i pełni określoną funkcję. Na przykład to oko – wskazała na Znak umiejscowiony na wierzchu dłoni – pomaga dostrzegać to, co dla Przyziemnych jest nieosiągalne. Natomiast ten – wskazała na Runę na drugiej dłoni – oznacza małżeństwo. Dlatego nie nosimy obrączek, to tradycja Przyziemnych. Run jest o wiele więcej, czego nauczysz się w Akademii. Ah, prawie bym zapomniała, Runy mogą być stałe, tak jak te dwie, jednak większość z nich rysuje się za pomocą Steli, ale znikają kiedy spełnią już swoją funkcję. Co do Steli – wstała i podeszła do komody w salonie, następnie wyjęła podłużne pudełeczko i podała mi je. – oto twoja Stela. Używaj jej rozważnie i zgodnie z zaleceniami nauczycieli, w przeciwnym razie możesz zrobić sobie lub komuś krzywdę – otworzyłam pudełeczko. W środku znajdowała się Stela, czyli srebrna, niezbyt gruba rurka, długości około 15 centymetrów. Dookoła niej wyryte były Runy.

- myślę, że na dzisiaj wystarczy, to i tak bardzo dużo informacji jak na jeden raz – podsumował tata.

Siedziałam na huśtawce za domem. Zaczynało powoli się ściemniać, a ja nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony byłam zła na rodziców, że przez tyle lat mnie okłamywali, ale z drugiej trochę ich rozumiałam. Wychodzi na to, że Alice miała rację co do tego, że moja rodzina nie jest do końca normalna... jednego dnia jestem zwykłą dziewczyną z nieco innymi zwyczajami niż znajomi, a następnego dowiaduję się o sobie rzeczy, które wydają się wręcz niemożliwe.

Usłyszałam jakieś kroki, a po chwili zza domu wyszedł Matt.

- hey, twoja mama mówiła, że cię tu znajdę. – spojrzał na mnie i uniósł ciemną brew – coś się stało? – kompletnie nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, przecież nie całą prawdę. Sama wiem mało rzeczy na temat Nocnych Łowców i nie wiem jak mogłabym mu to wszystko wytłumaczyć. Stwierdziłam, że powiem mu tylko tyle, ile powinien wiedzieć.

- nie, po prostu będę musiała wyjechać. Dostałam stypendium w jakiejś szkole z internatem i rodzice zachęcają mnie, żebym skorzystała, bo oni też tam kiedyś chodzili. Nie wiem o niej wielu rzeczy, nawet tego, gdzie się dokładnie znajduje. Mam tylko nadzieję, że niezbyt daleko.

- i to tym się tak zmartwiłaś? – Matt objął mnie ramieniem. Siedzieliśmy na huśtawce jak za dawnych lat, kiedy oboje byliśmy w podstawówce. Chętnie wróciłabym do tych czasów, wtedy wszystko było takie proste... - nie martw się, ja i Alice zawsze będziemy cię wspierać. To, że wyjedziesz, nie znaczy przecież, że zrywamy kontakt na zawsze, prawda?

- czyli mówisz, że powinnam przyjąć to stypendium?

- oczywiście, że tak!

- Alice mnie zabije

- nie prawda, ona cię kocha

- no tak, mnie się nie da nie kochać – Matt się roześmiał. Kiedy się uśmiechał, miał słodki dołeczek w policzku. Był szczupłym blondynem, sporo wyższy ode mnie. Moim zdaniem powinien być z Alice, ona ewidentnie coś do niego czuła, jednak nikomu nic o tym nie powiedziała. Wystarczyło jednak popatrzeć, żeby dostrzec, jak zachowuje się w jego towarzystwie.

- pamiętasz jak kiedyś obserwowaliśmy zachody słońca? – zapytał. Tak też robiliśmy i dzisiaj.

Witamy w Akademii JonathanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz