Rozdział XX

883 44 6
                                    

- podsumowując, wasze zachowanie jest karygodne – oświadczyła Amelia Herondale pod koniec swojego monologu. – samodzielne wtargnięcie do gniazda demonów nigdy nie powinno przyjść pani do głowy, panno Blackthorn. A pan, panie Fairchild, doskonale zna procedury i wie pan, że przed samodzielnym atakiem powinien pan zawiadomić dowolny oddział Clave, albo chociażby dyrekcję Jonathana. – w ciszy pokiwaliśmy głowami, udając skruchę. Tak, udając, bo ani ja, ani Ryan nie żałowaliśmy naszej decyzji. – oczywiście wasze rodziny zostały poinformowane o waszym... wybryku. Będziecie mogli wyjaśnić to z nimi podczas jutrzejszego Dnia Wizyt. To wszystko – zakończyła oschle. Ewidentnie była zła, jednak nie mogłam się jej dziwić. W końcu byliśmy tylko dwoma siedemnastolatkami. Dodatkowo ja, w przeciwieństwie do Ryana, dowiedziałam się o demonach dopiero jakieś pół roku temu.

Gdy wychodziliśmy z jej gabinetu Ryan splótł swoje palce z moimi. Jego dłoń była poro większa od mojej, ale nie przeszkadzało mi to. Szliśmy korytarzem w stronę mieszkalnej części szkoły, kiedy nagle zostałam przyciśnięta do ściany. Zanim zdążyłam zorientować się, o co chodzi, moje usta spotkały się z ustami Ryana. Pocałował mnie tak nagle i robił to z taką zachłannością, jakby od lat mnie nie widział. Mnie to jednak się spodobało, wczepiłam ręce w jego gęste włosy, na co on zareagował cichym pomrukiem.

Niestety, ta chwila nie trwała długo. Usłyszeliśmy znaczące chrząknięcie, na co odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Spodziewałam się zobaczyć Amelię Herondale, ale moim oczom ukazał się pewien blondyn. Dave.

- moglibyście nie obściskiwać się na korytarzu, z łaski swojej? – powiedział rozbawiony. Zza jego pleców dobiegł nas chichot, którego sprawcą był nie kto inny jak Brian. Ich wesoły nastrój nie udzielił się jednak Ryanowi, który zgromił chłopaków wzrokiem.

- i kto to mówi? Popraw sobie koszulę, Black. – rzucił z ironicznym uśmiechem. Dopiero teraz złączyłam fakty. Brian i Dave, razem, roześmiani i potargani. Wow. Posłałam Brianowi pytające spojrzenie, na które lekko się zarumienił. Uznałam to za potwierdzenie moich domysłów, jednak nie skomentowałam tej sytuacji, bo wiedziałam, że to dla niego trudny temat.

- nie słyszałeś, że idziemy? – rzucił kpiąco wampir. Na kilometr dało się wyczuć, że się nie lubią.

- jak miał usłyszeć? – zapytałam, jakby Dave był lekko głupi. – przecież nie ma wampirzego słuchu, Dave.

- nie ma? – zapytał i uniósł jedną brew. Wyglądał na rozbawionego, co jeszcze bardziej zezłościło Ryana. Czułam, jak stężały mu mięśnie. Nie wykonał jednak żadnego ruchu, tylko posyłał wampirowi mordercze spojrzenie. Ta cała sytuacja wydawała się chora.

- możecie mi powiedzieć, o co wam do cholery chodzi?! – wykrzyczałam.

- to Ryan nic ci nie powiedział? Dziwne. – Dave odpowiedział na moje pytanie nawet na mnie nie patrząc. Jego głupie rozbawienie minęło i teraz także bombardował spojrzeniem Ryana.

- gdybym chciał, to bym powiedział – odparował tamten. – najwidoczniej nie ma o czym mówić.

- no tak, sprawa twojego pochodzenia wcale nie jest czymś, o czym twoja dziewczyna powinna wiedzieć.

- Ryan, o co mu chodzi? – byłam lekko zbita z tropu. Tak samo Brian, który patrzył na nich z zaskoczeniem na twarzy. Spojrzał teraz na mnie i wzruszył ramionami na znak, że też nie ogarnia tych dwóch.

- Cecily, później ci powiem. Chodźmy stąd bo zaraz nie wytrzymam i mu przywalę. – to mówiąc chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów na męskie piętro. Zostawiłam Briana z wściekłym wampirem. To nie było najlepsze posunięcie, ale przecież nie mógł mu nic zrobić. Byłam okropną przyjaciółką, ale w tej chwili interesował mnie tylko sekret Ryana.

Wchodząc za chłopakiem do pokoju kopnęłam drzwi nogą, aby się zamknęły. Zrobiły to z lekkim hukiem, mam nadzieję, że nikogo nie obudziły, był dzień wolny i większość uczniów jeszcze spała.

Ryan kopnął w biurko, które zakołysało się niebezpiecznie. Wymamrotał coś, co brzmiało jak „jak mogłem nie skapować, że to on", po czym opadł na łóżko z głośnym jękiem. Usiadłam delikatnie obok niego. Nie zadawałam na razie żadnych pytań, bo widziałam w jakim jest stanie. Zresztą sam zaczął mówić.

- to było dawno i... nie spodziewałem się, że go tu spotkam. Ale od razu coś mi w nim nie pasowało. Cecily, ja wiem, że nie ogarniasz, ja też ledwo mogę to ogarnąć. Widzisz, Dave, on jest... tak jakby jest moim ojcem.

Witamy w Akademii JonathanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz