15

316 35 11
                                    

Pierwszy raz od kilkunastu dni, obudziłam się, powoli otwierając oczy i czując, że na moich ustach gości uśmiech.
Pierwszy raz, nie czułam obezwładniającego mnie, strachu.

Przecierając zaspane oczy, uświadomiłam sobie, że nie były one tak jak codziennie, mokre od łez, skóra nie lepiła się od potu, a gardło – nie bolało mnie od krzyku.

Spojrzałam w okno, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo równomierny jest mój oddech oraz jak bardzo spokojne musi być moje serce.

Szybko wyplątałam się z kołdry i podniosłam  się z łóżka, pragnąc jak najprędzej zobaczyć swoje odbicie w lustrze.

Wpatrywała się we mnie z niego, wyspana i rześka postać Alice.

Nie miała podkrążonych oczu, ani przeraźliwie bladej od przerażającego koszmaru, skóry.
Przeczesywała palcami, swoje czarne, sięgające za piersi włosy i napawała się stanem w którym cieszył ją każdy, otaczający ją szczegół.
Miękkość jej włosów. Wpadające przez okno, ostre słońce i ciepłe, zwiastujący miły dzień, powietrze. Nawet unoszący się gdzieś w mieszkaniu, słabo wyczuwalny, zapach kawy i lekkiej spalenizny naleśników. 

Patrzyłam na uśmiechającą się z wnętrza lustra, Alice i nie mogłam uwierzyć, że byłyśmy tą samą osobą.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze będę w stanie się szczerze uśmiechać.
I to od razu po przebudzeniu.

Przysiadłam na łóżku, szybko kalkulując to, co wydarzyło się tak naprawdę.
Co sprawiło, że przestałam śnić o mordującym mnie, każdej nocy, Jessem?

Wzięłam głęboki oddech, opadając na łóżko.
Cały ogrom prawdy dotarł do mnie spóźniając się o kilka minut sztucznego spokoju.

Jesse zniknął z moich snów, pojawiając się w świecie rzeczywistym.
Każdy z nich, prawdopodobnie podświadomie pragnął jego obecności.

A gdy ona się pojawiła, koszmary zniknęły.

Czyżby zostawiając mnie z jednym, wielkim i niestety, rzeczywistym koszmarem?



-



-Naprawdę, wszystko jest okej – Uśmiechnęłam się słabo, przysiadając na jednym z foteli w salonie.

Cassie wpatrywała się we mnie badawczo, śledząc wzrokiem każdy, najmniejszy ruch moich oczu.

-Ten pomysł z zabraniem cię do klubu, był beznadziejny – Mruknęła, nerwowo kręcąc głową – Miałaś podstawy do strachu, a ja....zupełnie je zignorowałam.

Wyciągnęłam przed siebie dłoń, próbując ją uciszyć. Ona jednak, zupełnie nie zwracała na mnie uwagi.

-Miałaś rację. A ja...cholera, nie wierzę, że on tam był! I że cię pocałował! - Krzyczała, chodząc po mieszkaniu i bawiąc się, drżącymi dłońmi – Boże,  przecież on jest chodzącą śmiercią.


Cassie była zupełnie przerażona.

A ja, co dziwne, czułam się dość lekko.
Nie płakałam, moim ciałem nie wstrząsały dreszcze ani niesamowite nerwy.
Wpatrywałam się jedynie w firankę salonowego okna i czekałam, aż Cassie przestanie mówić.

-Musimy iść na tę policję – Szepnęła, nagle się uspakajając.

Westchnęłam, patrząc na nią z głębokim znużeniem.

-Idź już na miasto, załatw wszystkie te sprawy i...- Przerwałam, słysząc rozbrzmiewający w całym mieszkaniu, dzwonek.

Niechętnie podniosłam się z fotela, wygładzając przydużą, szarą bluzę i otwierając drzwi.

AmbivalenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz