13

328 41 6
                                    



Wpatrywał się we mnie ze skupieniem, swoimi ciemnymi, przeszywającymi na wylot każdy skrawek mojej duszy, oczyma.

Ostry wiatr, poruszający pięknie pachnącymi świerkami, delikatnie muskał moją prawie nagą skórę.

Jedynie moja biała, koronkowa koszula nocna, chroniła mnie przed jego porywającymi, mroźnymi podmuchami.

Uśmiechnęłam się do niego smutno, unosząc zakrwawione ręce do góry.

Przymknęłam oczy, czując cudownie ciepłą krew, szybko spływającą po mojej chłodnej, niemal odmrożonej skórze.

Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.

Cały, zimny świat i jego pozbawione ostrości barwy, zaczynały wirować.

Z moich ust wyrwał się miękki, niezwykle melodyjny szept.

-Ułatwię ci to, co tak bardzo chcesz zrobić. To o czym tak bardzo marzysz.

Przejechałam swoimi drżącymi z bólu dłońmi po twarzy, zlizując z nich krew i rozkoszując się jej ostrym, metalicznym posmakiem.

-Czemu moja własna krew, pachnie tobą? - Zapytałam, przykładając dłoń do jednego z policzków.

-Dlaczego nawet smakuje tobą?


Wciąż stał w tym samym miejscu, śledząc wzrokiem moje, sunące po bladej skórze, zakrwawione dłonie.

Miał niewyraźną, pozbawioną wyrazu twarz i zamglone, oderwane od rzeczywistości, spojrzenie.

-Sama to zrobię – Uśmiechnęłam się wesoło, masując brudną od krwi dłonią, szyję.

Widząc jego coraz wyraźniej odpływające spojrzenie, zrobiłam kilka kroków w jego stronę.

Chciałam być jak najbliżej jego rozmywającej się przed oczyma, sylwetki.

Dotknęłam jego drżącej klatki piersiowej, zostawiając na jego koszuli plamę ciemnej, zastygającej krwi.

Spojrzałam uważnie w jego oczy.
W oczy, idealnie zatracone w moich.

Zaśmiałam się lekko, łącząc nasze, roztargnione i okropnie spragnione dotyku, usta.

Chłód jego suchych warg, idealnie dopasował się do ciepła moich, smakujących krwią i wszechobecnym bólem.

-Sama się zabiję – Szepnęłam mu do ucha, zostawiając na jego płatku, słodki pocałunek.


Patrzył na mnie, a jego sylwetka zaczynała zupełnie zatracać się w otchłaniach, białego, wirującego, nieba.

-Dlaczego?

Jego głos brzmiał niczym rozlewająca się w moim ciele, pozbawiona sensu, melodia.


-Kocham cię.

Wypowiadając te słowa, uśmiechnęłam się ostatni raz, boleśnie upadając na kolana.

Niebo wokół mnie wirowało, zmieniając kolory i kształty.

Zmieniało wszechświat w krzyczące na mnie, karcące mnie, głosy przepełnione nienawiścią.

AmbivalenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz