8. Coś, czego on nie zrozumie

146 17 0
                                    

Promienie słońca wpadały przez szpary między zasłonami. Syriusz przeciągnął się i ostentacyjnie ziewnął. Nie wiedział, która to godzina, ale przypuszczał, że musiało być dosyć wcześnie, ponieważ z ulicy nie dobiegał jeszcze zbyt duży gwar. Spojrzał w stronę okna i zobaczył, że zapowiada się kolejny upalny dzień. Po prostu świetnie, jak dla kogoś, kto w trzydziestu stopniach ciepła musiał przez trzy godziny patrolować ulicę Pokątną. 

No nic, pomyślał, czas wstawać. Wolałby co prawda zostać w łóżku, ale obowiązki mu na to nie pozwalały. Teraz musiał zająć się swoim niespodziewanym gościem. Nadal do niego nie dotarło, że Voldemort usiłował samodzielnie zamordować kolejną osobę. Jeśli tak dalej pójdzie, w końcu nie zostanie nikt, kto będzie  w stanie mu się przeciwstawić. Oczywiście członkowie Zakonu odznaczali się ogromną odwagą i siłą woli, ale w ciągu ostatnich tygodni zauważył, że spora część z nich powoli zaczyna się wahać w wyborze zadań dla siebie. Być może wiązało się to z brakiem wsparcia ze strony Ministerstwa Magii, jednak bardzo prawdopodobny był fakt, że najzwyczajniej w świecie martwili się o swoje rodziny. 

W kuchni zastał niezwykły widok. Śniadanie stało przygotowane na nakrytym stole a w korytarzu krążyła już Emmelina. Uśmiechnęła się do niego na przywitanie. Syriusz postarał się, aby jego uśmiech był jednym z tych najszczerszych.

- Kiedy to wszystko przygotowałaś?- Zapytał, gdy weszła za nim do kuchni i usiadła przy stole. 

- Wstałam dwie godziny temu i pomyślałam, że odwdzięczę się za gościnę. Nie mogłam spać. - Dodała, widząc jego minę. 

Syriusz bacznie się jej przyglądał. Jadła w ciszy, starała się raczej nie zaczynać rozmowy, mimo że na zebraniach zabierała głos jako jedna z pierwszych. Zdziwiło go to a nawet lekko zastanowiło. Zauważył również, że zerkała na niego ukradkiem, gdy myślała, że nie patrzy. 

- Wiesz, że nie musisz nic tutaj robić, prawda? - Zapytał, gdy skończyli jeść i popijali sobie herbatę.

- Wiem, ale chcę. Nie mogłabym w wolnych chwilach tak po prostu siedzieć w miejscu. Zbyt wiele by mnie to kosztowało. - Odparła.

- Rozumiem. Pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, możesz śmiało się do mnie zwrócić...

- Właśnie się o tym przekonałam. Dziękuję ci bardzo za to, co zrobiłeś.

- Od tego ma się przyjaciół. - Mrugnął do niej.

Emmelina spojrzała na niego badawczo. 

- Wiesz, kiedy zobaczyłam jego twarz, poczułam się tak, jakby nagle wszystko zwróciło się przeciwko mnie. Pragnęłam odwrócić wzrok, gdy zaczął do mnie mówić, ale nie byłam w stanie się na to zdobyć. Jest gorszy niż setka dementorów...

- Tak, każdy, kto stał z nim twarzą w twarz mówi dokładnie tak samo, nawet ja. - Westchnął. Pamiętał swoje pierwsze spotkanie z nim. 

- Wstąpiłam do Zakonu, ponieważ chcę mu pokazać, że nie wszystko jest takie, jakim to sobie zaplanował. On nie ma pojęcia, co to miłość, nie ma pojęcia, czym jest przyjaźń, dlatego z nim walczę. Pragnę pokazać mu , że się myli. Nawet, jeśli przegramy wojnę, on będzie w rozsypce. Wykończy go więź, która nas wszystkich łączy. 

- Masz rację. Dla niego liczy się tylko władza. Władza i potęga. Natomiast my mamy światło. Światło, które tkwi w każdym z nas. Emanuje zawsze wtedy, kiedy on jest w pobliżu. 



Lily leżała wtulona w ukochanego, obserwując, jak ich synek bawi się w salonie samochodzikami, które przysłała mu Molly Weasley. Nie mogła powstrzymać czającego się na jej ustach uśmiechu na widok Harry'ego, który zabawkową różdżką próbował unieść autko w powietrze, ale ono za każdym razem spadało z innej strony. 

- Myślisz, że moglibyśmy mu pomóc? - Zapytał rozbawiony James. 

- Nie, ma teraz zajęcie, zostawmy go w spokoju. W końcu mamy okazję, żeby porozmawiać.

- Kocham cię, Lily Potter.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Za chwilę miała mu powiedzieć coś bardzo ważnego i tylko czekała na właściwy moment, który zbliżał się wielkimi krokami.

- Nigdy bym nie pomyślał, że w końcu zgodzisz się zostać moją żoną.

- Jak to?

- Po prostu. Miałem nadzieję , oczywiście nie traciłem jej, ale w niektórych momentach żyłem w przekonaniu, że będę zmuszony zaskoczyć cię czymś tak wielkim, że aż niemożliwym, abyś się ze mną umówiła.

- Na przykład przestać demoralizować szkołę?

James spojrzał na nią wymownie.

- Lilka, kocham cię, ale bez przesady, to moja praca. 

Poczuła, jak po jej policzkach płyną łzy. Tym zdaniem tak bardzo ją rozbawił, że dosłownie popłakała się ze śmiechu. W końcu jednak opamiętała się,poczuła że to właściwy moment i powiedziała:

- A ja nigdy nie pomyślałabym, że zostaniesz ojcem moich dzieci. 

James uniósł brwi.

- Dzieci? Na razie mamy tylko jedno dziecko. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym, aby Harry miał rodzeństwo. Tylko... Sam nie wiem, może bezpieczniej byłoby, gdyby urodziło się już po wojnie, nie uważasz?

- Uważam, ale nie na wszystko mamy wpływ, kochanie. - Odparła z ciepłym uśmiechem. 

- Niby tak. Pamiętaj, że cokolwiek się nie stanie, jesteśmy razem. I nie mogę się doczekać aż przybędzie nam osób w rodzinie. Zawsze marzyłem o tym, aby mieć więcej niż jedno dziecko.  Może tym razem dziewczynka? Wiesz, Huncwotek z krwi i kości nigdy za wiele.

Lily znów się zaśmiała. Czekała na ten moment już wystarczająco długo. Z początku obawiała się jego reakcji, ale teraz spojrzała mu w oczy i już wiedziała, że te obawy były bezpodstawne.

- James... Twoje marzenie być może niebawem się spełni. 

- Co masz na myśli? - Spytał zdezorientowany.

Wzięła głęboki wdech i delikatnie położyła mu rękę na swoim brzuchu, po czym wypowiedziała jedno, krótkie zdanie:

- Gratuluję tatusiu. 



Światło w ciemnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz