10. Coraz większy terror

121 13 0
                                    

Syriusz zszedł do kuchni. Nie miał pojęcia, która jest godzina, ale za oknami było jeszcze ciemno. Obudził go koszmar senny i już nie udało mu się zasnąć. Postanowił, że zejdzie na dół i naleje sobie trochę Ognistej Whiskey. Zawsze, odkąd skończył piętnaście lat, pomagała mu w trudnych chwilach, również wtedy, kiedy najzwyczajniej w świecie miał problem z oddaniem się w ręce Morfeusza. Pragnął odrobiny samotności i spokoju, aby sobie jeszcze raz wszystko dokładnie przeanalizować. Od dłuższego czasu noc w noc dręczył go ten sam sen. Zasnął w ciągu dnia - nawiedzał go w ciągu dnia. W nocy jednak wydawał się być wyraźniejszy. Może wiązało się to z poczuciem bezradności; kiedy spał, nie był przecież w stanie nikogo uratować, a może ciemność tak na niego działała. Nie wiedział. Był za to pewien, że zaczyna popadać w obłęd lub obsesję, zależy, jak kto woli nazywać to, co się z nim ostatnio działo. 

Na stole znalazł stary kawałek pergaminu. Nie było pióra. Szybko sięgnął zza pazuchy różdżkę i przywołał je do siebie. Postawił obok szklaneczkę z esencją bogów, po czym usiadł i zaczął się intensywnie zastanawiać. Co właściwie stanowiło jego problem? Gdzie on widział kłopoty? Ach, tak - w jednym ze swoich najlepszych przyjaciół. Zamierzał teraz na kartce wypisać wszystkie za i przeciw takiej teorii, ale w tym momencie dotarło do niego, że nawet nie potrafi ubrać tego w słowa. A może nie chce potrafić? 

Przecież sam zaproponował takie rozwiązanie! Odmówił im, nie zastanawiając się nad tym, czy przypłacą to najwyższą ceną. Nie mógł teraz ot tak sobie osądzać go o zdradę, skoro zaufał mu jako jeden z pierwszych. Wziął go pod swoje skrzydła w Hogwarcie i nie żałował tego ani trochę. Może to z nim , z Syriuszem coś było nie tak?

Nagle ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Uniósł nieprzytomny wzrok i dostrzegł nieśmiały uśmiech Emmeliny. Poczuł, że zrobiło mu się lżej na sercu. Jeżeli nie był jedyną osobą, która nie mogła spać o drugiej nad ranem, jeszcze był dla niego ratunek.

- Piszesz do kogoś? - Zapytała, nalewając sobie szklaneczkę whiskey i siadają naprzeciwko niego. W ciągu ostatnich kilku dni zaczęła zachowywać się nieco swobodniej.

- Nie. - Odpowiedział Syriusz. Co dalej? Przemilczeć to, zbyć ją?  A może jej zaufać? - Jakoś nie mogłem spać i chciałem sobie ulżyć, pisząc jakieś bzdury.

- Ciebie też dręczą koszmary? 

Black spojrzał jej w oczy. Miał wrażenie, że w czasie jej pobytu tutaj wytworzyła się między nimi swego rodzaju więź. Nie, nie był w niej zakochany, po prostu wcześniej spotykali się tylko na zebraniach i naradach, czasami gdzieś w Ministerstwie na nią wpadł, a aktualnie widział w niej kogoś więcej niż jedynie towarzyszkę broni. Zaprzyjaźniał się z nią. 

- Aż tak to widać? Chyba powinienem się lepiej maskować, Voldemort...

- Voldemort nie śpi, Syriuszu. Być może właśnie teraz czai się gdzieś w okolicy, albo w miejscu pobytu Lily i Jamesa. Nie możemy dać mu się zmanipulować. Próbuje zawładnąć naszymi lękami tak, aby zaczęły NAPRAWDĘ obracać się przeciwko nam, wysyłając wszędzie dementorów. Dzisiaj, wracając z pracy, obroniłam się przed dwoma. Przypuszczam, że to one odpowiadają za to, co nam się śni.

- Jak?

- Żywią się strachem, rozpaczą... Zawsze po zebraniu Zakonu można tu wyczuć wiele emocji. One wiedzą, że tutaj się coś dzieje, ale nie wiedzą, co to takiego i nie mogą dostać się do środka. Dlatego nie możemy spać.

Syriusz wziął głęboki oddech.

- Emmelino, ja nie mogę spać już od kilku tygodni. Każdej nocy budzę się zlany potem, bo widzę we śnie, jak on morduje Lily i Jamesa. 

- No właśnie. To twój największy lęk.

Z samego rana w odwiedziny przyszedł Remus. Emmelina wyszła już do pracy, a kilku innych czarodziejów krzątało się dookoła, zabierając to, co zapomnieli wziąć ze sobą po naradzie. Siedzieli sobie na górze, w pokoju gościnnym i popijali kremowe piwo. Przez chwilę obaj poczuli się, jak za starych czasów, gdy jeszcze w jednym dormitorium bawili się do białego rana. Ale teraz nie było zabawy... Nie było też żadnego powodu do radości. Wokół była siana groza.

- Słyszałeś o rodzinie mugoli, którą wymordowali wczoraj w godzinach wieczornych? - Zagadnął Remus.

Syriusz pokręcił głową. Od dwóch dni nie miał w ręku Proroka Codziennego, nie wiedział więc, co się ciekawego wydarzyło. 

- Ludzie nie widzą, co się dzieje, Syriuszu. Mugole czują , że dookoła ma miejsce coś niedobrego. Uciekają z kraju. Coraz...

- Dlaczego ich zamordował?

- Ponieważ to jego hobby - sianie paniki. On nie robi nic innego, a my...

Syriusz znów mu przerwał:

- Ile osób liczyła sobie ta rodzina?

- Trzy osoby, Syriuszu. Dwoje dorosłych i jedno dziecko, z tego, co wiem - dwuletni chłopczyk.

Dwa latka... To dziecko miało zaledwie dwa latka. Tyle, ile w następne wakacje skończy Harry. Och, ile by oddał, aby móc zbudować im taki azyl, którego on na pewnie nie znajdzie!

- Wszystko w porządku, Łapa?

- Nie. Nie wyspałem się, wybacz, Remusie, ale nie bardzo do mnie dociera to, co się dzieje.


Lily tępym wzrokiem wpatrywała się w pierwszą stronę gazety. Zamordowana rodzina mugoli, faktycznie sytuacja na zewnątrz nieco się pogorszyła. Z bolącym sercem zaczęła zauważać, że odkąd James oddał swoją pelerynę niewidkę, ich przyjaciele przestali sobie radzić. Nie uważała, że była to ich wina, raczej to ona czuła się odpowiedzialna, zarówno za śmierć Dorcas, na której grób nawet nie mogła na chwilę wpaść, jak i za śmierć Gideona i Fabiana. Kto będzie następny? 

Strach rósł w niej z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej. Bała się nie o siebie, ale o synka i męża. Oczyma wyobraźni widziała przyszłość, w której musi żyć bez nich. Nie, nie zamierzała do tego dopuścić.

- Kochanie, masz ochotę na piwo kremowe? - James usiadł obok niej z dopiero co otwartą butelką.

- Jasne, że tak. Dziękuję. - Pocałowała go w usta.

- Co to? Wczorajszy Prorok? Ach, wydanie wieczorne... Już o tym czytałem... Poprosiłem Franka,aby na bieżąco informował mnie o tym, co się dzieje, w nocy przyszedł list od niego.

- Myślisz, że Peterowi nic się nie stanie?

- Słoneczko, oczywiście! Przecież właśnie dlatego wybraliśmy jego! Najmniej rzuca się w oczy! - James mocno ją przytulił, w efekcie czego jej piwo kremowe skończyło na dywanie.

- Harry! Tatuś rozlał! Co z nim zrobimy?

- Pu-pu! - Krzyczał maluch. Oznaczało to "levicorpus", zaklęcie, którego James często używał na Syriuszu, gdy ich odwiedzał. 

Cała rodzinka wybuchła donośnym śmiechem. Nie miało znaczenia, jak źle się działo poza murami tego domu. Dopóki mieli siebie - mieli wszystko. 

Światło w ciemnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz