7 Rozdział

847 31 1
                                    

Cassie
W samochodzie trzymamy się za ręce i nie rozmawiamy o tym, co się właśnie wydarzyło. Nadal jest mi zimno, przez to, że wskoczyłam do lodowatej wody naga. Ale skoro zostały mi tylko niecałe trzy miesiące życia, to musiałam to zrobić teraz. 

Will podarował mi koc, którym się od razu otuliłam i pozwolił mi poprowadzić. Pierwszy raz od kilku miesięcy prowadzę samochód i czuję się wspaniałe ! 

Jednak nie jadę bezpośrednio do naszych domów i skręcam w bok. Dojeżdżamy do Comcast Center, a wtedy Will pyta, co robimy.

- Zamierzam opowiedzieć ci pewną historię. - mówię, zabierając z tylnego siedzenia koc.
- Na górze ?
- Tak. 

Wspinamy się po stalowej drabinie na sam szczyt. Powietrze jest raczej zimne, bo mój oddech staje się mgiełką, ale jest mi zaskakująco ciepło. Mijamy choinkę i rozkładamy koc. Kładziemy się, otulamy kocem, a wtedy on mnie całuje.

Odpycham go ze śmiechem.
Opieram głowę na jego ramieniu. Gwiazdy świecą jasno i wyraźnie, zupełnie jakby na zawołanie. Są ich miliony. 

- Opowiedz mi historię. - mówi, po chwili Will.

- Był sobie kiedyś pewien chłopiec. Dzień przed świętami złamał sobie obie nogi, jeżdżąc na sankach, które dostał nazajutrz pod choinkę. Wstał. Znowu. Zszedł po schodach. Znowu. Wszedł do pokoju gościnnego. Przed nim stał ktoś kto przypominał Świętego Mikołaja. Postanowił powiedzieć coś do niego. Coś oryginalnego. Powiedział coś co brzmiało tak: "Drogi Mikołaju ! Czemu nie przychodzisz w maju? Masz dla mnie jakieś prezenty? Daj je, bo dostaniesz w pięty ! Chodź, pójdziemy sobie polem. Razem z panem kalafiorem". Mikołaj się do niego odwrócił i powiedział: "Dobrze hultaju ! Przyjdę do Ciebie w maju !"

- Uwielbiam słuchać twoich historii. - przyznaje Will, uśmiechając się do mnie szeroko.

Dostrzegam mały, uroczy dołeczek na jego policzku. Mam ochotę włożyć w niego palec, żeby uśmiechał się w nieskończoność. 

- A ja uwielbiam je opowiadać. - mówię z uśmiechem. - Jesteś jedynym który ich słucha.
- Byłaś kiedyś zakochana ? - pyta, a ja wybucham piskliwym śmiechem. 

Will patrzy na mnie zdziwiony, nie wiedząc o co chodzi.

- Co cię tak śmieszy ?
- Ty. - mówię, próbując powstrzymać śmiech.
- Powiedziałem coś śmiesznego ?
- Trzeba mieć jaja, żeby się zakochać w dwudziestym pierwszym wieku. Dwudziesty pierwszy wiek to nie najlepszy czas dla ludzi, który mają pasję.
- Ja tak nie uważam.
- Żyjemy w społeczeństwie, w którym bardzo trudno rozmawiać o emocjach na poważnie. Wszystko ma być śmieszne. Ze wszystkiego należy robić sobie żarty, podchodzić do wszystkiego ironicznie. Im mniej się rozmawia, tym trudniej się rozmawia.
- A co by było, gdybyś się zakochała ?
- Nigdy nie dojdzie do czegoś takiego.
- Tak myślisz ?
- Ja to wiem. A poza tym nie mogę się zakochać.
- Niby dlaczego ?
- Gdybym teraz się z kimś związała to nie trwałaby to długo. Kiedyś wybuchnę niszcząc wszystko wokół siebie. Zostaną tylko zgliszcza.
- To się nie musi tak skończyć.
- Musi. Nic się już nie da zrobić.
- A leczenie ?
- To tylko taka gadka. Żadne leczenie mi już nie pomoże. Jest za późno.
- Zawsze jest nadzieja.
- Nie dla mnie. - wzdycham, wyginając sobie palce. - Całe życie człowieka jest tylko podróżą do śmierci.
- Ale na drodze czeka na nas miłość i szczęście.
- No, albo coś zupełnie odwrotnego, tak jak w moim przypadku. 

Postanawiam zakończyć tą bezsensowną rozmowę, więc wstaję i ruszam przed siebie. Zatrzymuję się dopiero na krawędzi budynku i rozglądam się.

Widziana z góry Filadelfia jest dość dobrze oświetlona. Pod nami dostrzegam migające znaki STOP na skrzyżowaniach i niezliczone miejskie latarnie tworzące idealną siatkę prostopadłych linii aż do granic śródmieścia, gdzie zaczynają się kręte ulice i ślepe zaułki niekończących się peryferii Filadelfii. Zauważam swój dom. Światło jest zgaszone. To dobrze.
Kątem oka zauważam, jak Will podchodzi do mnie ostrożnie, a zatrzymuje się kilka kroków za mną. 

- Pięknie. - mówi.

Parskam śmiechem, po czym odwracam się na pięcie i podchodzę do niego. 

- Serio ? Naprawdę tak uważasz ?
- No może... może nie. - mówi niepewnie. - Robi większe wrażenie. No wiesz, z pewnej odległości. Nigdzie nie widać oznak upływu czasu. Nie widać rdzy ani chwastów, ani odpryśniętej farby. Można zobaczyć to miejsce takie, jakie ktoś je sobie kiedyś wyobraził, rozumiesz ?
- Z bliska wszystko jest brzydsze.
- Z wyjątkiem ciebie Cassie. 

Nagle z nieba zaczynają spadać malusieńkie kropelki wody. Unoszę głowę ku niebu i zaczynam się śmiać.
Przepełniona szczęściem, robię krok do przodu i wyciągam ręce pod strumienie ulewy. Ciepłe krople spadają na moje ramiona i ściekają po całym moim ciele.
Wstrzymuję oddech i w jeden chwili staję się całkowicie mokra.
Nadal się uśmiechając opuszczam głowę i napotykam rozpromienioną twarz Willa. 

- Mokre. - śmieję się, podnosząc ręce do góry i kropiąc chłopka wodą.

Kosmyki kręconych włosów spadają mu na oczy. On również jest już przemoczony, jak ja. 

- Zatańczmy. - mówię z uśmiechem, chwytając jego dłoń.
- Jestem okropnym tancerzem.
- Spróbujemy powoli. 

Will przyciąga mnie bliżej i przytrzymuje w talii. Ja jedną rękę wsuwam w jego dłoń, a drugą kładę na jego ramieniu. Kołyszemy się, ledwo się poruszając. Przytulam policzek do piersi Willa, a on opiera podbródek na mojej głowie. Will okręca mnie do melodii spadających kropel deszczu, śmieję się, a on bacznie mi się przygląda z miłością w oczach.

- Mam tylko nadzieję, że się we mnie nie zakochasz. - mówię, a uśmiech który przed chwilą rozpromienił całą jego twarz, znika. 

Unoszę głowę i spoglądam na Willa, kładąc mu dłoń na policzku i przyciągając do pocałunku. Jego mokre usta dotykają moich w podmuchu żaru. Czuję, jak jego dłonie obejmują mnie i przyciskają mocno, jakby się obawiał, że inaczej się rozpadnę. Deszcz bębni o dach, ale poza tym cały świat ucichł. Mam poczucie, że nie wystarczy mi Will'a, nie wystarczy mi jego dotyku, miejsca ani czasu. Jednak obiecałam sobie, że w nikim się nie zakocham i nie dopuszczę do tego by ktoś zakochał się we mnie. Nie chcę krzywdzić. Wiem, że jeśli dopuszczę do siebie myśl, że mogłabym się jeszcze przed śmiercią z kimś związać, to skończyłoby się to katastrofą. Zarówno dla mnie i dla tego nieszczęśliwca.

Ostrożnie chowam miłość do Willa w sercu, obawiając się tego uczucia. Nie chcę go ranić. Kiedyś o mnie zapomni. Założy rodzinę i nawet nie będzie w stanie przypomnieć sobie kim była Cassie Markey.

- Jesteś prześliczna, kiedy wyglądasz okropnie. - mówi, a ja śmieję się cicho słysząc jego słowa.

- Dziękuję.

- Za co ?

- Za to, że mnie nie zostawiłeś, gdy dowiedziałeś się, że jest ze mną coś nie tak.

- Nic nie jest z tobą nie tak, Cassie. - mówi z powagą, a ja śmieje się na jego słowa.

- Wracajmy do domu. - mówię i wyplątuję się z jego objęć. 

Mam wrażenie, że mijają lata, zanim schodzimy po dwudziestu pięciu tysiącach schodów, a Will odjeżdża z piskiem opon z parkingu.
Robię się senna, więc opieram głowę na ramieniu Willa i pomału zasypiam. 

- Ja nie... - mamroczę prawie niesłyszalnie.

- Co "nie" ? - pyta Will.

- Nie chcę umierać. - mruczę i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że naprawdę to powiedziałam. 

Po raz pierwszy w życiu się do tego przyznałam. 

- No. I ?
- Dla ciebie i piękna tej chwili, się zmuszę.

Close to the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz