23 Rozdział

511 22 0
                                    

Cassie
Trzy dni bez Willa ciągnęły się niemiłosiernie, ale wreszcie nadszedł ten dzień, w którym mój ukochany ma do mnie wrócić.
Nic mi się nie stało. Może jestem trochę bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. Ale nic poza tym.
Jednak z każdą minuta zaczynam się coraz bardziej obawiać, czy Will aby napewno do mnie wróci. Powiedział mi, że będzie o siódmej, a jest już prawie dziewiąta.
Wyciągam telefon i dzwonię do niego.
- Cześć skarbie. - odzywa się Will, odbierając po trzecim sygnale. Smutek jest obecny w jego głosie. Nieważne, jak bardzo stara się to ukrywać, słyszę go.
- Hej. Co słychać ? - pytam.
- Nic specjalnego. Siedzę w salonie i oglądam, jak Matt szczerzy się do telefonu. Pewnie pisze z Martinem.
- Napewno. - mówię ze śmiechem. - Słuchaj dzwonię, żeby zapytać o której przyjedziesz, bo razem z Martinem urządzamy imprezę sylwestrową i chcieliśmy cię poprosić...
- Poczekaj chwile. - przerywa mi Will.
- Co się stało ?
- Bo... bo ja nie przyjadę. - mówi, a ja czuję ukłucie w sercu.
- Jak to ? Przecież obiecałeś.
- Wiem, ale...
- Nie tłumacz się. Widocznie pomyliłam się co do ciebie. Nie dzwon do mnie więcej. A jeśli dziś umrę, to nie przychodź na mój pogrzeb ! - krzyczę do słuchawki, po czym się rozłączam. Ciskam telefonem o ścianę, rzucam się na łóżko i przyciskam poduszkę do twarzy.
Po chwili czuję, jak ktoś gładzi moją łydkę. Podnoszę głowę i zauważam obok siebie Martina.
- Co ty tu robisz ? - pytam, a on kładzie się obok mnie.
- Przyszedłem po ciebie. - mówi, patrząc w sufit.
- Nigdzie nie idę.
- Musisz.
- Nie muszę.
- Jeśli nie przyjdziesz, to impreza będzie drętwa.
- Umiesz rozerwać towarzystwo. Nie jestem ci do niczego potrzebna.
- Jestes mi bardzo potrzebna. - mówi, przekręcając się na bok i podpierając się na łokciu.
- Wiesz, że Will nie przyjedzie ?
- Wiem. Matt do mnie napisał. - odpowiada smutno.
- Przykro mi, że musiałeś się rozstać z Mattem. - mówię, głaszcząc go po włosach, zawsze lubił, gdy to robiłam.
- Ty musiałaś się rozstać z Willem.
- Dobrze się stało.
- Nie okłamuj samej siebie, Cassie. Wiem, że go kochasz.
- Skąd wiesz, co ja do niego czuję ?
- Widać to po tobie. - mówi z uśmiechem, gładząc kciukiem mój policzek. - Jesteś zakochana po uszy. - tymi słowami wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Ma racje. Jestem zakochana. Pierwszym raz w życiu kogoś tak mocno kocham, szkoda tylko, że nie bede miała szansy kochać go dłużej.
- Chodźmy, będzie fajnie. - nalega Martin.
- Ale nie będzie tam Willa.
- Wynagrodzę ci to jakoś.
- Niby jak ?
- Zobaczysz. - uśmiecha się, ukazując szeregi białych zębów, po czym wstaje z łóżka, ciagnąć mnie za ręce i zmuszając bym także wstała. - Zróbmy cię na bóstwo. - mówi, sadzając mnie na krześle, przed lustrem.
- Nie. Nie chcę się dzisiaj malować.
- Okej. Bez makijażu i tak wyglądasz lepiej. - mówi i całuje mnie w kącik ust. Podchodzi do szafy i gorączkowo przesuwa wieszaki tam i z powrotem, szukając... Właściwie to, nie wiem czego.
- Aha ! - wykrzykuje, biorąc do ręki małą czarną. - Znalazłem. - mówi, po czym podaje mi sukienkę.
- Nie mogę iść w dzinsach ? - pytam znudzona.
- Zwariowałaś ? Cassie Markey na imprezie w dzinsach ? Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić. - mówi ze śmiechem.
- Nie mam dla kogo się stroić.
- Skończ marudzić i ubieraj się.
Wzdycham, zrzucam z siebie szlafrok i wsuwam na siebie ciasną sukienkę.
- Zapnij. - mówię, Martin od razu staje za mną i zasuwa suwak sukienki.
- Cudownie wyglądasz. - mówi, przejeżdżając dłonią wzdłuż moich pleców.
- Watpię w to. - mówię spoglądając w lustrze na swoją twarz. - Wyglądam jakbym nie spała od tygodnia. - wzdycham, przejeżdżając kciukami po swoimi oczami i wydymając lekko usta. To poniekąd prawda, ponieważ zarywaliśmy noce z Willem, by móc pisać ze sobą.
- Nie jest tak źle. - mówi Martin.
- Obiecasz mi coś ?
- Jasne. - mówi łapiąc mnie za ręce. - O co chodzi ?
- Musisz mi obiecać, że bez względu na wszystko pozostaniesz moim przyjacielem. Potrzebuję, żebyś nim był. Błagam, obiecaj mi.
- Jestem twoim przyjacielem bez względu na to, co się stanie. - mówi szczerze, patrząc mi prosto w oczy.
- Kocham cię.
- Ja ciebie, też. - mówi z uśmiechem i przytula mnie mocno.
Wsuwam na stopy czarne szpilki, biorę do ręki torebkę i schodzę, trzymając Martina za rękę.
- Gdzie idziesz, kochanie ? - pyta mama.
- Idziemy na imprezę. - odpowiadam, podchodząc do niej.
Powiem szczerze, że zbliżyliśmy się do siebie nico, odkąd Will wyjechał. Ja kręciłam się po domu bez celu, zupełnie jak mama, a kiedy w końcu usiadłyśmy na kanapie, zaczęłyśmy rozmawiać. I ku mojemu zaskoczeniu rozmowa się nieźle kleiła.
- O której wrócisz ?
Nie jestem pewna, czy w ogóle wrócę. Ostatnio czuję się dużo gorzej i mam wrażenie, że w każdej chwili mogłabym umrzeć. Oczywiście nie mówię o tym nikomu, nie jestem idiotką.
- Nie wiem. Pewnie nad ranem. - mówię.
- Dobrze. W takim razie do zobacze... - nie dokańcza, bo rzucam się jej na szyję i przytulam ją mocno. Mama na początku jest zaskoczona, ale po chwili odwzajemnia uścisk i całuje mnie we włosy.
- Kocham cię, mamo. - szepczę.
Mama odsuwa się ode mnie i ujmuje moją twarz w dłonie.
- Co powiedziałaś ? - wytrzeszcza oczy i unosi wysoko brwi.
- Kocham cię. - mówię z uśmiechem, a ona przyciąga mnie do siebie i przytula.
- Ja ciebie też, słonko.
Kiedy wreszcie się od siebie odsuwamy, mama całuje mnie ostatni raz, a ja biorę Martina za rękę i wychodzę, ciagnąć go za sobą.
- Twoja mama wygladała na naprawdę zaskoczoną, gdy powiedziałaś jej, że ją kochasz. - zauważa Martin, kiedy wsiadamy do jego samochodu.
- Rzadko to mówię.
Po krótkiej chwili stajemy przed domem Martina. Zabrało się już trochę ludzi. Przez okno w kuchni zauważam Seana i Charlie. Zaczyna robić mi się go żal, ponieważ Charlie umie być natrętna.
Wysiadamy z samochodu i wchodzimy do domu Martina. Na wejściu wita nas Simon razem z dziewczyną z kawiarni.
- Nareszcie jesteście. - mówi Simon, wymachując butelką wódki. - Co tak długo ?
- Kiedy przyjechałem po Cassie, to ona jeszcze nie była gotowa. - mówi Martin.
- Ach te dziewczyny. - Simon wywraca oczami, a potem podaje mi butelkę z alkoholem. - Pociągnij z gwinta i miejmy to za sobą. - mruga do mnie, a ja najzwyczajniej w świecie robię to o co mnie prosi. Biorę duży łyk i przełykam, krzywiąc się na gorzki, palący smak.
Martin robi to samo, a Simon spogląda na niego porozumiewawczo.
- Już jest ? - pyta Martin, a Simon skina głową. - Chodź Cassie. - przyjaciel chwyta mnie za rękę i ciągnie wzdłuż korytarza. - Mam dla ciebie prezent.
- Czy to jednorożec ?
- Coś fajniejszego. Dla bezpieczeństwa zostawiłem go w gabinecie mojego ojca.
Prowadzi mnie przez dom, ale do ostatniego, małego i ciemnego pomieszczenia wpuszcza mnie samą. Czuję się, jak w horrorze.
Pchnięciem otwieram drzwi i zatrzymuję się.
Pod dziwacznym, kolorowym zegarem stoi Will ze swoimi kręconymi, jasnymi włosami, czarną bluzą i błyskiem w oczach. Ciepło rozchodzi się po całym moim ciele.
- Cassie - mówi. Tylko tyle. Dwie sylaby.
Serce bije mi szybciej, jeszcze zanim zdołam zrobić choć krok. To jest prezent od Martina. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego.
Uśmiecham się blado, bo tylko tyle umiem z siebie wykrzesać, a on podchodzi do mnie, pochyla się i całuje mnie w czoło, w oba policzki, a potem dotyka nosem mojego nosa. Stoi na tyle blisko, że czuję jego miętowy oddech na wargach. Moment w którym nasze wargi się stykają, to wyjątkowa i wniosła chwila. Ciepłymi, delikatnymi dłońmi obejmuje mnie w pasie, przyciąga do siebie i pogłębia pocałunek. Przywieram do niego. Chcę więcej. Bliżej. Mocniej. Przeszywa mnie fala tak potężnego szczęścia i ulgi, że aż drżą mi kolana... Cała drżę.
- Co tu robisz ? - pytam, gdy wreszcie się od siebie odklejamy.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę. - mówi z uśmiechem, a ja uderzam go pięścią w pierś.
- A ja już zastanawiałam się nad sposobem zerwania z tobą.
- To nie będzie potrzebne. - mówi, uśmiechając się łobuzersko. - Zostaję tutaj. - mówi, wywołując tym u mnie szok. - Mama zdecydowała, że zamieszkamy na jakiś czas z dziadkami, póki nie znajdzie pracy.
- O Boże, to cudownie. - piszczę, rzucając mu się na szyję. - To znaczy, że będziemy mogli się regularnie spotykać.
- Masz rację. - mówi z uśmiechem.
- Chodźmy to oblać. - mówię biorąc go za rękę i ciagnąć w stronę kuchni.

Dochodzi północ. Po wypiciu dwóch drinków czuję się gorzej niż przedtem, ale staram się to ignorować i chociaż stwarzać pozory, że się dobrze bawię. Ale prawda jest taka, że już od trzech godzin czuję mocny ścisk w okolicach klatki piersiowej i z czasem zaczyna mi brakować powietrza. Więc w momencie, gdy przyjaciele odliczają do północy wychodzę na dwór i próbuję unormować swój oddech. Opieram ręce na barierce i zaczynam panicznie kaszleć.
- Pięć. Cztery. Trzy... - słyszę krzyki dochodzące z domu. - Dwa. Jeden ! - wrzask, rozsadza mi czaszkę. Zaciskam zęby i przykładam pieści do oczu.
Jeden wybuch. Drugi wybuch.
Podnoszę głowę i zauważam tysiące iskierek rozświetlających niebo.
Następny wybuch. Więcej wybuchów. Oczy zachodzą mi łzami. Zaraz oszaleję.
W zwyczajną sylwestrową noc byłabym oczarowana tym widokiem, ale dzisiejsza noc nie jest zwyczajna.
Zamykam oczy i biorę kilka głębszych oddechów. Nic mi nie jest, powtarzam sobie nieustannie, mimo to łzy nie przestają napływać mi do oczu.
Nie dam rady dłużej wytrzymać. Muszę odnaleźć Willa.
Ruszam do domu i znajduję Willa w kuchni. Stoi oparty o blat, trzyma w ręce puszkę z piwem i śmieje się z czegoś wraz z Simonem. Żałuję, że muszę zniszczyć to szczęście. Podchodzę do niego, a wtedy od odrywa wzrok od Simona i przenosi na mnie całą swoją uwagę.
- Już czas. - mówię, biorąc go za rękę.
- Co ? - pyta zdezorientowany, marszcząc brwi.
- Już czas.
- O Boże, nie. - mówi z bólem wypisanym na twarzy. - Nie. Jeszcze nie. Nie chcę.
- Wiedziałeś, że kiedyś to nastąpi. - mówię, ciągnąc go do wyjścia.
- Dlaczego teraz ?
Nic nie odpowiadam i wyciągam go na zewnątrz. Idziemy za dom. Kładziemy się na białym puchu, pomiędzy drzwiami, wciąż trzymamy się za ręce.
Patrzymy na niebo. Jest tak rozgwieżdżone, że wygląd jak jakaś uroczystość, wspaniałe potajemne przyjęcie, które Galaktyka wydaje, gdy ludzie już pójdą spać.
Po minucie milczenia, Will wreszcie się odzywa:
- Wierzysz w Boga ? - pyta, nie patrząc na mnie.
- Umiarkowanie. - Usiłuję poważnie się nad tym zastanowić, ponieważ wiem, że Will nie zadowoli się odpowiedzią rzuconą na odczepnego. - Czasami wyobrażam sobie, że ktoś nade mną czuwa, wysłuchuje moich próśb. Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora, wtedy myślałam o Bogu. O tym, żeby mnie ochronił. Ale przez resztę czasu po prostu brnęłam przez moje codzienne życie, w którym nie było absolutnie niczego duchowego.
- Ja już nie wierzę w Boga. - oświadcza. - Ja po prostu... nie potrafię myśleć, że ktokolwiek czuwa nad nami, skoro dobrzy ludzie zostają zesłani na drugą stronę. Nikt nie czuwa nad tobą i nade mną. Jesteśmy zdani jedynie na siebie.
Pozwalam sobie spojrzeć na niego przeciągle. Każda rysa jego twarzy jest mu bardzo dobrze znana, ale mam wrażenie, że nigdy dotąd go nie widziałam.
Will uśmiecha się, nieśmiało, gładząc mnie po włosach. W oczach ma łzy.
- Kocham cię, Cassie Markey.
Nachylam się i całuję go. Will dotyka mojej twarzy. Wiedzie dłonią w dół mojej szyi i wzdłuż obojczyka. Pada na nas światło latami ulicznej. Nasz pocałunek jest elektryzujący i łagodny, kuszący i spokojny, niesamowity i właściwy. Czuję, jak miłość płynie gwałtownie ode mnie do Willa i od niego do mnie.
Gdy się od siebie odsuwamy, Will otwiera usta i odzywa się:
- Bycie czyjąś pierwszą miłością jest wspaniałe. Ale bycie czyjąś ostatnią miłością wykracza poza doskonałość. - mówi, powstrzymując sie przed wybuchem płaczu. - Dziękuję ci za te kilka wspaniałych dni. Będę cie kochał już zawsze. Obiecuję. - Gdy mówi, po jego policzkach nie przestają płynąc łzy. Całuje mnie w czubek głowy, a mi zaczynają sztywnieć ręce. Nie wiem czy to z zimna który czuję, czy przez to, że zaraz to wszystko się skończy.
- A ja dziękuję ci za to, że dałeś mi wszystko czego kiedykolwiek pragnęłam. Miłość, w której się zatraciłam, namiętność, przygodę. Nie ma nic, czego bym bardziej pragnęła, niż żeby to trwało wiecznie. - szepczę, uśmiechając się lekko i gładząc jego, mokry od łez, policzek.
W mgnieniu oka znajduję się w jego mocnym uścisku i zostaję obdarzona przez niego pocałunkiem, w którym się rozpływam. Niewiele myśląc, obejmuję go z całych sił i oddaję pocałunek.
Mam wrażenie, że po kościach szyi i głowy jeździ ciężarówka. Pękają kręgi, mózg eksploduje i wycieka. W oczach błyskają tysiące fleszy. Świat się przechyla.
- Za bardzo cię kocham, żeby się z tobą pożegnać. - mówi, gdy się od siebie odsuwamy.
- To nie pożegnanie. - Obdarza mnie ostatnim anielskim pocałunkiem i mocno obejmuje, tak mocno, że aż czuję jego bicie serca, on pewnie za sekundę nie będzie czuł mojego. - Do następnego spotkania.

Close to the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz