15 Rozdział

667 23 0
                                    

Cassie
Odkąd Will wrócił z łazienki zachowuje się dziwnie. Ciagle kręci się niespokojnie na fotelu i rozgląda się po całej sali. Wyglada jakby chciał kogoś znaleść. Dopiero, gdy łapię go za rękę, trochę się uspokaja, ale ściska moją dłoń bardzo mocno. Wyglądał na wystraszonego i zestresowanego. Kiedy pytam go, czy coś się stało, on tylko kręci głową przecząco.
Po przemowie dyrektora wychodzimy z sali apelowej i kierujemy się do wyjścia.
- Czemu jesteś taki spięty ? - pytam, czując jak ręka Willa się napina, gdy przechodzimy obok Jess - szkolnej dziwki.
- Wydaje ci się. - mówi śmiejąc się histerycznie i przyspieszając kroku.
- Ja też to zauważyłem. - wtrąca Martin. - Stresujesz się czymś ?
- Nie, jest dobrze. Na prawdę. - zapewnia, jednak nie brzmi on zbyt przekonująco. - Gdzie jest Simon ? - pyta, zmieniając temat.
- Simon nie przyszedł na apel, bo umówił się z tą kelnerką. - tłumaczy Martin. - Pamiętacie ją, nie ? To ta, która najpierw przystawiała się do Willa.
- Ta pamiętamy. - mówię. - Kolejna panienka na jedną noc ?
- Wydaje mi się, że nie. Mówił, że się zakochał.
- Nie uwierzę dopóki nie zobaczę. - mówię cichocząc.
- Też się zdziwiłem, gdy mi to powiedział, ale może się zmienił.
- Wątpię. - mówię. - Idziecie z nami na zakupy ?
- Nie. - odpowiada Martin. - Mam już kupione prezenty, a poza tym musze być dziś w Grindcore House. - wzdycha. - Mam dziś nocną zmianę. - dodaje ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
- Dotrzymam ci towarzystwa. - mówi nagle Matt.
- Nie chcę, żebyś zarywał noce po to, by siedzieć ze mną w pracy.
- Za niedługo razem będziemy zarywać noce. - mówi z uśmiechem Matt, po czym całuje Martina w policzek.
Wszyscy zaczynamy się śmiać. Chyba wreszcie Matt zyskał trochę odwagi. Przedtem tylko się czerwienił i uśmiechał niepewnie, a teraz proszę... jaki pewny siebie !
- Okej. - mówię z uśmiechem. - Może pózniej do was wpadniemy.
- Zapraszamy. Grindcore House jest jak Lindsay Lohan: zawsze otwarty dla chętnych. - mówi Martin, a my wybuchamy śmiechem.
Gdy wreszcie się trochę uspokajamy, żegnamy się z chłopakami i ruszamy we własnym kierunku.
Po drodze do samochodu Willa zawiewa chłodny wiatr, a na moich rękawiczkach pojawiają się małe, białe płatki. Zatrzymuję się, podnoszę głowę, a na moją twarz spadają pojedyncze płatki śniegu. Zaczynam się śmiać, a Will stojący obok, obejmuje mnie ramieniem i całuje czule w czoło, na co ja przymykam lekko oczy, wtulając się w niego. Wystawiam język, a na niego spada jedna mała śnieżynka. Jestem niczym dziecko, które po raz pierwszy widzi śnieg.
- Zimne. - śmieję się, a moim ciałem wstrząsają dreszcze.
- W Alabamie rzadko pada śnieg. - mówi Will, patrząc na niebo przepełnione milionami małych płatków śniegu, spadających na nas bezustannie.
- U nas co roku mamy śnieg. Niektórzy się na to skarżą, ale mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie.
Docieramy do samochodu i wsiadamy do środka. Will znów siedzi na miejscu kierowcy. Jedziemy do centrum.
Nie mamy problemu ze znalezieniem miejsca na przydrożnym parkingu, nie to co rano.
- Will musisz mi powiedzieć, kogo wylosowałeś. - mówię, gdy przechadzamy sie po chodniku, patrząc na sklepowe wystawy i trzymając się za ręce.
- Simon. - rzuca.
- Wcale nie masz tak trudno. - mówię.
- Kompletnie nie wiem co mu kupić. Nie znam go tak dobrze, jak ty. Dlatego poprosiłem cię i pomoc.
- Pomogę ci. - mówię i ciągnę go do sklepu z zabawkami.
W budynku roi się od malutkich ludzi biegających po sklepie i krzyczących bez wyraźnego powodu. Dzieci są zabawne.
- Świetnie... ale po co tu weszliśmy ? - pyta, marszcząc brwi i rozglądając się po sklepie. - Z tego co wiem, to Simon nie jest już małym dzieckiem.
- Zostaw to mnie. - mówię i biorę z półki banki mydlane. - Daj mi portfel. - wyciągam do niego rękę, a on wręcza mi czarny, skórzany portfel.
Gdy podchodzę do kasy, proszę sprzedawczynie, by doliczyła mi torebkę prezentową, po czym płacę za zakupy i wychodzę ze sklepu, ciagnąć za sobą Willa.
- Po co ci te bańki ? - pyta Will, podczas gdy ja pakuję pudełeczko z bańkami mydlanymi do torebki prezentowej, którą po chwili mu wręczam.
- To połowa prezentu Simona. - mówię, a on patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Jesteś pewna, że nastolatek chciałby dostać bańki mydlane ? - pyta, unosząc brew.
- Tak. Na pewno mu się spodoba ! - mówię z uśmiechem, po czym zatrzymuję się i poprawiam szalik na szyi Will'a. - Możesz sobie go wziąć. - oznajmiam, wskazując na szalik.
- Serio ? - pyta zdziwiony.
- Tak. Potraktuj go jako prezent ode mnie. Chcę, by ci coś po mnie zostało. - mówię poklepując wełniany materiał.
- Dziękuję. - mówi z uśmiechem, dotykając mojej dłoni, która wciąż spoczywa na szaliku. - Na zawsze pozostaniesz w moim sercu. - mówi, po czym całuje mnie czule.
- A ty w moim. - uśmiecham się, a on obejmuje mnie ramieniem.
Nie sądziłam, że tuż przed śmiercią zaznam prawdziwej miłości. Podoba mi się to.
Wcale nie prosiłam o to, aby się w nim zakochać. Wręcz przeciwnie ! Błagałam, żeby tak się nie stało. Podarował mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszył we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Jeden moment - poznanie jego zmieniło wszystko. Od tamtej pory jest częścią mojego życia i pozostanie w nim aż po kres.
- Co jeszcze kupimy Simonowi ? - pyta niespodziewanie Will.
Nic nie odpowiadam, tylko uśmiecham się i ciągnę Willa do sklepu z krawatami.
Od razu w oczy rzuca mi się krawat który z pewnością mógłby przypaść do gustu mojemu przyjacielowi.
Biorę do ręki błękitny krawat ozdobiony rządkami małych, różowych flamingów.
Will zaczyna się śmiać, gdy widzi krawat który trzymam, ja tylko wywracam oczami i płace za krawat pieniędzmi Will'a.
Gdy wychodzimy ze sklepu wrzucam krawat do torebki prezentowej i biorę pod rękę Will'a.
- Załatwione. - mówię i wzdycham zadowolona.
- Tyle wystarczy ?
- Will, tu nie chodzi o to żeby się wykosztować, ale o to by sprawić komuś przyjemność i posiedzieć w przyjemnej atmosferze w czasie świąt.
- A ty komu kupujesz prezent ? - pyta.
- Nie mogę ci powiedzieć. To niezgodne z zasadami.
- A co masz dla tej osoby ?
- Nie ma mowy. Nie powiem ci. - mówię ze śmiechem.
- Okej. - wzdycha rozczarowany, że nic ze mnie nie wyciągnął. - Gdzie teraz idziemy ?
- Spójrz ! - piszczę, wskazując palcem na wielkie lodowisko przy manufakturze czekolady. - Pojeździmy ? - pytam podekscytowana.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - krzywi się Will, drapiąc się po brodzie.
- Dlaczego ? Umiesz jeździć na łyżwach ? Jeździłeś kiedyś ?
- Umm... Nie. - przyznaje.
- W takim razie nauczę cię ! - uśmiecham się, po czym całuje go w policzek i ciągnę w stronę lodowiska.
Will opiera się nieco. Kroczy za mną mozolnie.
- Boisz się ? - pytam, zatrzymując się i spoglądając na niego. - Nie musimy tego robić, jeśli się boisz.
- Nie Cassie. Ja... ja po prostu miałem kiedyś przykry incydent na lodowisku.
- Jaki incydent ?
- Kilkanaście lat temu gdy jeszcze mieszkaliśmy w Toronto, ojciec uczył Matt'a i mnie jazdy na jednym z jezior. Wszystko by było dobrze gdyby nie to, że kra lodowa pękła, a ja wraz z bratem wpadliśmy do lodowatej wody. Ojciec nawet nie próbował nas ratować, tylko powiedział żebyśmy sobie sami radzili.
- O mój Boże ! To okropne ! Jak to się skończyło ?
- Staraliśmy się wydostać z wody, ale lód był zbyt śliski, żeby się na niego wspiąć. Jeśli nasza matka nie przyszłaby w porę to prawdopodobnie zamarźlibyśmy na śmierć.
- Dlaczego ? - zaczynam się trząść. - Dlaczego ojciec wam nie pomógł ?
- Myślę, że on specjalnie wpakował nas na ten lód, by się nas pozbyć raz na zawsze.
- Nie mów tak.
- Ale taka jest prawda Cassie. Ten człowiek nas nienawidzi. Dziwie się, że w ogóle dlaczego on jeszcze z nami mieszka.
- Zawsze taki był ?
- Zawsze.
Jest mi niewiarygodnie żal Will'a. Taki dobry człowiek, jak on nie zasłużył sobie na takie piekło, jakie zgotował mu jego własny ojciec.
Owijam ręce w okół jego tali i opieram głowę na klatce piersiowej, która porusza się niepokojąco szybko.
Czuję, jak ręce chłopaka obejmują moje ramiona, a dłonie gładzą delikatnie moją głowę.
Przez chwile stoimy w tej pozycji nieruchomo, ale Will po chwili pociąga nosem, a potem kicha głośno w szalik.
Mój cichy chichot wstrząsa naszymi ciałami.
Podnoszę głowę i spoglądam Willowi prosto w oczy.
- Tak. Zdecydowanie możesz zatrzymać ten szalik. - uśmiecham się, a chłopak unosi kąciki ust, ukazując dołeczki w policzkach.
- Nie masz się czego bać. To nie jest jezioro.
- Wiem. Jednak nie jestem na to gotowy. - mówi, puszczając mnie.
- Rozumiem. - przytakuję. - Ale ja chcę pojeździć. - uśmiecham się i ciągnę go w stronę stoiska, gdzie można wypożyczyć łyżwy.
- Dzień dobry. - witam się z młodym chłopakiem, stojącym za ladą. - Szóstkę proszę.
- Wedle życzenia. - podaje mi pare łyżew. - Dwa dolary.
Wręczam chłopakowi pieniądze, po czym siadam na drewnianej ławce i zdejmuję swoje buty.
- Jesteś pewny, że nie chcesz ze mną pojeździć ? - pytam, spoglądając kątem oka na Will'a, stojącego nade mną.
- Tak.
- Obiecaj mi, że kiedyś tego spróbujesz. - wiąże łyżwy i podnoszę się na równe nogi. - Obiecaj mi, że kiedyś wejdziesz ze mną na lód.
Chwytam się ramienia Will'a, by nie upaść i spoglądam mu w oczy.
- Może. - rzuca, prowadząc mnie do wejścia na lodowisko.
- Obiecaj ! Musisz się przełamać.
- Okej. - wzdycha.
- Dzielny chłopak. - składam pocałunek ma jego zimnym policzku i wchodzę na lód.
Will staje przy barierce i obserwuje mnie, gdy przejeżdżam kilka kołek, by przyzwyczaić się do śliskiej powierzchni i niestabilnego obuwia.
Na lodowisku jest sporo ludzi, ale znajduje trochę miejsca by pokazać Willowi swoje umiejętności. Robię skoki, piruety, a potem okrążam kilka razy lodowisko.
Po kilku minutach jazdy robi mi się gorąco. Rozpinam guziki w płaszczu i rzucam swoją czapkę Willowi.
- Cassie ! - słyszę, jego krzyk.
Śmieję się i macham do niego.
Po drugim piruecie pod rząd zaczyna mi się robić słabo. Dlatego podjeżdżamy pomału do barierki, przy której po drugiej stronie stoi Will.
- Wszystko w porządku Cassie ? - pyta, zatroskanym głosem i kładzie dłoń na moim ramieniu.
- T... tak. Za dużo piruetów, jak na pierwszy raz. - chichoczę, starając się brzmieć przekonująco.
Nie chcę, aby Will niepotrzebnie martwił się o mój stan zdrowia. Może i nie czuję się najlepiej, ale nie chcę by on o tym wiedział.
- Dasz radę zejść z lodu ? - pyta, ściskając moje ramie.
- Tak. Myślę, że tak. - przytakuję, uśmiechając się do niego ciepło.
- Dobrze.
Chłopak mnie puszcza, a ja już mam odjeżdżać w stronę wyjścia, jednak, gdy podnoszę prawą nogę lecę na barierki. Zanim zdążam upaść na lód, Will szybko pochyla się nad ogrodzeniem i chwyta mnie za ramiona.
- Poradzisz sobie, hm ?
- Oh daj spokój. - wzdycham, a on zaczyna iść w stronę wyjścia z lodowiska, cały czas trzymając mnie za ręce.
Schodzę z lodu, po czym siadam na ławce i zdejmuję łyżwy.
- Cassie nie musisz przede mną udawać. - mówi Will, patrząc mi w oczy.
- Nie rozumiem.
- Przecież widzę, że nie czujesz się najlepiej. To normalne w twoim sta...
- Jeśli nie chcesz się zaraz pokłócić, to nie dokańczaj proszę tego zdania. - ostrzegam go, wsuwając swoje buty na stopy.
Nie mam dziś ochoty, ani siły na jakiekolwiek sprzeczki czy kłótnie. Chcę po prostu miło spędzić czas.
- W porządku. - wzdycha Will.
Gdy wstaję na nogi chłopak zaczyna zapinać guziki mojego płaszcza, po czym nakłada czapkę na głowę.
- Chodźmy do na gorącą czekoladę do Grindcore House. - mówię, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Dobrze. - Will skina z uśmiechem głową, a ja przysuwam się do niego bliżej.
Skręcamy na Greenwich Street i kierujemy się do kawiarenki.
Gdy wchodzimy do środka od razu zauważamy za barem Martina, a naprzeciwko niego Matta, siedzącego na wysokim krześle. Podchodzimy do nich.
- Cześć. - mówimy, a ich twarze się rozpromieniają w uśmiechu.
- Witamy w Grindcore House. - mówi Martin, wyrzucając ręce ku górze. - Co państwu podać ?
- Dwa razy gorącą czekoladę, proszę. - mówię, a Martin skina głową i odwraca się, by przyrządzić nasze zamowienie. - Will zajmij nam jakieś miejsca, a ja zaraz przyniosę nasze zamówienie.
Will przytakuje i rusza w poszukiwaniu wolnego stolika.
Nachylam się nad barem i stukam Martina w plecy, a on odwraca się.
- Co ? - pyta, spoglądając na mnie przez ramię i unosząc brew.
- Poratujesz przyjaciółkę w potrzebie ?
- Zawsze. - mówi z uśmiechem. - O co chodzi ?
- Wiem, że masz spory zapas... No wiesz... prezerwatyw. - ostatnie słowo wypowiadam szeptem. - Dasz mi kilka ?
- Jasne. - mówi ze śmiechem. - Jaki chcesz smak ? - pyta, próbując stłumić śmiech.
- Nie wydurniaj się ! - uderzam go w ramię i gromię wzrokiem. - Daj mi normalne.
- Poczekaj tu. - mówi, po czym znika za drzwiami, prowadzącymi na zaplecze.
Po chwili wraca i podaje mi dyskretnie dwie paczki prezerwatyw, a ja chowam je szybko na dno torebki.
- Dzięki. Jesteś najlepszy. - mówię, po czym całuję go w policzek.
- To oczywiste. - parska śmiechem i wraca do pracy, a ja tylko wywracam oczami.
Martin odwraca się po minucie i wręcza mi zamowienie. Odchodzę od baru i siadam przy stoliku obok Willa.
- Dzięki. - mówi, gdy podaję mu jego kubek.
Pijemy nasze napoje w ciszy, wsłuchując się w muzykę świąteczną płynącą z głośników w kawiarence. Gdy nagle Will odstawia swój kubek i włada ręce do kieszeni spodni. Obserwuję każdy jego ruch z zaciekawieniem. Chłopak wyciąga z kieszeni mały, pognieciony skrawek papieru, kładzie go na stoliku i przysuwa go pod moje ręce.
- Co to ? - pytam, patrząc na papierek.
- Zobacz sama. - mówi i skina głową na papier.
Biorę do ręki papierek, rozprostowuję go ostrożnie, uważając bym przypadkiem go nie rozerwała.
Mija trochę czasu zanim rozszyfrowuję niewyraźne pismo, ale, gdy wreszcie mi się udaje, łzy same płyną mi po policzkach. Mimo, że kartka jest poszarpana, słowa nabazgrane, to treść tekstu trafia prosto w moje serce.
Na kartce widnieje wiersz, o mnie:

Close to the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz