Epilog

920 37 16
                                    

Will
Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny. Można powiedzieć, że mam takiego kogoś. To moja droga żona, Melanie. Zawsze ze mną rozmawia, na wszystkie tematy, jakie się tylko nasunął. Ale w żaden sposób nie umie mnie pocieszyć. Nikt nie umie tego zrobić. Ludzi cierpiących po stracie kogoś bliskiego w żaden sposób nie można pocieszyć. My musimy po prostu to przecierpieć. I choć minęło już piętnaście lat od pożegnania z Cassie, ja wciąż nie doszedłem do siebie.
Kocham swoją żonę, ale nigdy nie chciałem pokochać kogoś tak, jak Cas. Zazwyczaj wszystko jest w porządku, dopóki nie zaczynam o niej myśleć. No bo przecież miłości nie da się łatwo wyrzucić z serca i o niej zapomnieć. Teraz, gdy jej nie ma, nie przestałem oddychać, nie przestałem funkcjonować, udaje mi się nawet w nocy zasnąć. Czytam książki, pracuję, uśmiecham się, jem śniadanie, obiad i kolację. Całkiem dobrze zaczynam i kończę każdy dzień, nawet lubię siebie. Wszystko się toczy, czas się nie zatrzymał, nic nie stanęło w miejscu, żadne budynki nie runęły, nic się nie przewróciło, nie spaliło i nie utonęło.
Wszystko jest na miejscu, tylko nie jestem szczęśliwy. To niepojęte, jak można tęsknić za osobą, zapachem, gestami, przytulaniem, bliskością. Nie mogę trzymać jej w ramionach, więc trzymam ją w myślach. Już nawet we własnym domu nie czuje się dobrze. Nie mam nawet już siły stwarzać pozorów, że jest lepiej.
Pamiętam.
Pamiętam wszystko.
I to mnie boli najbardziej.
Niektórych tęsknot nie da się ukoić. O pewnych rzeczach nie sposób zapomnieć. Niektóre przeżycia zostawiają w nas ślady na zawsze. Tęsknota to najgorszy ból jaki kiedykolwiek doświadczyłem.
Nie mam pojęcia, jak długo można tęsknić za człowiekiem, który już nigdy do ciebie nie wróci.
Czasami Cassie staje mi przed oczami w najmniej spodziewanych momentach. Bo ktoś w kolejce w banku ma podobne oczy, bo ktoś w sklepie ma podobną koszulkę. Bo podobnie ktoś pachnie, bo ktoś ma przez telefon podobny głos. Niekiedy nie chcę pamiętać jej twarzy, ale ona uparcie wypełza mi, od czasu do czasu spod setek obrazów. Uśmiechnięta albo zamyślona, smutna, wesoła, rozmarzona. Kpiące oczy, zmrużone czasami trochę szyderczo, a czasami całkiem szczerze przyjazne. W tych najprzyjemniejszych chwilach zawsze szeroko otwarte, jakby coś mogło im umknąć na zawsze.
Brakuje mi naszych spotkań cholernie. Jakby ktoś wydarł mi z rąk mały, prywatny skarb. Stoję zdezorientowany jak okradzione dziecko i nie wiem, co się właściwie stało. Niby takie proste, niby takie oczywiste, zdarza się przecież. A wcale nie proste i wcale nie oczywiste. Bo jak to tak. Stracić coś, czego nawet nie zaczęło się tak naprawdę mieć. A może troszeczkę zaczęło, tylko po co ? Prawie nie pamiętam tego uczucia, tak rzadko mnie odwiedza. Żyję, owszem. I właściwie nic poza tym. Na niczym mi jakoś szczególnie nie zależy. A wtedy przez krótką chwilę naprawdę mi się żyć chciało.
Wszystko jest na miejscu, tylko nie jestem szczęśliwy.
Powinienem czuć szczęście. Mam kochającą żonę i wspaniałe córeczki. Wydałem kilka książek, w tym powieść o mnie i Cassie, napisałem trzy tomiki wierszy. Ale pomimo tego nie jestem szczęśliwy.
Wiem co zrobić, by się to zmieniło. Planowałem to już od lat. Teraz jestem na to gotowy.
Biorę do ręki telefon i dzwonię do mojego brata.
- Cześć Matt. - mówię. - Macie z Martinem dziś wolne popołudnie ?
- Właściwie to, tak. A o co chodzi ?
- Chciałbym żebyście zabrali dziewczynki do parku.
- Ty z nami nie pójdziesz ? - pyta.
- Nie. Mam coś do załatwienia.
- Dobra. Przyjdziemy po nie za dwadzieścia minut. - mówi, po czym się rozłącza.
Odkładam telefon na blat i ruszam na górę, do pokoju moich córek.
Młodsza Scarlett siedzi na podłodze, bawiąc się zabawkami, a starsza Cassie leży na łóżku i czyta jedną z moich książek. Różnica wieku pomiędzy nimi to niecały rok, dogadują się razem świetnie, chociaż są z dwóch różnych światów. Scarlett jest jak matka, czyli beztroska i głośna, a Cassie przypomina mnie. Lubi czytać książki, cicho się zachowuje i jest rozważna. Ma tylko sześć lat, ale zachowuje się jak dorosła.
Nazwałem ją Cassie ponieważ ma identyczne oczy, jak moja ukochana. Moja żona nie miała mi tego za złe. Powiedziała, że to imię jej się nawet podoba.
- Tatuś ! - wykrzykuje Scarlett, zrywając się na równe nogi i wskakując mi na ręce.
- Cześć kochanie. - mówię, ona uśmiecha się i przytula się do mnie. - Cassie, kochanie przerwij czytanie na chwilę.
- Dlaczego ? - pyta, zerkając znad książki.
- Musicie się ubrać. - odpowiadam i sadzam Scarlett na łóżku, obok siostry.
- Gdzie idziemy tatusiu ? - pyta Scarlett.
- Przejdziecie się na spacer z wujaszkami. - mówię, wyciągając z szafy ich kurtki.
- Tak ! Kocham wujaszków.
- Wiem skarbie. - uśmiecham się i podaję im ubrania.
- A ty nie idziesz z nami ? - pyta Cassie, wstając z łóżka i zakładając kurtkę.
- Nie kochana. - mówię, zasuwając suwak w jej kurtce. - Mam coś do załatwienia. - posyłam jej słaby uśmiech i całuję ją w oba policzki, a potem w nos.
- Chodź z nami. - nalega Scarlett. Wzdycham i podchodzę teraz do niej.
- Nie mogę. - mówię zawiązując szalik na jej szyi. - Mam ważną sprawę.
- Powiesz mi ? - pyta podekscytowana.
- Nie. - kręcę głową i całuję ją w czoło. Scarlett robi nadąsaną minę i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
- Chodźcie. - mówię chwytając córki za ręce. - Wujaszkowie zaraz przyjdą.
Schodzimy na dół i siadamy przy stole w kuchni.
Przez cały czas przyglądam się dziewczynkom. Przygotowuję się na to, że już ich nie zobaczę. Ciekawe czy Cassie też musiała się tak przygotować na śmierć.
Po chwili w całym domu rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi. Odchodzę od stołu i ruszam do wyjścia. Otwieram drzwi i wpuszczam do środka Matta i Martina, dziewczynki wybiegają z kuchni i rzucają się na nich.
- Napewno nie chcesz iść z nami ? - pyta Martin, odkładając Cas na ziemię.
- Nie. - kręcę głową i kucam przy córkach. - Kocham was. - mówię i przytulam obie. - Pamiętajcie o tym. - szepczę i całuje je w policzki.
- Wiemy tatusiu. - uśmiecha się Scarlett.
- Coś nie tak ? - pyta Matt, widząc, że w moich oczach pojawiają się łzy.
- Wszystko w porządku. - mówię z uśmiechem i przytulam brata i Martina. - Wszystkich was kocham.
- My ciebie też. - mówi Martin, klepiąc mnie po plecach.
- No - odsuwam się od nich i wycieram policzki. - Idźcie już. - mówię, machając ręką.
- Okej. - mówi Matt, patrząc na mnie, jak na wariata.
- O której możemy wrócić ? - pyta Martin.
- Za godzinę będzie po wszystkim, ale możecie posiedzieć trochę dłużej. - mówię, patrząc, jak Cassie zakłada buty.
- Co masz na myśli mówiąc "po wszystkim" ? - pyta Matt, patrząc na mnie przenikliwie, ale ja nie odpowiadam i wyprowadzam ich na dwór.
- Miłej zabawy ! - mówię, machając i uśmiechają się do córek. Kiedy znikają mi z oczu, zatrzaskuje drzwi i wybucham płaczem. Zamykam drzwi na klucz i zaczynam biegać po domu i zamykać szczelnie okna. Kiedy jestem już pewny, że jestem zamknięty w domu na amen, biorę ze swojego pokoju list od Cassie, jej szalik, czystą kartkę oraz długopis i wracam do kuchni. Odkładam wszystkie rzeczy, siadam na podłodze, przy kuchence i odkręcam gaz. Opieram się plecami o ścianę i czekam.
Świat był trochę za okrutny dla mnie. Chyba pora mu powiedzieć w końcu "żegnam".
- Miałem wspaniałe życie. Nikt nie miał lepszego niż ja. - szepczę, wiążąc sobie na szyi szalik Cassie i przyciskając do serca list od niej.
To wspaniałe móc wypowiedzieć to zdanie na łożu śmierci.
Potrafić spojrzeć wstecz na swoje życie i być na nie wdzięcznym. Niczego nie żałować. Niczego sobie nie wyrzucać. Nie zastanawiając się, co by było gdyby.
Są dwa rodzaje tęsknot. Tęsknoty dobre i złe. Dobre to takie, przy których pomimo wszystko jest się szczęśliwym. Natomiast złe tęsknoty łamią serce, rozrywają duszę i wyciskają łzy spod powiek. Te pierwsze wskrzeszają, drugie zaś odbierają chęci do dalszego życia.
Ja tęsknie w sposób zły.
Wierzę, że spotkam Cassie po drugiej stronie. Teraz już wierzę.
Zaczyna mnie boleć głowa. Wiem, że to normalne. Wszak już za trzy minuty będzie po wszystkim. Czuję się głupio wybierając taką śmierć. Zachowuję się jak typowy załamany poeta. Nie zdziwiłbym się gdyby ludzie wliczyliby mnie do grupy Poetów Wyklętych.
W głowie cały czas odtwarzają mi się chwilę spędzone z Cassie. Muszę o niej teraz myśleć.
Nogi mi drętwieją, a głowa pulsuje niemiłosiernie. Za moment przyjdą na okno małe wróble i niespłoszone obejrzą śmierć zastygłą w moim domu.
Zmuszam się do wzięcia kartki oraz długopisu i piszę:

Ostatni wiersz
Oczy pełne łez
a z ust niemy krzyk
nie wiem jak postąpić dziś
to ten moment
trzeba się poddać
więc idę spać
odchodzę
cicho
cichuteńko.

Close to the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz