2.5. Krwawy Baron

2.3K 238 75
                                    

Gdy w połowie października ogłoszono, że całe grono pedagogiczne z dyrektorem Flitwickiem na czele wyraża oficjalną zgodę na zorganizowanie zabawy Halloweenowej, w Hogwarcie zawrzało. Przez kilka pierwszych dni wszyscy mówili wyłącznie o strojach, spekulowali na temat kapeli, którą rzekomo miał załatwić profesor Longbottom, specjalnych, okazjonalnych przekąskach oraz o tym, czy ktokolwiek zgodzi się na serwowanie kremowego piwa lub niewielkiej ilości Ognistej dla uczniów ostatnich klas.

Jednak niezależnie od odpowiedzi, wizja wspólnej, wielkiej zabawy i tak wydawała się czymś wspaniałym oraz jawiła się w wyłącznie różowych barwach.

Po tygodniu każdy już wiedział, że srogo się pomylił, a Lily zaczęła dywagować, czy to wszystko nie jest czasem jakąś manipulacją wyższego stopnia, wymyśloną przez żądną krwi i esejów profesor Deprim.

Nauczyciele bowiem, bardzo jasno dali im do zrozumienia, że nie ruszą nawet palcem przy organizacji czegokolwiek. Dyrektor Flitwick jedyne co zrobił, to ogłosił, że trzydziestego pierwszego października cisza nocna zostanie przesunięta do pierwszej, a każdego, kto zadawał pytania dotyczące muzyki, dekoracji i tym podobnych dupereli, zbywał radosnym śmiechem.

Na lekcjach zaczęła panować nowa zasada — wszelkie złe zachowanie albo zaniedbywanie nauki groziło odwołaniem zabawy. Była to broń iście mistrzowska, bo każdy w krwi i pocie siedział nad pracami domowymi, nie chcąc się narażać na lincz ze strony całej szkoły. A prace domowe z każdym dniem stawały się coraz cięższe i coraz obszerniejsze. Jedyną osobą mającą w głębokim poważaniu zarówno Halloween, jak i swój status społeczny, był oczywiście Ian, ale Gryfoni i Ślizgoni zjednoczeni wspólnym celem, przekupili go w końcu tuzinem czekoladowych żab.

Na domiar złego nauczyciele nie byli jedyną grupą wykorzystującą zaistniały stan rzeczy. Urobieni po łokcie prefekci postanowili zrzucić odpowiedzialność za organizację zabawy na wszystkich po kolei. A rzeczy do organizacji było naprawdę sporo: zbiórka pieniędzy, kapela, przekąski, napoje, parkiet, opieka nad pierwszakami, czy dekoracje, które stały się zmorą większości dziewcząt.

— Został nam tylko wejściowy hol i koniec — oznajmiła w końcu Meredith i posławszy w górę papierowe duszki, zawiesiła je rzędem nad drzwiami. — Myślałam, że będziemy to robić do usranej śmierci...

— I dzięki ci Merlinie, jeszcze jeden dzień wyczarowywania krwawiących ludzików, a nie wyszłabym z gabinetu Markusa przez tydzień — mruknęła Lily, biorąc do ręki człowieczka wyciętego z miękkiego materiału. Machnęła różdżką, a po gładkiej powierzchni bawełny zaczęła skapywać czerwona maź.

Chociaż zadanie ozdabiania Hogwartu mogło wydawać się całkiem ciekawe, to po tygodniu miała powyżej dziurek w nosie miniaturowych dyń, serpentyn, magicznie ożywianych figurek i w ogóle wszystkiego, co wiązało się z upiększaniem szkoły. Przy zdrowych zmysłach trzymało ją chyba wyłącznie towarzystwo Meredith, Katrin, Jenny i Marii, które pałały równie wielkim entuzjazmem.

— Może dla odmiany pogadajmy o czymś miłym? — zaproponowała siedząca na podłodze, drobna Krukonka. Od godziny zaplatała czerwono-czarne łańcuchy i wyglądała, jakby zaraz miała dostać oczopląsu. — Na przykład, czy zdecydowałyście w końcu, za co się przebieracie? Ja nadal nie mam kostiumu, wszystkie dostępne w katalogach są na mnie za duże...

— Też jeszcze nic nie mam, ale chciałabym, aby to było coś fajowego — westchnęła rozmarzona Lily. — Jak byłam mała, to James kazał mi zakładać pomarańczowe ciuchy, bo twierdził, że z moimi włosami wyglądam jak dynia. I tak oto, on był lordem wampirów, albo królem liszów, a ja jego kompanem - gadającym warzywem... Nie chcę znów być warzywem...

Oswój mnie. Lily x Scorpius storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz