2.19. Wilkołak

2.1K 210 52
                                    

— Lily, zaczyna się ściemniać, powinniśmy już wracać, obiecaliśmy Jerry'emu, że przed zmrokiem będziemy w zamku... — westchnął Hugo, człapiąc powoli wzdłuż torów kolejowych.

Krągłe policzki zaróżowione miał od wysiłku oraz zacinającego, coraz chłodniejszego wiatru, oddech ciężki i nierówny, a sportową miotłę, którą pożyczyli sobie bez pytania z dobudowanego przy stadionie magazynu, ciągnął po ziemi, nie starając się utrzymać choćby pozorów entuzjazmu. Ona również była zmęczona kilkugodzinnym przeczesywaniem traw i krzaków, z każdą sekundą traciła resztki i tak nikłej już koncentracji, bolały ją nogi, a zielone źdźbła i szumiące na drzewach liście zlewały się w jedną plamę. Na domiar złego kilka minut temu zaczęło kropić. Do sprawdzenia został im jednak już tak niewielki obszar, że gdyby teraz odpuściła, plułaby sobie w brodę przez całą noc.

— Jeszcze tylko trochę... gdzieś tu musi być — mruknęła, odgarniając dłonią kępę chwastów rosnących wokół strzelistej topoli.

Hugo skrzywił się, odkładając miotłę pod leżący metr dalej wielki głaz. Zerknął z dezaprobatą w górę na coraz gęstsze, kłębiące się tuż nad nimi deszczowe chmury, po czym chyba po raz setny tego dnia rzucił zaklęcie przywołujące. Oczywiście tak jak poprzednie dziewięćdziesiąt dziewięć razy - bezskutecznie.

Lily już dawno pogodziła się z myślą, że poszukiwania muszą przeprowadzić w iście mugolski sposób. Po pierwsze nie mieli bladego pojęcia, jak wygląda aparat Evy, po drugie nie wiedzieli, w której części łąk został zgubiony, a po trzecie i najważniejsze - najzwyczajniej w świecie brak im było odpowiednich umiejętności. Accio ćwiczyli wyłącznie z Jerrym, który uparł się, że nie ma co czekać z tak przydatnym zaklęciem do czwartej klasy, niestety, ani ona, ani Hugo nie posiadali naturalnego talentu do rzucania czarów wykraczających dwukrotnie ponad ich poziom.

Dla niej była to oczywista oczywistość, jednak młody Weasley posiadał w sobie nieodkryte wcześniej pokłady nadziei, ponieważ jego mina wyrażała czysty zawód. Przekląwszy siarczyście, z całych sił kopnął wystający konar.

— Jak przez ten wypad się rozchoruję, robisz za mnie prace domowe przez miesiąc... — jęknął, ciskając z oczu piorunami, lecz nim zdążyła powiedzieć cokolwiek na swoją obronę, począł przeszukiwać łąkę, kawałek po kawałku.

Uśmiechnęła się, czując nagły przypływ niekontrolowanej czułości. Wiedziała, że pomimo pozornej roszczeniowości Hugo zostałby z nią, nawet jeśli miałby to przepłacić porządną grypą i łykaniem cuchnących eliksirów od pani Pomfrey. Należał do tych osób, które po prostu były zawsze i od zawsze. Do osób, które choćby nie wiem co się działo, tworzyły niezmienną stałą w jej życiu i miała nadzieję, że ona taką stałą tworzyła również dla niego. Nie chodziło tylko o to, że byli rodziną, ani o to, że znali się od maleńkości. Twardo stąpający po ziemi Hugo, sprowadzał ją do pionu, gdy zbyt daleko wybiegała myślami oraz nakręcała wyobraźnię, porzucając racjonalne myślenie, ona natomiast skłaniała go do refleksji nad sobą i swoimi emocjami wtedy, gdy sytuacja naprawdę tego wymagała. W dodatku obydwoje byli szalenie ciekawi świata i równie uparci. Owa ciekawość pchała ich do robienia rzeczy z pozoru bezsensownych, a upór nie pozwalał się poddać. Z tego powodu już od małego wpadali w najróżniejsze tarapaty i z tego samego powodu tkwili teraz w zaroślach, moknąc na deszczu oraz marznąc niemiłosiernie. I chociaż powinni zacząć wracać do zamku dobrą godzinę temu, z każdą minutą oddalali się od niego coraz bardziej.

Lily chuchnęła na zziębnięte dłonie, żałując jednocześnie, że zamiast ciepłej bluzy narzuciła na siebie jedynie cienki, żółty sweterek. Z początku niepozorna, delikatna mżawka z każdą minutą przybierała na sile, męcząc nie tylko jej ciało, ale również utrudniając widoczność. Nie miała ani czasu, ani chęci, by bawić się w półśrodki, pragnęła jedynie jak najszybciej wykonać zadanie i iść spać.

Oswój mnie. Lily x Scorpius storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz