#Dodatek 3. / James /

1.7K 153 81
                                    

James Potter kochał najbardziej dwie rzeczy — dobre jedzenie i grę w quidditcha. Dobre jedzenie dlatego, że było po prostu dobre: na radość, na smutki, na oblany egzamin, wygrany mecz, rano, wieczorem, zawsze i wszędzie. Z quidditchem sprawa nieco się komplikowała, a im dłużej James myślał o swojej miłości do miotły, kafli, tłuczków i całej tej reszty, tym bardziej dochodził do wniosku, że składało się na nią tyle samo jego własnego wyboru, co narzuconego mu od urodzenia obowiązku.

Już jako mały dzieciak nie potrafił usiedzieć na miejscu dłużej niż kilka minut, czytanie lektur w mugloskiej szkole przyprawiało go o dreszcze, a pisanie wypracowań o zawroty głowy. Nie lubił książek, monotonny głos nauczycieli usypiał go momentalnie, nie rozumiał, dlaczego do żabiego skrzeku nie wolno dodawać jagód goi, ani po jakiego diabła czarodzieje przez setki lat walczyli z goblinami o dziwaczne minerały poukrywane w jakichś zapyziałych kopalniach i, co najważniejsze, nigdy nie czuł szczególnej chęci, aby to zrozumieć. Gdy tylko zaczął być w stanie racjonalnie oceniać własne możliwości, przestał się łudzić, że kiedykolwiek zostanie naukowcem, aurorem, czy mistrzem zaklęć, a po pierwszym roku w Hogwarcie przestali się łudzić również jego rodzice. James Potter nie miał jednak zamiaru pozostać nikim. O nie. Zawsze chciał być KIMŚ, robić coś, co będzie wzbudzać niezachwiany podziw jego skromną osobą, coś wielkiego, inspirującego i, najlepiej, widowiskowego. Tak się złożyło, że natura podarowała mu w prezencie talent idealnie wpasowujący się w tę wizję — talent do quidditcha. Był szybki, zwinny, miał świetną orientację przestrzenną, umiał natychmiastowo reagować na zmiany otoczenia, nie bał się ludzi, nie przerażały go nowe wyzwania, a skupienie, które w szkolnych salach przywodziło na myśl galop niezbyt rozgarniętego chomika, na boisku wzrastało o stokroć. Meredith żartowała sobie czasami, że nauczyciele powinni pozwalać mu pisać egzaminy w powietrzu, bo dzięki temu zyskaliby nowego najlepszego ucznia. Śmiał się wtedy w głos, ale tak naprawdę było w tym sporo racji. To właśnie latając na miotle, zawieszony setki stóp nad ziemią, znajdując się z dala od zgiełku, z dala od gwaru rozmów, z dala od dziesiątek wpatrzonych w niego oczu myślał, obmyślał i wymyślał wszystko, co później wcielał w życie. Karmił się ciszą, pędem powietrza, bliskością nieba i samotnością, której nienawidził i którą zarazem kochał.

Tego dnia również musiał poukładać sobie w głowie kilka spraw. Spraw, które dotyczyły oczywiście Albusa i jego absurdalnego zachowania.
Unosił się na wysokości ostatnich rzędów trybun, gdzieś pomiędzy wieżą komentatorską a koszami bramkowymi, przy których czuwał ubrany w olbrzymią poliestrową kurtkę ich obrońca - Steve Andrews, i udawał, że analizuje postępy swojej drużyny podczas kolejnego, styczniowego treningu. Tak naprawdę analizował postępy Ablusa w stawaniu się nie-odludkiem, ale ani Steve Andrews ani reszta zespołu nie musieli o tym wiedzieć. Byli wystarczająco dobrzy i wystarczająco zmotywowani, by od czasu do czasu mógł pozwolić sobie na takie rzeczy.

— Kristi, źle się ustawiasz, mieliśmy grać w szyku dwa—jeden. Ofensywnie! Wracaj na swoje miejsce, bo przez ten przeklęty deszcz ze śniegiem nic nie widzę! Jak mam rzucać na ślepo, to przynajmniej powinienem wiedzieć gdzie! — Wściekły głos Finnigana rozniósł się echem po pustym stadionie. — James, powiedz jej coś!

— Tak, tak. Dwa-jeden, złote słowa — odkrzyknął James, zastanawiając się, czy nie powinien zabrać Albusa na męską rozmowę przy piwie. Pomysł wydawał się całkiem niezgorszy, z tym że najpierw zapewne musiałby go spetryfikować i własnoręcznie przetransportować na miejsce, a potem zatrzymać w tym samym miejscu za pomocą diabelskich sideł.

Kristi zaczęła wymachiwać ręką, wysyłając w kierunku Finnigana obraźliwe gesty. Bob, ich pałkarz, posłał w jej stronę tłuczek i zaśmiał się dziko, gdy piłka minęła o milimetry środkowy palec ścigającej. Twarz Kristi przybrała purpurowy odcień. W akompaniamencie gwizdów Arnolda, drugiego pałkarza, podleciała do Boba, po czym poczęła szarpać go za włosy. Steve Andrews zaczął klaskać.

Oswój mnie. Lily x Scorpius storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz