Obudziłam się dość wcześnie. Zwykle lubię raczyć się dłuższym snem, ale najwidoczniej mój organizm miał dla mnie inne plany. Ze względu na to, że Alvaro jeszcze spał po nocy spędzonej w szpitalu, a słońce dopiero powoli budziło całe miasto, postanowiłam czas na czekanie, aż się obudzi produktywnie spożytkować. Bieganie to coś, czego nie robiłam regularnie. Od czasu do czasu zdarzyło mi się wyjść i pobiegać. Nie chciałam się do niczego zmuszać, tylko bym się zniechęciła. Czekałam na wenę, jaka dopadła mnie właśnie dzisiaj. Wtedy nakładałam sportowe wdzianko i ruszałam w miasto. Mając gotowy plan na dzisiejszy poranek, przeciągnęłam się leniwie na łóżku tak by nie obudzić śpioszka obok mnie i ruszyłam do łazienki. Wykonałam mini poranną toaletę i przebrałam się w coś odpowiedniego. Po cichutku wyszłam z domu, nałożyłam słuchawki i zaczęłam truchtać przed siebie w rytm ulubionych piosenek. Nie miałam określonego celu, pozwoliłam moim nogom mnie prowadzić. Dotarłam na plażę i w sumie nie powinno mnie to dziwić, w końcu uwielbiałam tam przychodzić. Wybrzeże było zupełnie puste, ani jednej żywej duszy, co tylko nadawało mu niesamowitego klimatu. Takie miejsca jak to o poranku wyglądają naprawdę zjawiskowo. Usiadłam na piasku blisko wody, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w szum fal, uspokajając swój oddech. Cudowny powiew wiatru pieszczący moje ciało i delikatne promienie słońca pnącego się coraz wyżej - czego mogłam chcieć więcej? Po dłuższej chwili wstałam, otrzepałam się z piachu i znowu zaczęłam biec wzdłuż plaży. Kiedy stwierdziłam, że sportu na dziś mi już wystarczy, objęłam kierunek - dom. Po drodze zahaczyłam jeszcze o sklep spożywczy, aby kupić coś na śniadanie. Otworzyłam delikatnie drzwi mieszkania i weszłam po cichu do środka. Zostawiłam zakupy na stole w kuchni i na paluszkach udałam się do łazienki. Szybki, odświeżający prysznic był tym, czego potrzebowałam. Gdy wyszłam z łazienki czułam, jakbym zmyła z siebie niepotrzebny pancerz. Wróciłam do kuchni rozpakowałam zakupy, układając je w lodówce i szafkach. Po skończonej czynności nalałam wodę do wysokiej szklanki i wrzuciłam do niej plasterek cytryny. Dlaczego cytryna? Sama nie wiem, wszyscy teraz o tym bębnią jakie to ważne i dobre dla naszego organizmu, więc nie robiąc tego czasem czuję się, jakbym popełniała przestępstwo. Może przesadzam, ale jest w tym trochę prawdy. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić i stwierdzając, że nie jestem głodna, udałam się do salonu, położyłam wygodnie na kanapie i włączyłam telewizor, którego donośny dźwięk rozległ się w całym domu. Natychmiast molestując przycisk na pilocie przyciszyłam głos. Ktoś tu wczoraj chyba miał niezłą imprezkę podczas gotowania. Skakałam po programach, ale nie mogłam znaleźć nic interesującego. Skończyło się na oglądaniu programu przyrodniczego, który wbrew pozorom był całkiem ciekawy po dokładniejszym wgłębieniu się w całość. Wiedzy nigdy za wiele!
- Safari? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - tak wciągnęłam się w oglądanie filmu, że nie zauważyłam, kiedy tu przyszedł. Stał oparty o futrynę i przyglądał mi się z wielkim uśmiechem na ustach.
- Długo tu stoisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Jakieś... - spojrzał na nieistniejący zegarek na jego nadgarstku. - 10 minut. Planujemy przeprowadzkę w bardziej dzikie miejsce? - podszedł do kanapy, nachylił się nade mną i złożył na moich ustach słodki pocałunek, po czym usiadł na drugim jej brzegu.
- Obudziłam cię? - spojrzałam na jego zaspane oczy.
- Nie, sam wstałem. Chodź do mnie, nie widzieliśmy się prawie całą noc - rozłożył ręce i już po chwili znajdowałam się w jego ramionach.
- Pewnie jesteś głodny - podniosłam głowę by na niego spojrzeć.
- Może troszeczkę - zmrużył powieki. - Zaraz coś sobie zrobię.
- Pozwól mi coś przyrządzić, ja też jeszcze nic nie jadłam. Odwdzięczę ci się za kolację - zaczęłam bawić się jego dużą dłonią.
- Nie musisz się za nic odwdzięczać - potarł swój nos o moje ramię.

CZYTASZ
Mine II Neymar Jr. II
FanfictionSpotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie - Carl Gustav Jung