Tegwen stała w miejscu, a jej twarz wyrażała jedynie obojętność kiedy jedno z trójki dzieci Mary Lou chciało dać jej ulotkę. Nie chciała być zadręczana głupią propagandą, którą szerzyła ta okropna kobieta, więc odepchnęła od siebie kartkę, na co starsza dziewczyna fuknęła z irytacją. Zerknęła na dziecko, odwracając na sekundę wzrok od stworzenia, i posłała jej przepraszające spojrzenie.
– Przepraszam, mam już ich dużo w domu. – powiedziała dziewczynie po czym ponownie skierowała spojrzenie na schody i zobaczyła jak stworzenie bawi się z zadowoleniem monetami w kapeluszu żebraka. Widziała jak Newt po nie sięga, a gdy córka Mary Lou zaczęła się odwracać żeby zobaczyć na co zerka Tegwen, kobieta szybko pchnęła dziewczyną, a ta upadła na ziemię i krzyknęła. Tłum przejął się krzykiem dziecka, a Tegwen oddaliła się od całego zamieszania.
W pośpiechu wspięła się po schodach mugolskiego banku. Zatrzymała się kilka stopni przed wejściem zastanawiając się czy chce się w to w ogóle mieszać. Cofnęła się o krok. Mogła po prostu zejść schodami w dół i pójść zjeść lunch. Nic jej nie zatrzymywało. Nic poza wkurzającym głosem z tyłu głowy, który mówił jej żeby szła dalej. Jej żołądek natomiast przeklinał ją za to, że wciąż nie zapewniła mu posiłku.
Zrobiła kolejny krok w tył i wydawało jej się, że to żołądek kontroluje jej działania, ale nagle na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Wrzasnęła, a wtedy jej usta zostały zakryte. Odwróciła głowę i odetchnęła z ulgą widząc kim była osoba obok, ale jej serce wciąż było w przyspieszonym tempie.
– Na brodę Merlina, Tina! Nie możesz się tak zakradać do ludzi. – Tegwen powiedziała kobiecie przykładając dłoń na piersi i biorąc głęboki oddech.
– Przepraszam. – Porpentina Goldstein, inaczej znana jako Tina, posłała jej niewinny uśmiech. – Nie spodziewałam się ciebie tu zobaczyć, ale dobrze, że jesteś. Widziałaś to...prawda? To coś...z tym mężczyzną? Zachowuje się dość dziwnie.
– Eh, – Tegwen przeczesała dłonią włosy. – Nie wiem o czym mówisz, Tina. Tak się składa, że szłam akurat na lunch, umm...masz coś na...
Chciała powiedzieć Tinie, że zostało jej trochę musztardy na górnej wardze, ale ta pociągnęła ją za kołnierzyk swetra i ruszyła przed siebie.
– Wiem, że to widziałaś. – kobieta powiedziała ciągnąc ją za sobą. – I rekrutuję cię do pomocy.
– Ale moja specjalność to Herbologia. Nie jestem aurorem jak ty. Pamiętasz? Jeśli chcesz kogoś dopaść...
– Nie jestem już Aurorem. Pamiętasz? – Tina uśmiechnęła się do niej.
– O rany. – Tegwen westchnęła wdrapując się po schodach do banku.
Po wejściu do banku, żadna z kobiet nie dostrzegła od razu Newta, na co Tegwen westchnęła z ulgą.
– O no patrz, nic się nie dzieje, powinnyśmy iść... – już chciała odejść, ale Tina ją powstrzymała.
– Tam. – Tina skinęła głową. – Tam jest.
– Nikogo nie widzę. – oznajmiła Tegwen rozglądając się dookoła, ale nie w kierunku Newta. Zmierzał powoli w kierunku czegoś. Tegwen szybko odwróciła wzrok.
– Użyj oczu, Tegwen!
Tegwen posłała kobiecie spojrzenie na co Tina się zaczerwieniła.
– Ah...No wiesz o co mi chodzi. No... nie możesz go nie zauważyć. No spójrz tylko na niego.
Kobiety chowały się za całkiem sporym filarem i przyglądały się jak Newt goni za swoim niuchaczem. Tina miała rację. Ciężko było nie zauważyć mężczyzny robiącego zamęt w banku. Tegwen była ciekawa dlaczego inni ludzie nie reagowali. Tegwen nie rozumiała też dlaczego Newt podróżował z niuchaczem, ale nie chciała o to pytać. Chciała po prostu się stamtąd wydostać zanim dojdzie do ich spotkania.
CZYTASZ
Acrimony {Newt Scamander} - Tłumaczenie PL
FanfictionUWAGA: Zawiera spoilery dotyczące filmu "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" Fanfiction jest tylko polskim tłumaczeniem, wszystkie prawa należą do @kmbell92 This fanfiction is only a translation. All rights belong to @kmbell92 Tegwen Gittins d...