Numer Jeden na Cholernej Liście Śmierci

2.5K 223 14
                                    

 Poziom destrukcji w mieście spowodowanej przez Obskurusa był piekielny dla wszystkich mugoli, którzy nie mieli nawet pojęcia co się działo. Wszystko co wiedzieli to to, że jakaś mroczna siła mknęła ulicami i niszczyła ich domy. Tegwen miała nadzieję, że Newt da radę dostać się do Credence'a i przynajmniej przemówić do niego zanim zrobi coś jeszcze, ale dźwięki dochodzące z oddali wskazywały inaczej.

Kobieta starała się jak tylko mogła by pomóc mugolom, którzy byli uwięzieni przez zniszczenia. Usunęła gruz i naprawiła niektóre budynki tak szybko jak tylko mogła. Wielu wydawało się być jej wdzięcznym za to, co zrobiła i jednocześnie bardzo zmieszani tym, jak tego dokonała. Inni nie przyjęli tego zbyt miło i jak tylko doświadczyli czarów niektórzy dorośli trzymali swoje dzieci jak najdalej od niej jak gdyby roznosiła śmiertelną i zaraźliwą zarazę, ale Tegwen to ignorowała.

Jej celem było uratować jak największą liczbę ludzi, a nie martwienie się tym co o niej mówili. Dzieci szybko ją polubiły, bo wiele z nich nie zostało jeszcze przesiąkniętych opiniami swoich rodziców. Wspierali Tegwen i dziękowali jej ukazując wylewnie niewinność dzieci.

Stanęła przed wielkim budynkiem, który wyglądał jakby wybuchła w nim ogromna bomba, przez co cała jego zewnętrzna część była kompletnie zniszczona. Gdy tam dotarła, jakaś kobieta złapała ją za płaszcz i błagała o pomoc. 

-Mój tata tam jest! Jest niedołężny! Nie mogliśmy wyciągnąć go z łóżka!

-W porządku, spokojnie. - powiedziała jej Tegwen po czym weszła do środka. Ilość kurzu i pyłu w powietrzu sprawiła, że Tegwen niemal zaczęła się krztusić gdy przeszukiwała miejsce wypatrując starszego mężczyzny. Użyła różdżki by ją wyczyścić, co pozwoliło jej oddychać i widzieć.


Dźwięk stłumionego jęku dotarł do niej z pokoju w jednym z mieszkań, więc Tegwen ruszyła w tamtą stronę. Oczywiście była podenerwowana i jej rozsądek mówił jej, żeby udała się w bezpieczne miejsce, ale sprzeciwiła się temu i szła dalej. Fundamenty budynku zatrzęsły się przez co straciła równowagę.

Wylądowała na kolanach podtrzymując się na rękach gdy usłyszała prośby starszego mężczyzny o pomoc. Podniosła się ignorując własny ból i weszła do mieszkania.

-Halo?! - zawołała i czekała na odpowiedź.

-Pomocy! - dotarł do niej zmęczony głos, a Tegwen pobiegła do tyłu mieszkania. W pokoju część ściany upadła na łóżko, w którym leżał mężczyzna.

Jego twarz była czerwona przez ból i on sam próbował się wydostać, ale nie udało mu się to.

-Pomóż mi. - błagał ją. - Proszę, lub przynajmniej uwolnij mnie od tego cierpienia.

-Ta druga część nie będzie potrzebna, proszę pana. Wszystko będzie w porządku. - powiedziała Tegwen używając zaklęcia lewitacji aby unieść gruz z mężczyzny. Szybko naprawiła resztę pokoju po czym uklęknęła przy mężczyźnie. Jego nogi były zakrwawione, a jego ubrania poszarpane i zniszczone przez upadek.

-To zajmie tylko minutkę i będzie pan jak nowo narodzony, dobrze? Niech się pan tylko zrelaksuje. - starała się jak tylko mogła aby utrzymać spokojny i zrównoważony ton głosu dla dobra starszego mężczyzny, który w tym momencie wydawał się być przerażony.

-Jesteś aniołem? Aniołem stróżem? - spytał mężczyzna gdy jego nogi zaczęły się goić na jego oczach.

-Eh nie, nie jestem, ale dziękuję. Zdecydowanie potrzebowałam dodatkowej pewności siebie.

-Czym więc jesteś? Kim jesteś? - zapytał.

-Uh...samowystarczalną czarownicą, która często znajduje się w dysfunkcjonalnych sytuacjach. Myślę, że to najbardziej odpowiedni sposób ukazania tego. - powiedziała szczerze pomagając mu wstać po czym teleportowała się.

Acrimony {Newt Scamander} - Tłumaczenie PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz