Niestety moje marzenia o spokojnym położeniu się spać legł w gruzach. Kiedy weszłam do dormitorium Parvati i Lavender były akurat w połowie rozpakowywania się. Nie przeszkadzało by mi to w ogóle, gdyby nie fakt, że Brown gadała jak najęta o tym, że nie wierzy w to co mówi Potter. Rozwodziła się nad wszystkimi bzdurami wypisywanymi w „Proroku Codziennym" dopóki do pomieszczenie nie wpadła Hermiona. A wtedy to się zaczęło! Granger już od progu zaczęła wykłócać się z Lavender o to kto tak naprawdę mała rację w całej tej sytuacji, jednak gdy nie doszły do porozumienia przez dobre dziesięć minut wraz z Patil postanowiłyśmy zainterweniować. Ze spokojem oznajmiłyśmy, że ta cała sytuacja nie powinna być powodem do kłótni już pierwszego wieczoru. Nie był to zbyt mocny argument, jednak wystarczył, ponieważ obie – mimo iż z naburmuszonymi minami – poddały się.
Wtedy miałam szczerą nadzieję, że nastanie wreszcie mój upragniony spokój. Nadzieja jednak jest matką głupich. Lavender niesiona dalszą chęcią rozmów zaczęłam przezywać fakt iż „najlepsze roczniki" – jej zdaniem – zdążyły już opuścić Hogwart i teraz nie ma już żadnych przystojnych chłopców. Temat najwyraźniej przypadł do gustu Parvati, która z ekscytacją opowiadała o jakimś krukonie, który wpadł jej w oko. Czułam, że z każdym kolejnym wypowiadanym przez nie słowami poziom mojego zdenerwowania stopniowo się podnosił. Tęsknym i zmęczony wzrokiem spojrzałam w kierunku Hermiony, jednak dziewczyna wydawała się być kompletnie nieobecna. Zaczytała się w jakąś książkę i tyle było z jakiejkolwiek rozmowy z nią.
Ku uciesze mojego organizmu o północy Lavender wreszcie odpuściła. W dormitorium zapadła cisza, o której tak długo marzyłam. Nakryłam się porządnie kocem i wtuliwszy twarz w poduszkę po kilku minutach wreszcie udało mi się zasnąć. Jednak w tej kwestii los ponownie wystawił mnie na próbę. Tak dziwnego snu nie miałam już od wieków.
Otóż znajdowałam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Dookoła strzelały różne światła z różdżek. Słyszałam głośne krzyki. Biegłam przed siebie wąskim korytarzem pośród różnych półek, a na końcu drogi czekał na mnie mój ojciec w towarzystwie Dracona Malfoy'a.
Obudziłam się zlana potem i kompletnie zdezorientowana. Zachowanie moich współlokatorek informowało mnie jednak o tym, że najwyższy czas już się zbierać, ponieważ wszystkie były już ubrane w swoje szaty i gotowe do wyjścia na śniadanie. Nie chcąc przegapić tego pysznego jedzonka jak poparzona wyskoczyłam z łóżka i nie zważając w ogóle na ich obecność w pomieszczeniu pospiesznie się przebrałam. Wcisnęłam się w rajstopy i spódnice. Stopy wsunęłam w buty ustawione przy łóżku. Narzuciłam na siebie koszulę i chwyciwszy pod pachę sweter, a w zęby krawat rzuciłam się do wyjścia.
Tuż przed obrazem wpadłam na Ron'a i Harry'ego, którzy posłali mi pytające spojrzenia. Wcisnęłam w dłonie rudzielca sweter oraz krawat, aby swobodnie móc wsunąć koszulę za spódnicę i zadowolona z siebie odebrałam pozostałe części garderoby od przyjaciela. On jednak dalej patrzył na mnie, jakbym postradała zmysły.
- Co jest? – bąknęłam wsuwając dłonie w rękawy swetra.
- Twoje... Twoje włosy – wybełkotał rudzielec. – Wyglądasz jakby uderzył cię piorun.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak fatalnie muszę wyglądać. Wybiegłam z sypialni bez żadnego spojrzenia w lustro. Ubierałam się w biegu. Byłam pewna, że pod moimi oczami widniały ciemne sińce, które na pewno dobrze nie współgrały z moją jasną cerą. Nie mogłam już jednak nic na to poradzić, więc związałam jedynie włosy w wysoki koński ogon i z opuszczoną głową kroczyłam w kierunku Wielkiej Sali za moimi przyjaciółmi modląc się, aby podczas tego „spaceru wstydu" nie spotkał nas żaden ze ślizgonów, bo mój wygląd na pewno nie umknąłby ich uwadze.
CZYTASZ
objęcia śmierci ⚡ hp
Fanfiction❝ przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego ❞ Podczas gdy w szkole Dolores Umbridge ustala nowe zasady, młodzi-gniewni czarodzieje pod wodzą Harry'ego Potter'a tworzą tajną grupę, o dość chwytliwej nazwie : Gwardia Dumbledore'a. W jakim celu...