Gryfoni wygrali. Jak się okazało Ron został bohaterem meczu i pieśń „Weasley naszym królem jest" rozbrzmiewała w pokoju wspólnym do późnych godzin. Byłam z niego naprawdę duma. Jasne, on myślał, że dokonał tego pod wpływem płynnego szczęścia, jednak jak dowiedziałam się później od Hermiony tak naprawdę przy śniadaniu rudzielec dostał zwykły sok – bez żadnych wspomagaczy. Tym bardziej byłam z niego dumna, bo odwalił kawał dobrej roboty.
A wraz z sukcesem do życia, a może dokładniej do serca, naszego bohatera zapukała miłość. Jej uosobieniem, w przypadki Ronalda, okazała się być Lavender Brown. LAVENDER BROWN. To już chyba lepiej mieć szlaban u Snape'a przez cały miesiąc. Przynajmniej dla mnie. Serio, nie znosiłam tej dziewuchy! Normalnie jej gadanie doprowadzało mnie do szału, a teraz gdy miała jeszcze paplać o tym jaka to jest szczęśliwa z Ronem, podczas gdy ja będę widzieć tylko jak rujnuje mu życie, może doprowadzić do małej katastrofy.
Na szczęście z pomocą w ucieczce od słuchania tego przychodził mi sen.
Znajdowałam się w ogrodzie, za moim domem. Był piękny, słoneczny, wiosenny dzień. Ciepłe promienie słońca muskały moją skórę nadając jej rumiany kolor. Uczucie bezpieczeństwa ogarnęło mnie do tego stopnia, że poczułam przyjemną błogość. Tego właśnie potrzebowałam. Oddechu. Ulgi. Wolności. Miałam wrażenie, jakbym musiała czekać na to wieki, a miałam to na wyciągnięcie ręki.
Wszystko zniknęło, gdy obróciłam twarz w bok i zobaczyłam tego, za którym tęskniłam najbardziej. Jego ciemne oczy wydawały się uśmiechać do mnie, a ja zostałam przytłoczona poczuciem winy. Nie tylko dlatego, że go zostawiłam, ale również z powodu ostatniego epizodu z Draconem. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. To było złe. Czy fakt, że pozwoliłam sobie na to czynił mnie złą osobą? Przecież obiecałam sobie, że nigdy się taką nie stanę. N i g d y.
- Wiem o wszystkim, Len – powiedział chłopak uśmiechając się do mnie blado. – Czy to dlatego mnie zostawiłaś? Z powodu Malfoy'a?
Zabolało. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że mogłam go zostawić dla kogoś takiego jak Draco?! Przecież Wood był moich chodzącym ideałem! Gdybym moja rodzina nie okazała się być zwykłymi zdrajcami, to pewnie dalej bylibyśmy razem. Ale nie, wszystko co złe, zawsze musiało się przytrafiać mnie.
- Oliver... - zaczęłam niepewnie splatając nasze dłonie razem. – Ale ja wciąż cię kocham.
- Kochasz mnie? – syknął. – Kochasz mnie, Riario?
Ouch, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu usłyszałam jak zwraca się do mnie po nazwisku. To było jak silny policzek. Ale nie okazało się być w tym wszystkim najgorszym...
Moje bezchmurne niebo nagle pokryło się ciemnymi, burzowymi chmurami. Pojedyncze błyskawice przecinały je, a grzmoty wydawały się wręcz dudnić w moich uszach. Zimny wiatr otulał mnie swoimi ramionami. A potem, na chwilę, niebo stało się całkowicie białe i pojawiła się zakapturzona postać. Czarna szata niemalże spływała po niej, a twarz ukryta była pod kapturem.
- Witaj, Eleanor... - odezwał się zimny głos przyprawiając mnie o gęsią skórkę. – Zawiodłem się na tobie. Wydajesz się nie być w pełni szczera w swoich działaniach. Może pewna kara sprawi, że zaczniesz być bardziej... Posłuszna.
Nie zdążyłam nawet zareagować na te słowa, ponieważ po pstryknięciu przez zakapturzoną postać palcami Oliver leżał bezwładnie na ziemi, przed nią. Niebo zagrzmiało. Drżałam na całym ciele skupiając swój wzrok na Woodzie. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że znalazłam się w jednym ze swoich najgorszych koszmarów. W końcu to właśnie przed tym miałam go uchronić podejmując takie, a nie inne decyzje. Czy skoro musiałam się z tym zmierzyć, to oznaczało, że coś robię nie tak? Czy moje działania zmierzają właśnie do śmierci chłopaka?
CZYTASZ
objęcia śmierci ⚡ hp
Fiksi Penggemar❝ przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego ❞ Podczas gdy w szkole Dolores Umbridge ustala nowe zasady, młodzi-gniewni czarodzieje pod wodzą Harry'ego Potter'a tworzą tajną grupę, o dość chwytliwej nazwie : Gwardia Dumbledore'a. W jakim celu...