8.1

4.7K 451 159
                                    


Nie potrafiłam nie myśleć o tym, co zdarzyło się w sobotę. Przyłapywałam się na dotykaniu swoich ust, jakbym nadal wyczuwała jego wargi. Starałam się nie zaprzątać tym sobie głowy, lecz im bardziej próbowałam, tym gorzej mi to wychodziło. Budziłam się nocami, a wspomnienia wspólnych chwil łączyły się z wyobraźnią, rozpalając przy tym moje ciało.

Tamtego dnia wysłałam mu wiadomość, w której przyznałam, iż byłam pewna, że zrobił to pod wpływem impulsu, że nie zrobiłby tego w normalnej sytuacji. Stwierdziłam, że lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy o tym zapomnieli. Oszukiwałam siebie i jego, ale byłam w tym dobra. Łatwo było oszukiwać, gdy się nie istniało.

Nie pojawiał się u nas w domu, nawet w nocy nie sypiał na kanapie, co do tej pory często mu się zdarzało. Nie przychodził na spotkania z chłopakami i nie odpisał na moją wiadomość. Wiedziałam, że tak było lepiej, przynajmniej próbowałam w to wierzyć.

Dlatego nie pojawiłam się na piątkowym obiedzie u Boutragerów. Wolałam nie przychodzić tam, jednak zmusiłam Ethana, by chociaż on poszedł, co uczynił niechętnie. Nie było to spełnienie jego marzeń, lecz pozwolił się przekonać, gdy obiecałam, że i tak przez większość wieczoru nie będzie mnie w domu.

Po raz kolejny spotkałam się z doktor Hoffman. Przez dwie godziny siedziałyśmy w jednej z kawiarni, popijając kawę i nie odzywając się do siebie. Mierząc się wzrokiem, czekałyśmy, która zrezygnuje i pierwsza się odezwie. Milczenie czasem przychodziło mi z łatwością, jednak po dwóch kawach zaczynałam mieć dość.

Przyglądałam się kobiecie, uważnie studiując jej twarz, pewnie już milion razy to robiłam, jednak zwracając uwagę na zmarszczki czy kurze łapki albo drobne różnice między lewą, a prawą stroną twarzy sprawiały, że udawało mi się wytrzymywać.

Miała ostre rysy twarzy, jak na kobietę, poważną minę, która nie zdradzała emocji. Wąskie usta, których górna warga była nieznacznie większa od dolnej, małe, wyblakłe oczy okalane jasnymi rzęsami. Kasztanowe włosy ledwo dosięgały ramion i na całej długości były równe.

Zamówiłyśmy kolejne kawy, a ona się odezwała. W żadnym wypadku nie oznaczało to, że wygrałam. Żadna z nas nie wygrywała na tych spotkaniach, a odbywały się one od ponad dwóch lat.

Ja osiągnęłabym zwycięstwo, gdybym nie musiała przychodzić na spotkania, ona, gdybym wypowiedziała w końcu wszystko, a nie raczyła ją tylko strzępkami informacji.

Rozmawiałyśmy o drugiej szansie, o jej zaletach i wadach. Wspominała o tym, że powinnam wypuścić nienawiść. Na tę uwagę nic nie odpowiedziałam, zbywając ją wzruszeniem ramion i odwróceniem wzroku. Nie nienawidziłam świata, nienawidziłam siebie.

Gdy spytała, czy dałabym drugą szansę Naomi, zaprzeczyłam zdecydowanie.

Ona nie żyła, jej agonia zakończyła się na asfalcie, wśród drobinek piachu, kamieni i szkła. Tak naprawdę później już nie istniała.

Jednak to jak zwykle zachowałam dla siebie.

Ściemniało się, gdy zaczęłam wracać do domu. Wsłuchując się we własne kroki, szłam równym tempem, co jakiś czas rozglądając się po okolicy. Piątkowy wieczór raczej nie służył do bezsensownego chodzenia po mieście, dlatego nie musiałam zbyt przejmować się innymi pieszymi.

Lampy uliczne stopniowo zapalały się, na drodze panował spokojny ruch, co jakiś czas przejeżdżał obok mnie samochód. Gdzieś w oddali przejeżdżała karetka, a dźwięk jej sygnału roznosił się echem po ulicach.

Robiło się coraz zimniej, a ja żałowałam, że nie ubrałam się cieplej, jednak w swoich planach nie przewidywałam późno wieczornego marszu przez pół miasta. Jednak autobus mi uciekł, a następny miałam dopiero za godzinę, w tym czasie pokonałabym większą część drogi, a po drodze trafiłabym na przystanek, gdzie zatrzymywał się inny autobus.

OBIETNICAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz