14.

439 16 1
                                    

-Zapewne od dłuższego czasu ich wojska przybywały tu małymi grupkami, a tamten atak miał być tylko dla zmylenia nas. Chcieli byśmy wypatrywali armii.

-Sprytne.- Zauważył Ibrahim pasza. Na balkonie znajdowali się moi bracia, mąż, ojciec i Ibrahim. 

-Co robimy?- Zapytał Cihangir.

-Safije, co o tym myślisz?- Zwrócił się do mnie sułtan.

-Mamy warunki, by bronić się od pałacu i w okolicach. W środku znajdują się tylko mężczyźni. Nałożnice i sułtanki, a także służba niezdolna do walki została umieszczona w schronach. Jednak ciężko będzie się jedynie bronić. Puki nie reagują możemy sami przejść do ataku i wybrać lepsze miejsca. Lub... Spróbować się z nimi dogadać. Przecież wiemy, czego chcą.- Końcówkę dodałam ciszej, bo wiedziałam jak na to zareagują.

-Co!? Ty chyba sobie żartujesz!?- Wydarł się na mnie sułtan.

-Nie, ojcze. Nie żartuję. To może być jedyny  sposób, by zapobiec rozlewowi krwi.

-Czy ty siebie słyszysz?!- Wrzeszczał na mnie, trzymając mnie mocno za ramiona. Nie powiem, powodowało to ból.

-Jako dobry władca musisz wiedzieć, że nieraz trzeba coś poświęcić.- Powiedziałam.

-Markoczolu, może ty jej przemówisz do rozumu.- Razem z moim mężem wyszliśmy do komnaty. Cieszę się z tej chwili samotności. 

-Powinnaś udać się do schronu.- Powiedział, opierając swoje czoło o moje.

-Wiem, al nie chcę.- Powiedziałam, po czym połączyliśmy nasze usta w pocałunku. Tęsknym i pełnym desperacji.- Nie chcę, by inni za mnie ginęli.- Powiedziałam.- I nie przekonasz, ale możesz mi pomóc.

-Nigdy! Nie zgadzam się na to! Udasz się do schronu w podziemiach i najbliższe kilka godzin spędzisz w towarzystwie sułtanek.

-Nie.- Powiedziałam spokojnie.

-Jesteś dla mnie jedyną ważną osobą. Nie chcę cię stracić.- Powiedział cicho, gdy już miałam opuścić pomieszczenie.

-Ja również nie chcę stracić ciebie, ale zobacz.- Wskazałam na mój miecz. - Na zawsze wierna. Jestem wierna swojemu ludowi i moim obowiązkiem jest go chronić. Nie mogę patrzeć, jak inni giną. 

-Ugh. Jesteś zbyt uparta. Chodźmy już do nich.- Wskazał na drzwi i po krótkim przytulasie ruszyliśmy na balkon.

-Co postanowiłaś?- Zapytał mój ojciec.

-Będę walczyć.- Złapałam mocniej miecz.- Jaką mamy strategię?- Zapytałam.

-Dostać się na otwarte pole. Później walka.- Powiedział skrótowo.

-Idealnie. Domyślam się, że każą im mnie jedynie uwięzić, więc nie zaatakują mnie. Pojadę na przodzie, poprowadzę armię i zwabię od razu Persów.

-Nie przekonam cię?- Zapytał mnie sułtan.

-Dobrze wiesz ojcze, że to moja wojna.- Powiedziałam i po krótkim ukłonie wybiegłam z seraju. Podbiegłam do dowódcy, stojącego z boku, za armią.

-Pani.- Ukłonił mi się. Wskoczyłam zwinnym ruchem na swojego białego konia, Afrę.

-Sułtan rozkazał, aby armia kierowała się za mną.-Powiedziałam.- Poprowadzę ich na równinę, jeszcze przed rozpoczęciem walk. - Wyjechałam razem z nim obok przed pałac. Gdy jechałam dalej dołączył do nas jeszcze mój brat, Mehmed. 

-Czekam na rozkazy, dowódco.- Zaśmiał się.

-Na razie prowadzimy armię na równinę. Później pomyślimy.- Mehmed zadął w róg i wszyscy ruszyli jednym szykiem w drogę, wskazywaną przez nas. Mój biały koń razy fryzyjskiej wyróżniał się wśród zwykłych koni stepowych, najczęściej w karych kolorach. Dumnie stąpał przed siebie. Pochyliłam się nad uchem mojego ukochanego zwierzęcia i wyszeptałam:- Dzisiaj wielki dzień. Walka. Nie zawiedź mnie, przyjaciółko.- Po czym ją pogłaskałam i znów dumnie się wyprostowałam. 

Inna SułtankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz