6.

690 25 0
                                    

POV Safije 

Finalnie zemdlałam. Pięknie, nieprawdaż? Obudziłam się przez dość głośne rozmowy. Gdy tylko uchyliłam powieki zobaczyłam moją matkę, ojca, wszystkich braci i siostrę. 

-Witajcie.- Powiedziałam, a Dafne, uśmiechając się do mnie miło, pomogła mi się podnieść. O dziwo nie bolało mnie tak bardzo, jak wcześniej. Może jednak metoda pijawkowa jest dość skuteczna?- Mogę prosić wody?- Zwróciłam się do Dafne. Zamiast niej zareagowała Mihrimah.

-Mihrimah, odsuń się. Już wystarczająco złego zrobiłaś. Najlepiej stąd wyjdź.- Rozkazał ojciec.

-Niech zostanie.- Powiedziałam. Gdy siostra podała mi puchar, zrobiłam kilka łyków.- Wybaczam ci siostrzyczko. Nie wiem, dlaczego mnie nienawidzisz, ale ci wybaczam.- Powiedziałam, na co wszyscy się zdziwili. No co? Taka już chyba moja rola, by wszystkich cały czas szokować.

-Przemyślałaś to?- Zapytał cicho Mustafa. Pokiwałam głową.

-A teraz wybaczcie, ale jestem zmęczona.- Powiedziałam.

-Oczywiście. Zdrowiej.- Powiedział ojciec, po czym wszyscy wyszli. Została jeszcze jedynie Mihrimah. Podeszła do mnie i objęła ramionami.

-Nic mi z twojego wybaczenia. To jeszcze nie koniec.- Powiedziałam z jadem, bardzo cicho, bo w komnacie była również Dafne.

-Wiem. Ale koniec zawsze jest też początkiem. Nieprawdaż?- Po czym opuściła moją komnatę.


***

Dni mijały, a ja stopniowo, pod okiem akuszerek, wracałam do zdrowia. Cały czas była przy mnie Dafne, która robiła za mojego opiekuna. Po tej całej akcji z trucizną Mihrimah, za moją prośbą, nie otrzymała kary. Została jedynie umieszczona na kilka miesięcy w Manisie, u Mustafy.  Nie mogłam się również przemęczać, więc okazyjną walkę na miecze zastąpiłam łucznictwem. W połach mojej sukni zawsze ukryty był ten sam sztylet. Dodatkowo jeździłam z Mehmetem konno. Z Bayaziedem i Cihangirem malowałam, a z Selimem strzelałam z łuku. Ojciec rozpoczął przygotowania do wojny.

W tym momencie siedziałam z ciotką Hatice w namiocie i szydełkowałyśmy. Zaszła w ciążę, więc nie mogła się przemęczać, a ja jej towarzyszyłam. Musiała bardzooo uważać, bo kilka poprzednich ciąży już poroniła. Zawsze kojarzyłam ją jako tą, która była często smutna. Tylko że wtedy nie wiedziałam dlaczego i próbowałam ją pocieszać. Teraz była bardzo radosna. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszłą na inne tory.

-To kiedy ostatecznie ślub?

-Niedługo. Jeszcze 10 dni.- Oznajmiłam. 

-Nie mogę się już doczekać.- Powiedziała.

-Ja również. - Odparłam cicho.  


************************************

Te dziesięć dni minęło w zaskakującym tempie. Od poprzedniego lata, przez zimę remontowany był nieduży, piękny pałacyk w lasku, pół godziny drogi od Topkapi. Leży on w lesie dębowym, z cudownymi ogrodami. Niedaleko wybrzeża. Nim się obejrzałam biegało wokół mnie kilka służek, a wszystko nadzorowała Dafne. Miałam na sobie cudowną, szafirową suknię do tego srebrne dodatki. Włosy rozpuszczone, podpięte srebrną wsuwką, by nie opadały na oczy. Udałam się na wyznaczone miejsce. Ceremonia i te wszystkie ceregiele dłużyły się, aż w końcu odjechałam samotnie do nowego domu. Usiadłam w alkowie na łóżku i czekałam na mojego męża. Markoczolu Bali Bey. 

Inna SułtankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz