19.

442 16 0
                                    

POV Safije

Pierwszy raz udało mi się spać w swojej komnacie, tłumacząc się, że chcę dobrze wyglądać rano, by wyjść z pałacu, a sen to przecież podstawa. Ubrałam najładniejszą suknię z mojego kufra, która szczerze powiedziawszy była ohydna. Tęsknię za osmańskimi sukniami. Co ja gadam, tęsknię za wszystkim co osmańskie! Kiedyś, jak tylko tu przybyłam dostałam dziennik na zapiski. Jedyna cząstka normalności. Zapisywałam w nim wszystko. Każdą noc spędzoną w tym piekle, które zgotowałam sobie sama, poświęcając dla kraju.

-Niczego nie żałuję.- Szepnęłam, wycierając łzę, która pojawiła się w moim oku. Ostatnio miałam coraz więcej słabości. Schowałam dziennik do kieszeni, które na moją prośbę były wszywane do sukni. Wysłałam służącą po byle pierdołę, abym mogła sama ubrać swoje buty. Wybrałam te same, w których walczyłam, pamiętne trzy lata temu. Nadal sięgały mi za kolano. Dlaczego wybrałam część mojej zbroi? Bo czułam, że dziś coś się wydarzy. Do tego nożyczkami powycinałam trochę suknię, by była wygodniejsza. Moje buty były idealnie zakryte. Dodatkowo znajdowały się w nich sztylety, które miałam tam poukrywane jeszcze przed walką. Nie znaleźli ich, bo nawet nie szukali. Mam cztery sztylety. W razie czego. Westchnęłam i narzuciłam jeszcze pelerynę. Gotowa wyszłam z komnaty, w obstawie sześciu żołnierzy. Ruszyłam do stajni, gdzie wsiadłam na Afrę, która nadal tu była. Ubłagałam o to szacha. Na mój widok biała klacz zarżała.-Mi też ciebie brakowało. Po chwili w stajni pojawił się również koszmar mojego życia. Bez słowa wsiadł na swojego karego rumaka i pojechaliśmy, a wokół nas strażnicy. Dojechaliśmy do bram pałacu. Miasta były piękne. O dziwo byłam tu pierwszy raz, nigdy nie widziałam ludzi, których, przynajmniej teoretycznie- byłam królową. Moi synowie zostali w pałacu, bo książęta jeszcze nie byli obrzezani. Jechaliśmy, a ja się rozglądałam. Na ustach miałam sztuczny uśmiech, który jednak przerodził się w szczery, gdy zaczęła się ceremonia. Po wspólnej modlitwie rozpoczęła się ta najważniejsza część. Ludzie z całego kraju przychodzili do nas, byśmy ich pobłogosławili. Do szach podchodzili mężczyźni, a do mnie kobiety przynosiły swoje dzieci, patrzące na mnie z prawdziwym, niewinnym szczęściem w oczach. Każde z nich otrzymywało ode mnie wspaniałe słowa i pocałunek w czoło. Rozpierała mnie radość, gdy mogłam trzymać dziecko w rękach. Moich nie było mi dane. Nigdy nie trzymałam na rękach nawet dzieci szacha. Zawsze były noszone przez służki. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałam. Przed moim nosem przeleciała strzała i wbiła się wprost w serce strażnika stojącego obok mnie. Padł na ziemię, a po strzale poznałam, że jest z drewna, które rośnie tylko na terytorium Imperium Osmanów. Co więcej, z takich strzał korzysta tylko świta sułtana. W duchu skakałam jak małe dziecko, które podałam szybko jego matce. Gdy tylko moja obstawa została zabita wstałam i zaczęłam wołać do ludu:- Udajcie się do swoich domów! Pozwólcie działać wojsku.- Zaczęto wykonywać moje polecenie, a w tym czasie widziałam jak ktoś walczy z szachem. Wszędzie rozpoznałabym tą osobę. Mój mąż, Markoczolu Bali Bey. Podbiegłam od tyłu do szacha i wyjętym z buta sztyletem przedziurawiłam mu plecy. Wtedy dopiero zostałam zauważona przez Bey'a. -Miło cię widzieć.- Dałam mu całusa w policzek, po czym się odwróciłam. Wskoczyłam na grzbiet Afry.

-Trzymaj. Może ci się przydać.- Podał mi purpurową pochwę na miecz. Wyjęłam z niej klingę, na której widniał napis ,,na zawsze wierna"

-Skąd...- Nie zdążyłam zadać pytania, bo padła odpowiedź.

-W pałacu było kilku szpiegów, którzy wykradli twoje rzeczy.- Powiedział. Faktycznie. Moją zbroję zabrano mi prawie że od razu, po przybyciu do stolicy. Zostawiono tylko buty.- Jedziemy.- Rozkazał, a ja ogarnęła wzrokiem walczących. Każdy siedział na koniu, dobijając niedobitków, lub ich tratując.- Nie masz nic do gadania.- Po czym śmignął batem zad mojej klaczy i ruszyliśmy. Po chwili dołączyło do nas spore wojsko. 

-Skąd tu tyle naszych?

-Od twojego porwania ich tu przerzucaliśmy. Wszyscy są tu z własnej woli. Sami się zgłaszali do pomocy przy twoim odbiciu.- Na moje usta wpłynął szeroki uśmiech.

Inna SułtankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz