Uciążliwe dudnienie w okno było na tyle irytujące, że wyrwało Amarę ze snu w mgnieniu oka. Siedziała znużona po turecku i owinięta kołdrą, bez celu wpatrywała się w wielkie krople spływające po oknie. Przetarła zaspane powieki, wciąż patrząc na szybę i choć kochała ulewne poranki, to dziś miała ochotę zabić wszystkich bogów.
Pierwszy raz od kilku tygodni mogła się w pełni wyspać, a tym razem, zamiast uciążliwych koszmarów, ze snu wyrwał ją deszcz. Przynajmniej nie budziła się już z krzykiem, a to jakiś postęp, racja?
Wyciągnęła się jak kot, zerknęła na zegarek i przeklinając w duchu, że dochodziła dopiero szósta, odrzuciła kołdrę w bok. Nagły dreszcz przebiegł po jej ciele, kiedy bosymi stopami stanęła na chłodnych panelach. Musiała w końcu kupić sobie ciepłe ciapy, bo mama znów będzie na nią krzyczeć, że zaczną jej się problemy z brzuchem od ciągłego chodzenia bez skarpetek i kapci.
Podeszła do szafy i zatopiła palce u stóp w żółty, puchaty dywanik leżący przy garderobie, aby ogrzać sobie stopy. Skrzywiła się, patrząc na swoje odbicie. Wory pod oczami, które zwykle zakrywała toną korektora i podkładu, trochę zmalały, ale wciąż wyglądała jak panda.
Ostatnie osiem miesięcy były dla niej trudne, dla całej jej rodziny. I choć jej rodzice spali po nocach dobrze, ona od tamtego momentu nie potrafiła. Musiała za to chodzić na terapie, przez które dopiero dwa miesiące temu poczuła się znacznie lepiej. Zaczynała się wysypiać, nie myślała o tamtym dniu tak często i prawie wybaczyła za to, co się stało. A może wybaczyła całkowicie? Musiała o tym pomyśleć.
Słysząc, że jej mama już hałasuje na dole, ubrała się w jeansy i czarną bluzę z logo Imagine Dragons.
Anastazja była artystką, więc już od świtu biegała po całym domu w ubrudzonym fartuchu. Robiła wtedy wszystkim kawę, bo wiedziała, że przez latanie w tę i z powrotem po materiały wszystkich pobudzi.
— Cześć, kochanie, wyspałaś się? — Anastazja pocałowała córkę w policzek, gdy ta do niej podeszła i wzięła swój kubek z blatu.
Amara wzruszyła ramionami, kręcąc na boki głową i upiła łyk przesłodzonej kawy. Taką lubiła najbardziej. Czarną, bez mleka, z cukrem sypanym na oko. Nadpijając gorący napój, zerknęła na chlebak, w którym nie było żadnych świeżych bułek i nie musiała zaglądać do lodówki, by wiedzieć, że w niej również brakowało jedzenia. Ona, choć była jedynie problematyczną nastolatką, jako jedyna w rodzinie dbała o to, by mieli co jeść. Mogła się założyć, że gdyby nie chodziła na poranne zakupy, rodzice żyliby na ciągłym głodzie. Plus kawie. Matka wiecznie zajęta malowaniem, przez co nieco traciła kontakt ze światem i ojciec, który pracował od rana do nocy i nawet w domu nie zdejmował munduru.
— Idę do sklepu. — Opróżniwszy kubek do połowy, co i tak nie dodało jej energii, zniknęła w korytarzu. Nie schylając się, wcisnęła stopy w kozaki, siłując się z nimi przez chwilę.
Zarzuciła jeszcze na siebie ulubiony, żółty płaszcz, bez którego nie ruszała się nawet na krok. To prezent od ojca — kolor miał symbolizować radość. Nie chciał, by chodziła w smutnej, czarnej kurtce, w której wyglądała jak ponurak. Teraz mogła chodzić nawet zdołowana, a jaskrawa barwa i tak odciągała uwagę od jej miny. Zawsze jakiś plus.
Przywołała na usta wyuczony, miły uśmiech i wyszła na zewnątrz. Bo choć w domu mogła się dołować, ile chciała, wśród ludzi musiała udawać, że już było w porządku, a w ich rodzinie wcale nie wydarzyła się tragedia. Poza tym musiała odzyskać dobry wizerunek po tym, jak zaliczyła drobną wpadkę, a nazwisko Evansów było na ustach wszystkich przez dobre dwa tygodnie. Od tamtego czasu była uprzejmą dziewczyną z sąsiedztwa.
CZYTASZ
Romeo z sąsiedztwa
Teen FictionSłodko-gorzka, lekka historia o zakazanej miłości, wybaczeniu i poświęceniu. W małych miasteczkach ludzie miesiącami, a nawet latami płacą za swoje błędy. Amara Evans po przykrych rodzinnych wydarzeniach, musi w końcu wrócić do normalności. Jednak s...